Karvina – pożegnanie z Czechami

Karvina to małe miasteczko znajdujące się w pobliżu Cieszyna, w którym odbyła się ostatnia czeska edycja tegorocznego GrandPrix MTB Euroregionu Silesia.  Po lekkiej przerwie w treningach i ostatnim starcie na szosie, moja forma uległa ustabilizowaniu. Start w Karvinie miał być zatem szansą zdobycia dodatkowych punktów w klasyfikacji ogólnej całego cyklu i sprawdzianem  umiejętności technicznych w terenie. Czy się to udało? Przekonajcie się sami:)

Od ostatniej edycji GrandPrix MTB Euroregionu Silesia w Havirzovie minęło już trochę czasu.  Mając na uwadze, że kolejny start miał odbyć się dopiero za miesiąc, zdecydowałem się na mały remont zawieszenia w moim Authorze A-Ray. Dostępność i przebicie łożysk okazało się bardzo proste, jednak przez chwile nieuwagi i słabej jakości klucz ukręciłem główkę jednej ze śrub trzymających oś.  Sytuacja wprawdzie nie była tragiczna, jednak ponowne zmontowanie całości przesunęło się znacząco w czasie. Sprawiło to, że praktycznie do samego dnia startu nie miałem okazji trenować w terenie.  Dlatego też, do Karviny wybrałem się z lekką obawą co do mojej jazdy technicznej i pracy zawieszenia w terenie.

Znalezienie miejsca startu jak zawsze przysporzyło trochę problemów. Jednak przy drugim podejściu udało się już dotrzeć w odpowiednią część miasteczka. Czasu do startu było jak zawsze sporo, wiec na spokojnie przekąsiłem coś, przebrałem się i wyruszyłem na wstępny objazd rundy.

Mimo świetnej słonecznej pogody i panującej w ostatnich dniach wysokiej temperatury na trasie zalegało miejscami sporo błota, które w połączeniu z śliskimi korzeniami stanowiły miejscami zdradliwą mieszankę. Miałem okazję przekonać się już o tym na pierwszym zjeździe, który mimo iż technicznie nie wymagał zbytnich umiejętności, to zakończony był drewnianym i śliskim mostkiem z bali, na którym z dużym impetem wylądowałem wraz z rowerem. Na szczęście poza ubrudzeniem stroju, obrażenia były powierzchowne. Postanowiłem zapamiętać dokładnie to miejsce, aby sytuacja w ferworze walki na trasie nie powtórzyła się.

Cała runda prowadziła leśnymi, wąskimi ścieżkami , mimo że na początku miejscami trochę mnie przeraziła, to już po drugim przejechaniu zacząłem doceniać jej walory. Podjazdy były krótkie i sztywne, a zjazdy wyboiste, ze sporą liczbą zakrętów i technicznych drobnostek, których umiejętne przejechanie pozwalało nadrobić sporo czasu.

Pod ponownym przejechaniu rundy wróciłem na start, gdzie zaczynali ustawiać się już zawodnicy.  Start elity, połączony był z juniorami i mastersami, a pośród znajomych mi twarzy pojawiło się też kilka nowych. W planie było 6 rund, których przejechanie miało zająć nam około 1h. Biorąc pod uwagę moje ubytki w technice postanowiłem ustawić się w połowie stawki, aby w miarę spokojnie przejechać 2 pierwsze rundy, a następnie przejść do ofensywy. Wiedziałem, że od pewnego momentu rywalizacji techniczna trasa i jej długość zacznie sprzyjać mojemu A-Rayowi.

Tuż po starcie grupa uległa sporemu rozciągnięciu. Pierwszy fragment stanowiła długa asfaltowa ścieżka, następnie kilka serpentyn po łące i wjazd do lasu, w którym przebiegła większość trasy.  Przyznam się od razu, że nie rozpocząłem rywalizacji bardzo mocno, lecz po części miał też na to wpływ spory tłok na pierwszych wąskich zjazdach. Po przejechaniu pierwszej rundy cała stawka uległa rozciągnięciu i biorąc pod uwagę zaznajomienie z trasa mogłem podkręcić tempo. Pełne zawieszenie wspomagało płyną jazdę, a opony Panaracera trzymały na zakrętach jak marzenie. Jedynym problemem z jakim musiałem się borykać były lekko przeskakujące biegi (moja treningowa wywrotka, wykrzywiła nieznacznie hak przerzutki).

Kolejne rundy były dla mnie coraz większym zaskoczeniem, gdyż nieustanie doganiałem nowych zawodników.  Schemat był zawsze podobny: dogonienie na zjeździe, wyprzedzenie na krótkim podjeździe i ucieczka na kolejnym zjeździe. Jechało mi się naprawdę dobrze i pod koniec wyścigu zacząłem powoli żałować, że nie jedziemy jeszcze 2-3 rund, gdyż rezerwy miałem jeszcze spore (jednak start w Pętli Beskidzkiej był naprawdę dobrym treningiem).

Na trasie widywałem też naprawdę wielu zawodników, których dopadły problemy ze sprzętem. Królowały przebite dętki i zerwane łańcuchy, a jeden ze znajomych złamał nawet przednie koło. Nie napawało mnie to wszystko optymizmem i postanowiłem, że ostatnią rundę przejechać muszę ze szczególną uwaga.  Jednak jak to z reguły bywa, im bardziej chcemy zrobić coś dobrze, to tym większa szansa,  że się to nam nie uda. Nie inaczej było tym razem. Cała swoja uwagę skupiłem na trudnych technicznie miejscach, a oponę przedarłem na prostym i dobrze znanym mi już korzeniu. Powietrze zeszło momentalnie i nawet poprawne zamontowanie opony na mleczku nie pomogło. Pozostawało dojście do mety na piechotę, gdyż zależało mi na punktach i zaliczeniu zawodów do końcowej klasyfikacji. Po drodze wyprzedziło mnie 6-8 osób, gdyż reszta (duble) zastała już ściągnięta z trasy. Na mecie okazało się, że przed wjazdem na ostatnią rundę jechałem na 6tej pozycji open, jednak szanse na podium były i tak nikłe, gdyż pierwszą trójką byli zawodnicy z kategorii elita.

Podsumowanie

Nie powiem, że startem nie jestem trochę zawiedziony, ale trzeba też dostrzec  jego pozytywne strony. Nie licząc końcowego defektu jechało mi się naprawdę świetnie, a trasa w Karvinie była jak do tej pory najlepszą spośród całego cyklu. Widać forma pozostaje w dalszym ciągu na wysokim poziomie i trzeba ją dalej jak najlepiej utrzymywać. Sam rower (nie licząc koła) spisywał się bardzo dobrze, a poddane remontowi zawieszenie sprawdziło się w warunkach wyścigowych, co również niezmiernie mnie cieszy.

Może Ci się też spodobać

Przed opublikowaniem komentarza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj.

napisz coś od siebie

Dodaj komentarz.

Przed przesłaniem formularza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj