Rajcza Tour

Po ostatnim średnio udanym starcie w XC rower górski poszedł w mała odstawkę. Za sprawą Tour de France i Tour de Pologne moja motywacja do treningów na szosie wróciła ze zdwojoną siła. Szykowałem się do trzeciego w tym sezonie startu na szosie, czyli wyścigu Rajcza Tour, którego profil nie ukrywam, że bardzo mi odpowiadał, ale od początku…

Po dobrym starcie w Pucharze Ustronianki i umiarkowanej dyspozycji podczas Pętli Beskidzkiej wyścig w Rajczy był dla mnie lekką niewiadomą. Przez ostatnie 3 tygodnie poświęcałem się całkowicie treningom na szosie: podjazdom w równym rytmie i długim treningom tempowym.  Nie ukrywam, że biorąc pod uwagę moją wagę (72kg) i predyspozycje do klasycznego ścigania liczyłem podczas Rajcza Tour na bardzo dobrym wynik, a nawet powtórzenie sukcesu z Ustronia.

Poza dobrym treningiem do realizacji założonego planu miał się też przyczynić wcześniejszy wyjazd na zawody. Na miejscu zameldowałem się już piątek, więc spokojnie mogłem odebrać wcześniej numer,  aby następnego dnia wyspany i wypoczęty ustawić się na linii startu. Na wyścig zdecydowali się także zawodnicy Dobrych Sklepów Rowerowych, którzy stanowili bardzo mocną konkurencję.

Start nastąpił punktualnie o 10.00. Po lekkich przepychankach i przechodzeniu do przodu nasz peleton prawie 230 kolarzy, podążając za samochodem technicznym, powoli wyjeżdżał z centrum miasta. Jałowa jazda trwała prawie 20min,a  ciągłe szturchanie i przeciskanie zaczęło grać mi już trochę na nerwach.  W końcu samochód zjechał na bok i rozpoczął się pierwszy, a zarazem najtrudniejszy podjazd na liczącej 125 km trasie – przełęcz U Poloka. Jego długość może nie imponowała, ale nachylenie sięgające momentami ponad 20% już trochę bardziej.

Od pierwszych metrów podjazdu, wiedziałem, ze coś jest nie tak. Noga nie chciała się kręcić, a w mięśniach czułem lekki kwas, tkwiący tam jeszcze od mocnego czwartkowego treningu. Od razu zdałem sobie sprawę, że tego dnia za bardzo przesadziłem i teraz przyjdzie mi za to płacić. Mozolnie wspinałem się pod górę, a czołówka zaczęła odjeżdżać.  Za mną zrobiła się momentalnie spora przerwa, do której częściowo zacząłem już się przyzwyczajać. Te brakujące 20-30 Wattów na progu zawsze sprawia, że na podjazdach zostaje zawieszony, między najlepszymi zawodnikami, a resztą peletonu.

W końcu wdrapałem się na przełęcz i na znanych mi już z Pętli Beskidzkiej zjazdach zacząłem gonić czołówkę. Ich tempo nie było zawrotne, więc zarówno ja, jak i spora grupa innych zawodników szybko zjechała się w całość.

Kolejna część trasy to miejscowości takiej jak Węgierska Górka, Stryszawa i Zawoja, które nie zdołały podzielić prawie 100 osobowej grupy zawodników.  Tempo było stosunkowo wolne, rzekłbym wycieczkowe, więc miałem okazję porządnie się rozkręcić i wejść w swój rytm. Przełęcz Przysłop wjechałem już we własnym tempie kontrolując cały czas odległość pomiędzy mną, a prowadzącymi zawodnikami.

Powoli zbliżaliśmy się do Korbielowa i najdłuższego podjazdu dnia, czyli przełęczy Lipnicka-Krowiarki, która była tym samym naszą bramą wjazdową na Słowację. Od początku podjazdu jechałem na 2-3 pozycji stale kontrolując sytuację. Widziałem, że kiedy tempo wzrośnie lekko zostanę. Zaczynając podjazd z przodu miałem nadzieję lekko ześlizgiwać się w grupie i w odpowiednim momencie złapać ogon czołówki. Był to oczywiście czarny scenariusz, a ja nie przewidziałem także optymistycznej wersji. Większą część podjazdu jechało mi się naprawdę świetnie, a  miejscami sam narzucałem tempo. W pewnym momencie doszło do lekkiego przyśpieszenia, jednak celowo nie goniłem za odjeżdżającymi zawodnikami, gdyż z głównej grupy nie było żadnej reakcji. Jechałem swoim tempem, zostawiając małe rezerwy sił pod nogą. W końcu zdecydowałem się przyśpieszyć i sam zacząłem gonić. Na przełęczy moja strata wyniosła 200-300m i kiedy dojechało do mnie jeszcze 3 innych zawodników, rozpoczęliśmy pogoń za dwiema niewielkimi grupkami przed nami.

Mijały minuty, a odległość nie malała. Nasza 4 osobowa grupa zgodnie pracowała jadąc po zmianach pod mocny wiatr. Po około 15min rezultat dalej był ten sam – odległość nie zmieniła się. W pewnym momencie zadecydowaliśmy się zwolnić i poczekać na jadącą za nami grupkę, gdyż biorąc pod uwagę fakt, że jechało w niej prawie 30 zawodników dogonienie ucieczki byłoby tylko kwestią czasu.

Niestety, moje przewidywania nie sprawdziły się. Po dojechaniu do nas pogoni tempo radykalnie spadło. Okazało się że nie ma komu prowadzić, a chęć współpracy była bliska zeru.  Uciekająca  grupka, która była jeszcze przed chwilą w zasięgu naszego wzroku po kilku minutach zniknęła z pola widzenia.

Nasze tempo pozostawało bardzo treningowe i jedynie co jakiś czas, ktoś próbował mocniej szarpnąć jednak bezskutecznie. Kolejne kilometry leciały jak krew z nosa, a dla mnie stało się jasne, że wyścig się już zakończył. Z pragnieniem wyczekiwałem bufetu, gdyż bidony świeciły już pustkami. Po pewnym czasie okazało się, że nie tylko moje, więc zgodnie zadecydowaliśmy się WSPÓLNIE zatrzymać na ostatnim bufecie, który według planów miał być na 100km trasy.

Gdy pojawił się charakterystyczny namiot, szybko okazało się że gentelmeńskie umowy obowiązują tylko na Tour de France. Cześć ludzi zatrzymała się, a pozostali mocno nacisnęli korby gwałtownie przyśpieszając (swoją drogą szkoda, że nie mieli tyle siły kiedy trzeba było prowadzić grupę).

Stosunkowo szybko napełniłem bidony i wraz z pozostałą grupką ruszyliśmy w pogoń. Dawaliśmy sobie mocne zmiany, jednak dystans zdawał się w ogólnie nie maleć, dlatego w pewnym momencie odpuściliśmy. Szkoda było naszych sił i nerwów…..

Ostatni tego dnia, lekki podjazd do granicy jechałem już na tyle ile mogłem . Na szczycie okazało się, że do mety pozostał już tylko jeden długi zjazd, który liczył sobie ponad 10km. Jako zawodnik MTB zjeżdżam całkiem nieźle, więc gdzie było możliwe dokręcałem uważając głównie na zakrętach. Ze mną jechała grupa około 5-8 zawodników, jednak nie oddawałem nikomu prowadzenia. Wiedziałem, że zjazd kończy się rondem i 2 zakrętami przed metą, więc planowałem zaatakować na 1km przed samym końcem. Plan udało się wykonać perfekcyjnie i w odpowiednim momencie zyskałem około 100m przewagi. Przed samą metą wyprzedził mnie jeszcze jeden zawodnik, jednak nie chciałem już walczyć z nim na łokcie o lepsze lub gorsze miejsce  w pierwszej 20tce…..

Podsumowanie

Pod względem formy wyścig oceniam całkiem nieźle. Mimo początkowej niedyspozycji większa część trasy jechało mi się całkiem dobrze. Kulała za to taktyka i trochę żałuje, że nie pogoniłem w odpowiednim momencie za odjeżdżającą ucieczką. Ten błąd jak się okazało był jednak do naprawienia i tak naprawdę nie wiele zabrakło, żeby dojechać  do czołowej grupy.  Zawiódł mnie za to atak na bufecie, którego nijak nie przewidziałem. Pozostawiam go w sumieniu innych zawodników, bo jak widać satysfakcjonuje osiąganie dobrego wyniku w ten właśnie sposób……

Może Ci się też spodobać

Przed opublikowaniem komentarza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj.

napisz coś od siebie

Dodaj komentarz.

Przed przesłaniem formularza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj