Nie zawsze jest tak, ze wszystko idzie po naszej myśli. W kolarstwie zwykło się mawiać, że to głowa kręci nogami i to właśnie w niej rozgrywa się cały wyścig. Jeśli balans między wydolnością, a umysłem nie jest optymalny, to i forma może znacząco odbiegać od naszych oczekiwań. Innymi słowy, zachwiane jest rowerowo-treningowe Feng Shui….
Mój ostatni start w Rajczy, od którego minęły już dwa tygodnie, zaliczyłem do średnio udanych. Zagrywki taktycznie i małe problemy z formą wprowadziły lekką stagnację. Dwa dni po wyścigu wybrałem się na trening tempowy, który mimo że udało mi się zrealizować w 100%, to pod jego koniec stało się jasne, że coś jest nie tak. Miałem drobne problemy z oddechem, a jazda na wysokich tętnach powodowała dyskomfort w okolicy mostka.
Kolejnego dnia miałem w planie podjazdy w progu mleczanowym. Z 10 zaplanowanych, udało mi się wykonać, aż jeden…… Nie byłem w stanie zmusić się do wysiłku, poza tym już pierwszy czas pokazał, że nie idzie tak jak powinno. W takich chwilach warto przypomnieć sobie słowa Joe`go Friel`a: „gdy na treningu, coś idzie nie tak, odpuść”. Dwa razy nie musiałem sobie tego poważać, dlatego tego dnia postanowiłem zrobić spokojną przejażdżkę.
Na kolejnych treningach skupiłem się na stosunkowo lekkich jeździe regeneracyjnej i postanowiłem oszczędzić się zarówno psychicznie jak i fizycznie. Okazało się również, że problemy z oddychaniem wiążą się z nadwyrężonym mięśniem przepony, więc tym bardziej warto było dać sobie na wstrzymanie. Na szczęście dość szybko przyniosło to oczekiwane rezultaty i już w tym tygodniu poczułem zdecydowaną ulgę. Mimo tego, odpuściłem sobie przez cały tydzień wszystkie treningi powyżej progu mleczanowego, aż do dnia dzisiejszego, kiedy to jak co niedziele wybrałem się na grupowy trening na górę św. Anny.
Od początku tempo było stosunkowo mocne, jednak na szczęście bez większych szarpnięć i skoków. Założeniem na dziś była równa i mocna jazda, a także wjechanie na wzniesienie w pierwszej grupie, która była dziś dosyć mocna. Podjazd, to tempo narzucane przez grupę DSR, która zjawiła się na treningu praktycznie w komplecie. Mimo kilku mocniejszych pociągnięć, jechałem swoje, gdyż nie byłem jeszcze w 100% pewny stanu mojego organizmu. Dzięki temu udało mi się dojechać z niewielka stratą, z czego przez pryzmat ostatnich dolegliwości jestem niezmiernie zadowolony (w zeszłym tygodniu było zdecydowanie gorzej).
Droga powrotna do połowy dystansu ponownie przebiegała w dosyć mocny tempie, jednak ostatnie 20km potraktowaliśmy już raczej rozjazdowo. Noga kręciła się dziś dobrze, bóle minęły, a ja ponownie nabrałem chęci do treningu. Organizm zachowywał się całkowicie normalnie, tak więc rowerowe feng-shui powróciło do normy;)
napisz coś od siebie