Mama i Ja. Bałtyckim szlakiem rowerowym – cz. 2

Dziś kolejna część naszej rowerowej przygody. Tym razem na naszej trasie spotkamy samego króla mórz, czyli Neptuna. Nie zabraknie także latarni morskich w Niechorzu, Kołobrzegu czy Gąskach, z których rozpościerają się przepiękne widoki na Polskie wybrzeże.  Na trasie z Dziwnówka do Łaz nasze podróżniczki nie będą narzekać na brak atrakcji!

Dzień 4: Dziwnówek > Rogowo

Od rana zapowiada się słoneczny dzień. Mamy nadzieję, że pogoda będzie nam dzisiaj sprzyjać. Nie ma nic gorszego niż jazda na rowerze lasami przez błoto. Oczywiście mając odpowiedni rower i bez małego pasażera w foteliku może to być niezła frajda, ale niekoniecznie w tym przypadku 😉 Jaśminka korzysta jeszcze ile sił z atrakcji u Familijnych. Zaprzyjaźnia się z rówieśniczką Zuzią – córeczką przesympatycznej Kasi i Piotra, którzy jak tylko dowiedzieli się o naszej wyprawie przyjęli nas w swoim ośrodku naprawdę z otwartymi ramionami. To jest rodzaj tej pięknej energii, którą ludzie między sobą wyczuwają i się nią wymieniają. Dziewczynki szaleją razem na placach zabaw i – podobnie jak z Karolkiem w Świnoujściu – emocji jest co niemiara. Aż szkoda wyjeżdżać patrząc na radość maluchów… Schodzimy jeszcze na plażę w Dziwnówku – nie jest zbyt szeroka i bardzo zatłoczona w sezonie. Sądziłam, że ta miejscowość będzie bardziej kameralna, ale dla dzieci jest tu atrakcyjnie. Na koniec instalujemy sakwy na rower i ruszamy w trasę eskortowane przez ekipę z ośrodka Familijni, którzy pedałują obok mnie na gokartach.


Pożegnanie kończy się lekkim smutkiem, bo przyjaźń ledwo co zdążyła zakiełkować, a tu czas wyjeżdżać… No nic, przed nami jeszcze wiele ciekawych miejsc, ludzi, sytuacji… Trasa R10 od Dziwnówka do Pobierowa biegnie przez las. Jest sucho, więc leśną ścieżką jedzie się doskonale. Na plaży jest patelnia, natomiast jazda na rowerze w takich terenach, nawet gdy jest dość upalnie, dostarcza wiele przyjemności. Od Pobierowa do Trzęsacza jedziemy już szeroką asfaltową drogą, w późniejszym odcinku zjeżdżamy na główną uliczkę tuż przy morzu. W Trzęsaczu zatrzymujemy się na dorsza (niestety ze świeżych ryb dostępne są tylko flądry). Tutaj największą atrakcją dla Jaśminki jest przebieraniec Neptun. Dostojnie stoi przy ruinach zabytkowego kościółka położonego kiedyś 1800 metrów od linii brzegowej, a obecnie tuż na skarpie przy morzu. Odkąd Mała zakochała się tego lata w kazimierskiej czarownicy (ujęła ją cukierkiem i specjalną pieczątką „Przyjaciel Czarownicy”, w środku której był kot – taaak, to był profesjonalny przebieraniec 😉 to nic ją tak nie kręci jak mimowie i postaci z bajkowego oraz mitologicznego wymiaru.


Nieśmiało podchodzi do niego i podziwia, po czym jeszcze przez długi czas przeżywa to spotkanie. Ta fascynacja staje się okazją do tego, żeby zainspirować ją opowieścią o Neptunie – bogu wód, chmur i deszczu, a także opiekunie koni i wyścigów. Podjeżdżamy też do miejsca, gdzie przebiega 15 południk, który wyznacza czas środkowoeuropejski. Dalej suniemy przepiękną trasą wzdłuż klifów nad samym morzem do Rewala. To spokojna, zadbana i sympatyczna miejscowość, z pięknym deptakiem i dużą ilością zieleni. Przystajemy przy rzeźbie z kulą ziemską, Różą i Małym Księciem. Znowu znajduję okazję do tego, by opowiedzieć Jaśmince historię o wielkiej Przyjaźni, Miłości i relacjach między ludźmi. O tym, co tak naprawdę jest ważne. Z Rewala jedziemy do Niechorza już asfaltową drogą (mamy trochę problem ze znalezieniem trasy R10, bo w Rewalu jest ona słabo oznakowana). Mamy dosyć mało czasu, a pogoda zmienia się radykalnie. Na niebie pojawiają się ciemne chmury, a kolejny nocleg zaplanowany mamy w Rogowie, czyli przed nami jeszcze 28 km. Żwawym krokiem wchodzimy na latarnię w Niechorzu i tym sposobem Jaśminka zdobywa drugi certyfikat.


Znowu rozpiera ją duma. Najlepsze jest to, że do wyjścia na wieżę motywuje ją nic innego tylko to, że jej ukochany misiu Pisiu zobaczy z góry wesołe miasteczko. Pędem przebiera nóżkami po krętych schodach i już na górze z ekspresją pokazuje misiowi wszystkie możliwe karuzele kręcące się na dole. A kiedy proponuję jej widok z drugiej strony na morze, to komentuje: „Tylko morze, i morze…..”;-) W nagrodę za to, że tak dzielnie maszerowała zabieram ją na przejażdżkę Młyńskim Kołem. Czasu coraz mniej, więc wskakujemy na rower. Jadę tak szybko jak tylko jestem w stanie, żeby nadrobić zaległości. Niestety na trasie w Skalnie za Pogorzelicą niebo staje się ciemnogranatowe, a w oddali widać błyskawice. Sytuacja nie jest ciekawa, bo jestem tak naprawdę „nigdzie”. Lada moment zacznie padać. Zatrzymuję się przy przystanku autobusowym z zadaszeniem.


Tam zostawiam rower, a z Jaśminką chowamy się w przydrożnej chacie, która dopiero się buduje. Uff, mamy dach nad głową i jesteśmy w bezpiecznym miejscu. Po pewnym czasie zaczyna padać, jedna z błyskawic uderza w okolicy pobliskiego jeziora. Najśmieszniejsze jest to, że z jednej strony biją pioruny, a z drugiej obserwujemy piękny zachód słońca (z domu będącego w trakcie budowy mamy widok na jezioro Liwja Łuża, latarnię w Niechorzu oraz podświetlone Młyńskie Koło. W ciemnym już domu (mamy latarkę 🙂 odkrywamy jeszcze jednego lokatora – małą myszkę. A na półpiętrze stare plastry miody z pasieki. Jest niepowtarzalny klimat! Cudowna chwila, która mocno pobudza wyobraźnię i jeszcze bardziej nas łączy. Nie ma żadnej szansy, żeby teraz w trakcie burzy i w deszczu ruszyć dalej. Czekamy więc aż przejdzie nawałnica rozmawiając o życiu, śmiejąc się z zabawnych historii (akurat Jaśmince przypominają się scenki z życia przedszkolnego), zastanawiamy się, co by można było zrobić w tej sytuacji, jakie jest najlepsze rozwiązanie… Zaangażowanie i odwaga Jaśminką są nie do opowiedzenia. Dzielna dziewczynka – nie boi się burzy, ciemności i zawsze mnie wspiera w takich wyjątkowych sytuacjach. Magia tej chwili jest cudowna… Po godzinie pobytu w tym „schronie” deszcz już nieznacznie pada, więc zakładamy kurtki, Jaśmince kalosze, spodnie i tak zabezpieczone ruszamy w trasę. Ostatecznie w lekkim deszczu pokonujemy ok. 22 km. Przydało mi się to, że od kwietnia biegałam 10 km sześć razy w tygodniu i trenowałam kondycję. Sama mogłabym w deszczu jechać jeszcze dalej, jest w tym też coś fajnego. Zatrzymujemy się w Ośrodku Wypoczynkowym „Wiktoria” w Rogowie. Spać, spać, spać….

Dzień 5: Rogowo > Sianożęty

Wczoraj przejechałyśmy 56 km, lądując naprawdę późnym (i deszczowym) wieczorem w Rogowie. Rano schodzę na śniadanie i co się okazuje… Pan Grzegorz – właściciel ośrodka “Wiktoria” – łapie się za głowę i mówi, że z Pogorzelicy do Rogowa nadrobiłyśmy aż 13 km jadąc R10 przez Trzebiatów (drogami wojewódzkimi nr 102 i 109). Podobno miesiąc temu została oddana do użytku nowa ścieżka rowerowa z Pogorzelicy do Mrzeżyna biegnąca blisko wybrzeża. Informacja o tym, że ta droga jest już otwarta dla rowerzystów nie jest jeszcze tak rozpowszechniona. Przez Pogorzelicę przemknęłyśmy lotem błyskawicy, stąd łatwo było mi to przeoczyć. No cóż, przeżyłyśmy za to pełne fantazji chwile “na budowie”  😉 Nie wiem, w jaki sposób jestem skonstruowana, ale w każdym zdarzeniu znajdę coś pozytywnego…


Schodzimy na śniadanie rozglądając się gdzie nas tym razem rzucił los.  Ośrodek “Wiktoria” (http://www.wiktoria-rogowo.pl) położony jest na mierzei między morzem a jeziorem Resko Przymorskie. Spokojna okolica, otoczenie lasu sosnowego, plac zabaw dla dzieciaków, z okien miły widoczek na jezioro. Można rozbić tu namiot, rozpalić grill lub ognisko, a nawet wykąpać się w malutkim basenie i urządzić weselisko. Wiele szkół organizuje tu obozy czy warsztaty (akurat trafiam na kurs jogi), bo zaciszny teren sprzyja relaksacji. Szkoda, że nie zostajemy tu dłużej, bo wieczorem ośrodek organizuje otwartą dla wszystkich tradycyjną piątkową imprezę grillową z udziałem orkiestry. Na takich posiadówkach zawsze można się czegoś ciekawego dowiedzieć… W zasadzie nie wiem co też mnie przygnało do tego Rogowa – na pierwszy rzut oka nic tu nie ma, a jednak… Po smacznym śniadaniu w “Wiktorii” zostawiam sakwy w pokoju i wyruszam z Jaśminką odkrywać tajemnice tej nadmorskiej “dziury”. Zaczynam drążyć temat, wypytywać miejscowych i turystów, dlaczego akurat tutaj żyją bądź przyjeżdżają na wakacje.


Z  każdą chwilą ta  mieścinka, oddalona o 3 km od Mrzeżyna, zaczyna mnie coraz bardziej ekscytować. Po pierwsze – jest tu naprawdę czysta, szeroka, niezaludniona plaża. Jedna z piękniejszych na wybrzeżu – na tyle, że jestem pod jej wrażeniem. W sąsiedztwie znajduje się jezioro Resko Przymorskie – raj dla  wędkarzy i miłośników sportów wodnych. Podobno wieje tutaj lepiej niż na Helu. W pobliżu wybrzeża napotykam na oryginalne, doskonale odremontowane domy oficerskie z lat 20.-tych. Wow! Nie do wiary, w takim miejscu spotykam piękne historyczne rezydencje. Rogowo ma bardzo interesującą historię militarną. Przed II wojną światową stacjonowała tu niemiecka jednostka przeciwlotnicza, a przy jeziorze funkcjonowało lotnisko dla wodnopłatów. Ciekawostką jest to, że Niemcy specjalnie zimą podgrzewali jezioro, żeby hydroplany mogły na nim lądować. Od jednego z turystów (pasjonatów Rogowa) dowiaduję się, że w jeziorze leży zatopiony samolot, na pokładzie którego zginęło ok. 80 dzieci niemieckich. Obecnie podejmowane są próby jego wydobycia (jest zgoda Niemców), wszystko teraz zależy od tego, czy znajdą się środki na ten cel.


Na terenie ośrodka Delfin, blisko plaży wchodzę do rzekomej kwatery Hermanna Goringa (zachowała się w niej  jedynie oryginalna lampa z orłami i kominek). Jednak trafi tu tylko ten, kto wie, że takie miejsce jest w Rogowie  (oficjalnie nie ma na ten temat żadnej informacji). Teraz mieści się w niej kawiarnia. Trafiamy też z Małą na teren Fortu Rogowo, gdzie mieszczą się hangary na wojskowe samoloty oraz Muzeum Lotnictwa.  Fascynujące jest to, że teren tej miejscowości jeszcze do 1998 roku był zamknięty dla cywilów. Był nawet czas, że Rogowa nie było nawet na mapie! To była jedna z największych bałtyckich baz wojskowych. Od lat 50.-tych do prawie końca 90.-tych znajdowała się tu jednostka woskowa Wojska Polskiego. Być może dlatego plaża jest jeszcze tak czysta, bo zaledwie od 14 lat przyjeżdżają tu turyści. To miejsce ma w sobie szczególny klimat, który ja osobiście “kupuję”. To jedno z moich nadmorskich odkryć…

Po południu ruszamy dalej niedawno udostępnioną nową ścieżką rowerową do Dźwirzyna. Biegnie ona w pobliżu wybrzeża, głównie przez las, między Bałtykiem a malowniczym Jeziorem Resko (zatrzymujemy się nad nim, żeby podziwiać kormorany). W Dźwirzynie mijamy kanał, który łączy jezioro z morzem. Akurat w blasku promieni słońca w rejs wyrusza stateczek wycieczkowy.  A my lądujemy w smażalni ryb. Eh, nie dość, że drogo, to i świeżość ryby znikoma… Nietrafiona knajpka. Dalej suniemy lasami wzdłuż Morza Bałtyckiego przez byłe tereny wojskowe wspaniałą asfaltową ścieżką do Kołobrzegu, która kończy się w zabytkowym parku im. Jedności Narodowej.

Przebijamy się przez miasto w kierunku latarni morskiej. To już będzie trzecia zdobyta przez Jaśminkę latarnia 🙂 Podziwiamy statki w porcie, piękną plażę i tętniącą życiem promenadę. Schodzi zadowolona dzierżąc w dłoni kolejny certyfikat 😉 Na pożegnanie puszczamy z kołobrzeskiego mola symboliczny lampion z dobrymi życzeniami… Frunie wysoko do nieba, a Jaśminka aż piszczy z radości. Z przyjemnością zostałybyśmy dłużej w Kołobrzegu, ale musimy ruszać dalej. Nocleg mamy zaplanowany w Sianożętach.  Prujemy 24 km/h fantastyczną autostradą rowerową, bo zmierzch już zapada. Ścieżka biegnie tuż obok morza, szkoda, że już się ściemnia. W dzień musi być naprawdę spektakularnie. Obiecuję sobie, że jutro tu wrócę, bo zapowiadają się bajeczne widoki.


Docieramy do Sianożęt, a na noc wybieramy Ośrodek Wczasowy “Wrzos” (http://osrodekwrzos.pl/). Już na pierwszy rzut oka widzę, że Małej będzie tu dobrze – mnóstwo placyków zabaw, bardzo duży obszar, basen, małe domki w sadzie jabłkowym (to mnie urzekło), a większe – bardziej luksusowe – wśród pięknych sosen. Dla dzieci Klub Podróżnika (wakacyjne przedszkole), sala do zabaw w morskim klimacie, animacje. Dla dorosłych korty tenisowe, siatkówka, boisko do koszykówki, salon urody, masaże, aerobik, pilates itp. A to wszystko ulokowane tuż przy morzu.


Od tego sezonu 2012 ośrodek Wrzos połączył się z sąsiadującym Nadmorskim Rajem – teraz to podobno jeden z największych kompleksów wypoczynkowych nad Bałtykiem. Może uda nam się jutro spędzić tu miły czas do południa, żeby Jaśminka miała trochę atrakcji.

Dzień 6: Sianożęty > Łazy

Po śniadaniu we “Wrzosie” czas dla Małej na zabawę. Ma się to szczęście – jeszcze przed wyruszeniem w trasę przyjeżdża do ośrodka Mini-Cyrk “SZOK”. Jaśmina  jest w absolutnym szoku, gdy klaun chce ją zaciągnąć na środek do swoich sztuczek. Zwiewa. Natomiast – ku mojemu zaskoczeniu – zgłasza się na ochotnika do potrzymania węża boa. No tak, w tym to ma wprawę. Obejmowała już gibona, przyglądała się z bliska młodziutkiemu krokodylowi, głaskała  kangura, a węży nie jeden raz dotykała. Stąd z zawadiacką miną chwyta gada w asyście czterech innych małych chojraków 😉 Na koniec mówi mi, że najlepszy nie był numer z kobietą-gumą, szczudlarzem, akrobatą, wspomnianym wężem, tylko z tym klaunem.

Śmieszny był dla niej na potęgę. Nie wyszła jednak na środek, bo jak stwierdziła:  ”przecież nie znam mamusiu żadnych sztuczek cyrkowych, nie wiedziałabym co robić” (czytaj: “psecies nie znam mamusiu zadnych stucek cylkowych”…). Doskonale ją rozumiem 😉 Cyrk i świetny plac zabaw zapewnia Małej rozrywkę na tyle, że w południe możemy wskoczyć na rowery. Cofamy się jeszcze na ścieżkę z Sianożęt w stronę Kołobrzegu, gdzie wczoraj mijałyśmy piękne widoki. Oj, warto było! Nie mogę uwierzyć, że nad Bałtykiem są tak niesamowite miejsca! Nadmorski Ekopark Wschodni (Solne Bagno) po prostu mnie zachwyca! Po jednej stronie piękne plaże, a po drugiej malownicze bagna z liliami wodnymi i ptactwem. Przy czym ścieżka rowerowa biegnie tuż przy wybrzeżu.


Naprawdę nie wiedziałam, że są tak piękne trasy nadbałtyckie w Polsce! Warto przejechać się szlakiem Bike the Baltic prowadzącym z Kołobrzegu do Ustronia Morskiego. To czysta przyjemność móc jechać z wiatrem we włosach tuż przy plaży chłonąc zapach lasu sosnowego… Wracając do Sianożęt zbaczam z nadmorskiej trasy i wjeżdżam w R10 prowadzącą przez olbrzymie tereny poradzieckiego lotniska. Mijam naprawdę ciekawe miejsca, m.in. schronohangary. Na lotnisku we wschodniej części dawnej bazy wojskowej dostrzegam 2 kultowe samoloty z dawnych czasów, będące wciąż w użytku. Jednym z nich jest AN-2, należący – jak się okazuje – do Aeroklubu Poznańskiego. Sami swoi! Wejście na wyznaczony teren lotniska z aktualnym pasem startowym jest zakazany, ale przesympatyczni panowie z Poznania: Jaś, Piotr, Wojtek i Kajetan pozwalają nam wejść z Jaśminką i przyjrzeć się z bliska doskonałemu samolotowi z lat 60.-tych. Służył on do celów gospodarczych (m.in. w Afryce rozpylano z niego truciznę przeciw szarańczy, a także opryskiwano pola). Wiek maszyny nie ma tu znaczenia, bo podobno nie stworzono od tego czasu lepszej konstrukcji niż ta. Wchodzimy z Jaśminką do kabiny pilota, obok Jaś tłumaczy nam techniczne zagadnienia związane ze sterowaniem samolotem.

Na lotnisku Bagicz można przelecieć się takim właśnie dwupłatowcem AN-2 (zwanym Antkiem). Fantastyczna przygoda. Musiałybyśmy jednak czekać na zebranie się grupki chętnych, a musimy ruszać dalej w trasę. Żegnamy to miejsce z miłym wspomnieniem chłopaków z Aeroklubu Poznańskiego, który – warto podkreślić – zajmuje czołowe miejsce w Polsce w akrobacji szybowcowej.

Wracamy i zatrzymujemy się jeszcze w Sianożętach. To mój dotychczasowy zdecydowany faworyt, jeśli chodzi o miejscowości nadmorskie. Mieścina kameralna, wyluzowana, ze specyficznym klimacikiem. Generalnie nie ma tu żadnych atrakcji, ale właśnie w tym tkwi jej największy urok. Są delikatesy “Słoneczko”, trochę  czaru z dawnych lat, ładna plaża i mili ludzie (także turyści). Z miłą chęcią przyjechałabym tu na wakacje, a na tyle mi się podoba, że właśnie z tej miejscowości wysyłam pocztówki do rodziny i przyjaciół. Na dodatek z Sianożęt to rzut beretem malowniczą ścieżką rowerową do Kołobrzegu i Ustronia Morskiego. Czegóż chcieć więcej?

Suniemy dalej Bike the Baltic, idealną trasą wzdłuż wybrzeża do Ustronia Morskiego. Potem szeroką drogą asfaltową jedziemy w stronę Gąsek. Prosto pod latarnię, gdzie panuje atmosfera, której nie można porównać z żadną inną miejscowością. Tak zwana szeroko pojęta swojszczyzna. Akurat trafiamy na festyn. Autentycznie, brakuje tylko kręcących się pod nogami gęsi. Zdobywamy z Jaśminką kolejną nadbałtycką latarnię. Piękny widok na wybrzeże, wiatraki, kompleksy drewnianych domków w Gąskach… Tak, zdecydowanie lubimy tę mieścinkę! Rogowo, Sianożęty, Gąski. Mamy swoje nadmorskie typy,  bez tłumów i drażniącego zgiełku. Przejeżdżamy jeszcze dzisiaj przez głośne Sarbinowo (to nie dla mnie – huk, koszmarny chaos, dzikie tłumy – zwiewać jak najdalej !) oraz Chłopy, które dołączają do  grona przyjaznych miejscowości. Na koniec dnia przejeżdżamy przez Mielno, Unieście i asfaltową ścieżką rowerową  trafiamy do Łaz. To malutka nadmorska mieścinka, leżąca przy jeziorze Jamno. Tu znajduje się baza wyprawy – gościnna chata wujka Andrzeja i cioci Wandy. Do Łaz przyjeżdżam każdego roku już od ponad 10 lat. Tutaj sobie miło wypoczniemy racząc się ciepłem domowego ogniska. W domku u wujostwa czeka  już na nas zapas wody “Mama i ja” dostarczony przez kuriera. To niesamowite jak dba o nas Sponsor naszej wyprawy – firma Wosana. Dzięki Waszemu wsparciu wody nam na trasie z pewnością nie zabraknie! Cóż za miły gest! Doceniamy bardzo, bardzo 🙂

Może Ci się też spodobać

Przed opublikowaniem komentarza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj.

3 komentarze

Dodaj komentarz.

Przed przesłaniem formularza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj