Kierunek Azerbejdżan – cz. 8 – Turcja

JADYMY! Konstantynopol – Stambuł, dwudziesty pierwszy dzień podróży. Żegnając się z serferami nad morzem Marmara marzę o długich prostych, bo gór mam dość, ale to mrzonki. Już sam wjazd do Stambułu to mozolne wspinanie się pod wieżę telewizyjną która jest widoczna na kilkadziesiąt kilometrów przed miastem. Uderzenie i stoję jak wryty. Obok mnie przejeżdża ciężarówka, spod niej wypada kawałek metalu, który wbija się w tylne koło do tego stopnia że rozcina oponę i dętkę wbijając się w koło. Awaria okazała się nie tak straszna jak początkowo sądziłem.

Szczęście mi dopisuje, bo milimetry i byłbym stracił nogę to pewne. Kilka samochodów się zatrzymało i proponują podrzucić mnie do miasta ale „Oj tam” gdzieś się zawieruszył. Dobre Sklepy Rowerowe wyposażyły mnie w dodatkowe zwijane opony, wymieniam też dwie szprychy. Trochę martwię się o koło czy nacięte wytrzyma dalszą podróż, ale w warsztacie samochodowym zalali mi to jakąś masą. Mam poczucie bezpieczeństwa, ale tylko tyle i aż tyle. Pot spływa litrami po plecach gdy za winkla wyłania się Bosfor. Radość nieopisana bo to moja trzecia wizyta w tym pięknym mieście. Upał bo południe więc robię sobie przyjemność, jak miejscowi wskakuję do wody i daję się ponieść wodzie. A prąd wody w kanale jak rwąca rzeka więc co kilkaset metrów wracam piechotą i z powrotem. Kocham to uczucie polecam, wszystkim odwiedzających, jedyny warunek dobrze -bardzo dobrze należy pływać. Rybaków też nie brakuje więc klną bo takich buszujących wśród żyłek było więcej.

Stambuł, który pamiętam z przed dziesięciu lat zmienił się tylko tym, że budują ścieżki rowerowe na obrzeżach miasta, ale w centrum zapomnij. Dziesiątki tysięcy turystów, samochody, autokary przesuwają się w kierunku Top Kapi i innych zabytków. O rodacy słyszę – panie zwiedzające miasto; „Samolotem przylecieliście?”, „Nie” –  odpowiadam – „lądem„, „Oooo” – z niedowierzaniem. Mnie się marzy cień i odpoczynek, więc tylko fotka buziole na drogę i zasypiam w okolicy najsłynniejszego meczetu świata. Wieczorkiem przenoszę się do meczetu różowego i tam spędzam noc. Raczej odpowiadam na pytania – „Jak trasa?” „Skąd dokąd?’. Dla mnie ważne, że służby porządkowe nie czepiają się, można było się umyć, toaleta.

Ze snem gorzej, komary tną a i co chwilę ktoś mnie budzi że to nie hotel. „Przecież nie śpię tylko w ciszy się modlę„. W końcu dają mi spokój. Poranek budzi mnie modlitwa, więc czas na zwiedzanie. „Oj tam”  nie chce się nigdzie maszerować, więc tylko co ważniejsze zaliczam. Będąc kiedyś bez dwóch kółek to śmigałem po mieście wchodząc do każdej dziurki, więc jest mi przykro że dla „Oj tam” ważny jest bochenek chleba niż to co nas otacza. Kierunek most nad Bosforem, mozolne pchanie się przez miasto. Brak info jak dostać się w okolicę mostu powoduje, że kilka razy wracam w to samo miejsce. W końcu jestem w okolicy mostu, koszt przejazdu to prawie 20 euro, ale nas nie przepuszczą „Ścieżka dla rowerów, pieszych ??????” – mówią że zamknięta, remont, wiatry takie tam. Zatrzymał się busik i pokazuje nam żeby się pakować więc od razu wskakujemy i tak witaj AZJO. „Szczęśliwej drogi” – słyszę, pytam jeszcze czy po stronie morza czarnego są góry tylko się uśmiechnął.

Ruszam dokoła Morza Czarnego. Jeszcze nie wiem, że to tylko 1800 km, które zrobiłem w 18 dni w pocie, a raczej w litrach potu. W południe nie da się jechać bo upały, więc jadę wcześnie rano, raczej jeszcze noc i po południu. Góry, góry i jeszcze raz góry. Zjazd w kierunku morza i piecie się w góry. Czasami jest to 18 stopni, więc nie zawsze da się jechać więc pcham przez kilka kilometrów i dalej. Jedyna radość to to, że co kilkadziesiąt kilometrów kąpiel w ciepłym morzu. Miejscowi maja niezły ubaw, bo „OJ tam” w swoich zabytkowych majtkach brał kąpiel. Czasami siał zgorszenie, bo jak już wspominałem jedno jajko mu wypadało za obrys.

Zapraszam was do domu” – słyszę – „zmarł mi ojciec, więc mamy pokój wolny, a i gości dawno u nas nie było”. Turek pokazuje nam by jechać za nim. Jest okazja poznać jak mieszkają na prowincji. Dom w górach drewniany ma z 200 lat. Dostajemy pokój i mówią że „jak będzie jedzenie to nas obudzą„.  „Oj tam” od razu robi pranie majtek i idzie spać. Ja ruszam po gospodarstwie by zobaczyć jak żyją. Może nie za bogato, ale wszystko zbudowane tak by łatwo się żyło. Nawet do wychodka była zrobiona kładka drewniana. Wracam na ganek, a tu mama naszego gospodarza siedzi i płacze. Na ganku była wywieszona czarna flaga z informacją kiedy się urodził i zmarł ojciec naszego gospodarza. Kobieta płacze i coś do mnie mówi, ale nic nie pojmuję co mówi. „Oj tam” na tej informacji zawiesił majty i poszedł spać. Kobieta z wielkim wstrętem wzięła majty i wyniosła do ogrodu. Zastawiono stoły przyszli sąsiedzi i zasiadamy do obiadu. „Oj tam” się obudził i zadyma, że jego majtki ktoś ukradł. Znalazł  je i powiesił na werandzie, znowu płacz matki gospodarza. „Ubierać się i żeby was w ciągu pięciu minut w moim domu nie było, taki wstyd przed wioską.” Przeprosiłem za zachowanie ale nic to nie dało zamiast jedzenia i darmowego spania to wstyd. Mówię durniowi co zrobił, więc się obraził, że dalej ze mną nie pojedzie więc spadaj i tak się na trzy tygodnie rozstaliśmy.

Zaczynają budować nowe autostrady bo rejon bardzo zaniedbany. Zostaję sam więc jadę w górach, że nogi puchną, ale co miasteczko to na plaży wybudowane zestawy do ćwiczeń jak na siłowni, czysto pięknie nikt tego nie wyrywa nie niszczy. CDN

WESOŁYCH ŚWIĄT SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, PODRÓŻY NA ROWERACH NA KRAJ GALAKTYK. HAJER

Może Ci się też spodobać

Przed opublikowaniem komentarza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj.

3 komentarze

Dodaj komentarz.

Przed przesłaniem formularza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj