Wiosenna aura ma to do siebie, że często musimy zmagać się z niesprzyjającym wiatrem. Wieje prosto w twarz lub bocznymi powiewami spycha nas z drogi utrudniając tym samym jazdę. Rozwiązaniem w takich warunkach może być trening większą grupą, w której umiejętnie jadąc po tzw. „zmianach” jesteśmy w stanie zaoszczędzić cenną energie i uczynić samą jazdę bardziej znośną. Jest też i druga strona wietrznych treningów w grupie: wachlarze, skoki i nerwowa jazda to czynniki, które sprawiają, że musimy stale zachowywać czujność.
Po dwóch weekendowych startach w XC, w końcu przyszła chwila wytchnienia . Zważając na fakt, że moje ostatnie treningi bardzo rzadko przekraczały 2h i wybierałem głównie rower górski, to tym razem zdecydowałem się dłuższą jazdę na szosową. Przeprosiłem się z moją szosówką i z nadzieją długiej, mocnej jazdy wyruszyłem na poranny trening. Jak co niedzielę o 10.00 zbiera się w moim mieście grupa lokalnych mastersów i zawodników, która kieruje się w znane wszystkim dobrze rejony góry św. Anny. Zaczynające się od tego weekendu cykle maratonów sprawiły, że grupa była dość mocno przerzedzona. Nie było jednak co się martwić na zapas, gdyż pojawiły się osoby, o których wiem, że nigdy nie odpuszczają łatwo.
Na początek, krótka pogawędka, kto gdzie był lub planuje wystartować i ruszamy. Od samego początku wiatr nie sprzyjał i wiało prosto w twarz, jednak przez pierwszą godzinę tempo było na tyle umiarkowane, a ilość chętnych do zmian na tyle duża, że nie jechało się źle. Chętnych do skoków i ataków było dziś jak na lekarstwo, bo w końcu jaki szaleniec chciałby walczyć sam z wiosennym żywiołem? Pierwsze problemy pojawiły się, kiedy zmienił się kierunek jazdy i zaczęło mocno wiać z boku. Ustawienie wachlarza na wąskiej i poszatkowanej dziurami drodze sprawiało wiele trudności, nie wspominając już o tym, że nie wszystkim udało się na nim zmieścić. Ciągła walka o jak najlepszą pozycję w grupie, omijanie dziur i kasowanie odjazdów wymęczyło dziś nawet najsilniejszych.
Podjazd pod górę św. Anny rozpoczęliśmy dziś nietypowo, bo od strony Zdzieszowic. Czemu tak, a nie normalną trasą? Dlatego, że pozostały już niecałe 2 miesiące do Author Annaberg Road Marathon, amatorskiego wyścigu szosowego, podczas którego wymieniony podjazd będzie pokonywany aż 4-krotnie. Mi przyszło w tym sezonie pokonywać ten podjazd pierwszy raz, więc niewiele myśląc zdecydowałem się prowadzić grupę mając świadomość tego, że ktoś prędzej czy później wyjdzie mi z koła. Rozpocząłem spokojnie i na znanym mi z trenażerowych treningów twardym przełożeniu. Podjazd od strony Zdzieszowic ma stosunkowo łagodną progresję nachylenia i aż 80% podjazdu pozwala jechać z dość dużą prędkością z tzw. blata. Wspinałem się mozolnie pod górę pokonując kolejne km i redukując odpowiednio biegi. W pewnym momencie spostrzegłem, że jadą za mną już tylko 3 osoby, które świerzbiła tylko noga, żeby wyjść mi z koła. Po małej kontroli tętna zwolniłem miejsce kolegom, po czym sam zająłem ostatnie miejsce w grupie i swoim tempem dojechałem na szczyt.
Okolice klasztoru są weekendową mekką wypraw okolicznych kolarzy. Często spotykamy tam znajomych z naszych rejonów, lub zupełnie nieznanych nam fanów dwóch kółek z województwa opolskiego. Spotkania, kończą sie głównie przyjaznymi gestami lub krótkimi pogawędkami. Po krótkiej przerwie i przekąsce przyszła pora na powrót. Tym razem wiejący w plecy wiatr pomagał nakręcać tempo powyżej 40 km/h. Droga powrotna upłynęła dosyć szybko i miło, jednak nie obyło się bez przygód. Kilku towarzyszy podróży zostało niestety w tyle mrucząc pod nosem nieprzychylne komentarze na temat stanu polskich dróg w Polsce i służb odpowiedzialnych za nie. Dodatkowo każdy spieszył się, aby zasiąść w domu przed TV – w końcu wyścig Paris-Roubaix odbywa się tylko raz do roku i gwarantuje emocję przez wiele godzin.
PS. Zachęcam wszystkich do brania udziały w konkursie odbywającym się do 18 kwietnia na naszym blogu. Do wygrania bardzo fajny kask MET Fortissimo, w którym ścigają się zawodnicy Dobrych Sklepów Rowerowych.
napisz coś od siebie