JADYMY Jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki zmienia się pogoda, śmigam w kierunku Morza Białego. Radość mi sprawiła zielona budka z telefonem. Gdy podniosłem nikt się nie odezwał, ale po pięciu minutach podjechał pikap i tunel w kilka minut miałem z głowy. Gdy powiedziałem, że w dzień go pokonałem kierowca aż zagwizdał, w dzień my przewozimy a w nocy wentylatory są wyłączone więc nocą rowerem jak najbardziej ale w dzień to ryzyko że zginiesz, a takie przypadki mieliśmy więc stąd ten samochód w dzień.Czym bliżej morza tym roślinność co raz bardziej uboga, krzaczki żadnego drzewa tylko mech i kamienie. Nocki zimne, temperatura spada do minus pięć, z zimnem radzę sobie doskonale, zarąbisty śpiwór i kurtka więc luxus w każdym calu.
A to zupka rybna złowiona w fiordzie wdzierającym swoje macki w głąb lądu. Ucieszyłem się na widok kampera, bo od dwóch dni nikogo nie widziałem. Francuska na wakacjach z pieskiem o manierach wybitnie francuskich. Jada same frykasy, śpi w łóżku, a pani tylko prosi czy może położyć obok. Jeśli piesek pozwala to szczęśliwa, a jak piesek nie pozwala to dmucha materac i na materacu. No cóż pieski swoje prawa mają, a te francuskie w szczególności. Spędzam noc w ciepłym samochodzie, jem normalna kolację zapijaną dwoma butelkami wina, więc jest lekki szum w głowie. Śpimy na materacach bo piesek akurat nie miał humoru. Co tu robisz na takim odludziu? –książki pisze -bajki dla dzieci i tu w tym pustkowiu jest mi dobrze, zostań kilka dni bo pogoda ma być do kitu, razem powłóczymy się po okolicy. Zostałem jeden dzień, ale ten spokój nie dla mnie.
Buziak na pożegnanie, kończy się asfalt i śmigam szutrową drogą. Zaliczam wzniesienie za wzniesieniem, pokonuje zazwyczaj wzniesienia sześćset metrów nad poziomem morza i w dół. Jak w kierunku Nord mijałem czasem domek myśliwski tak tu nic, tylko pola lodowe i jeziora pokryte lodem. Próbuję jaki gruby lód, ale grubość marna i jak tyko postawiłem nogę zaczął pękać.
Próbuję złowić rybę, ale jest tak zimno, że po kilku minutach rezygnuję i naciskam na pedały żeby się rozgrzać. Buty mam tylko jedne z żelaznymi podkówkami by wpinać się w pedały, genialny pomysł. W nogi mi zimno, bo to buty na letnie dni a nie na mrozy, zakładam kilka warstw skarpet na osłonę na buty, ale nic to nie daje. Ból coraz większy aż płakać mi się chce zaciskam zęby z bólu, ale ciągnę dalej.
Zatrzymuje mnie patrol graniczna Norwegów – rutynowe pytania skąd i po co ostrzegają przed śnieżycami, podają nr telefonu gdybym potrzebował pomocy. Ból po ustawał więc radości nie mało, ale radość długo nie trwała. Wieczorem rozbijam namiot, bo śnieg sypie że o jechaniu mowy nie ma. Gdy buty zdjęte i skarpety mam suszyć – szok moje palce u nóg fioletowe dotykam a one lodowate i nic nie czuje. Szok to mało, o odmrożeniach nic nie wiem więc szybko gotuje wodę i do garnka gdzie gotuję wkładam po woli palce jednej nogi delikatnie masuje. Ból wrócił więc tabletki w ruch ale boli tak, że składam się z bólu. Obie nogi masuje. Mam krem więc nakładam i tak kilka godzin. Paluszki zmieniły kolor, ale dalej daleko im do stanu pierwotnego. Zasypiam owijając nogi koszulkami. Czekam do południa aż śnieg z drogi stopnieje. Na nogi zakładam skarpetki, warstwę gazet, skarpetki i wkładam w buty – łzy w oczach ale weszły. Znalazłem w apteczce koc ratunkowy więc owijam buty kocem, mam jeszcze mapy krajów nadbałtyckich wiec wyrywam kartki o okładam dokładnie i zawijam. To wszystko w worek foliowy ot takie walonki zmajstrowałem. Okazało się, że pomysł super, ale palce do samego Murmańska to rany które nie chciały się goić. Bez antybiotyków to mi te palce odpadną.
Takie pustkowia miałem kilka dni aż dotarłem do Tana Bru. Szukam w Tana Bru lekarza, ale jest niedziela więc wszystko pozamykane. Spotykam chłopaka, Kurd z pochodzenia. Urodził się w Iranie ale zwiał i teraz mieszka ze Słowenką na kempingu cały sezon czyli od maja do pierwszych śniegów. Rozwozi lody po sklepach, a dziewczyna pracuje w porcie skrobie ryby. Super, mają antybiotyki więc zmiana opatrunku i po dwóch dniach palce wyglądają lepiej i wizyta u lekarza nie potrzebna. Łowie rybi i gotuję zupę, tnę rybę na kawałki solę dwa ząbki czosnku, kilka ziarenek pieprzu, liść laurowy cała cytryna i zostawiam na całą noc, rano gotuję, rewelacja. Miasteczko nad rzeką pełnej ryb, ale sypie śniegiem a to deszczem więc poza wóz kempingowy nie wychylam nosa, wieczorami gramy w karty i opowiadamy o przygodach w podróży.
Słoneczko wyszło więc ruszam w drogę. Pokonuję sto osiemdziesiąt w jeden dzień. Kirkines to miejscowość graniczna. Granica zamknięta, czynna od ósmej rano do siedemnastej wieczorem, więc co robić szukam miejsca na rozbicie namiotu. Napotykam Rosjanina. Kopał w śmietniku, nie ma obywatelstwa Norwegi choć mieszka tam dwadzieścia lat. Zwiał z Rosji, pieniądze wysyła dzieciom ale do Rosji nie chce wracać. To on podpowiedział mi żeby pojechać do budującego się kościoła tam jest szansa na nocleg.
Budujemy kościół protestancki słyszę z ust młodej blondynki ubranej w biały kombinezon poplamiony zaprawą. Chwytam za kielnię i w mig położyłem dwie ściany gipsu. Kolacja i mam nocleg w kościele, ładuję baterie, suszę sakwy.
Rano granica Norweska – zapytali tylko o wizę Rosyjską i tylko tyle. Nowoczesny budynek wszędzie fotokomórki w toaletach zapach perfum roznosił słodki aromat po całym budynku. Cała odprawa to pięć godzin trochę nerwy mnie poniosły, bo biegają z paszportem, dzwonią nie wiadomo po co i gdzie w końcu pieczątka i wszyscy pracownicy posterunku wyszli żeby pożegnać szaleńca. Zapytałem dla czego tak długo odprawa trwała usłyszałem że od kilku dni nikt tędy nie jechał więc pogadaliśmy z tobą.
Droga rewelacja gładki asfalt po jednej stronie jeziora lasy z drugiej bagna i taka nienaturalna cisza, nie ma ptaków, żadnych zwierząt takie miałem odczucie. Tak dwadzieścia osiem kilometrów gdy nagle na drodze stanęła mi drewniana brama, taka jak w książce „GUŁAG” . Kiedy jeden z żołnierzy otworzył połowę bramy zaskrzypiała jak stara szafa mojej babci, aż ciarki przechodziły. Witaj Polak wiemy że jedziesz dzwonili z przejścia granicznego, patrzę dokoła z jednej i z drugiej strony druty kolczaste i linie podłączone pod napięcie zapytałem z uśmiechem na twarzy po wam takie płoty – w odpowiedzi usłyszałem że to na niedźwiedzia i łosia by przez granicę bez paszportu nie chodzili. Uśmiałem się i w drogę.
Płot towarzyszy mi tylko po prawej stronie, ale jak ukazały się wieże obserwacyjne nie wytrzymałem biorę aparat foto i pstrykam tą radosną twórczość Rosjan. Minęło kilka minut a tu podjeżdża gazik i wyskakuje wojskowy i dawaj do mnie, co ty ogłupiał?! zdjęcia robisz toć to wojskowe – kto ty? Polak odpowiadam -Ty nie Polak, a szpieg! no gościu nastraszył mnie widzę, że żarty się skończyły. No pytałem wojskowych co to za płot to mówili że na zwierzęta by bez paszportu się nie błąkały… my to sprawdzimy a i z tobą ptaszyno porozmawiamy mówiąc na odchodne. Na wszelki wypadek wyjąłem kartę z aparatu i zainstalowałem nowa, pykam sobie po dziurawej drodze kilkanaście minut, gdy ten sam samochodzik zajechał mi drogę, dawaj aparat zdjęcia kasować będziemy! proszę bardzo, ale ostrożnie, a zdjęcia gdzie pyta? –no jak gdzie wykasowałem odpowiadam z poważną miną mówiłeś że nie wolno to sam wykasowałem, – ot mądry człowiek, u was w Polsce wszyscy tacy? większość odpowiadam z satysfakcją. Płot na szczęście odbija w prawo i kończy się za horyzontem.
Napis Nikiel, ale jestem zmęczony kilometrów mało, ale odprawa i walka z głupolami w mundurach dały mi popalić. Rozbijam namiot, gorący posiłek i spanie do oporu. Rano dopiero zauważyłem, że rozbiłem namiot na cmentarzu, po jednej i drugiej stronie drogi krzyże. Mnie to nie przeszkadza, ale zatrzymała się maszyna i wielkim zainteresowaniem przyglądał jak składałem namiot. Przepraszam dlaczego ten cmentarz jest przy drodze? zapytałem – to leżą ci co nie zdążyli zwiać z tego piekła.
Przed miastem stacja benzynowa, wymieniam trochę kasy, ochrona stacji pod bronią, pytam czy atrapa? uśmiech i odpowiedz Nie chciej żeby próba odbyła się na tobie.
Zapach jak z dzieciństwa, palony metal, ale nie ma familoków za to pustki. Nikogo na ulicy jak by miasto wymarło – dziwne uczucie Czarnobyl czy co, ale gdzieś na rynku spotykam człowieka z wózkiem na spacerze, pytam o pustki a po co maja wychodzić, do sklepu i do domu. Domy w kolorach pastelowych czysto a i zieleni nie brakuje.
Wchodzę do sklepu, wejście to żelazne drzwi i dodatkowo kraty. Sam widok zabezpieczeń zniechęca. Pusto, kupujących nie ma, tylko na każdym dziale po dwie panie które są zajęte szlifowaniem paznokci, kopaniem w nosie. Dopiero po chwili jedna mnie zauważyła, wstała podrapała w cztery litery, poprawiła majtki i ostrym głosem co wam potrzeba, nic oglądam ceny – A ty kto szpieg żeby oglądać? Nie Polak odpowiadam, na maszynie przyjechał? nie na rowerku. Wychodzę z sklepu i widzę, że za mną Panie sprzedawczynie z zaciekawieniem spoglądają jak otwieram zabezpieczenie.
Zaczekaj słyszę i przyniosły dwie konserwy, ogórki butelkę piwa i chleb, ser i masło. To dla ciebie, my tu jeszcze na takiej maszynie nie widzieli musisz silnym chłopem być, że dotarłeś do tego miejsca, może zostaniesz na jedną nockę sama mieszkam, śmieje się blondyna o rubensowskich kształtach och Tania od razu dla siebie, dodaje inna. No dziewczynki następnym razem mnie do Murmańska buziaki miłe moje, jeszcze dwie butelki wody lądują na sakwach i mozolnie pcham rower pod górę skąd widok na miasto i hutę. Widać blokowiska i budynki jak u nas na Koszutce – dzielnicy Katowic, budowane w latach wczesnego Gomułki czyli małe klatki, ale za to z łazienką.
Dokoła huty szary jednolity kolor, wszystko wymarło w promieniu kilkunastu kilometrów. Jedynie żółty kolor dymu wydobywający z czeluści komina dodaje koloru okolicy. Śmierdzi siarką i zapach palącego garnka na gazie, wieje grozą tym bardziej że po drugiej stronie cmentarzysko starych samochodów na zboczu hałdy odpadów z pieców hutniczych.
Podjechał traktor z naczepą, z której wysiadają kobiety ubrane w kufajki i waciane spodnie. W rękach pędzle i wiaderko z farba, malują barierki przy drodze. Wiosna panie słyszę porządki czas zacząć, a tam w dole? -ot nasze życie.
CDN
7 komentarzy