MTB Trophy to jedna z najbardziej znanych etapówek w naszym kraju, która z roku na roku ściąga całe rzesze rządnych rywalizacji zawodników z Polski i zagranicy. W tym roku, ta odbywająca się po raz 5-ty impreza dostarczyła niemałych emocji. Pod nieobecność polskiej czołówki, honoru Polaków musieli bronić zawodnicy Dobrych Sklepów Rowerowych, gdyż obcojęzyczna konkurencja była wyjątkowo mocna.
Jak mogliście się przekonać śledząc mój ostatni wpis na imprezę wybrałem się jako suport dla drużyny w skład której wchodzili: Bartosz Janowski, Tomasz Jajonek, Piotr Wilk i Paweł Wiendlocha. Dzięki temu mogłem nie tylko śledzić rywalizację z pozycji kibica, ale także, z opowieści , poznać jej przebieg od środka. Zapraszam was tym samym na moją „krótką relację”:)
Start pierwszego etapu zaplanowany był na godzinę 12.00 i jak miało to miejsce w kolejnych dniach (z wyjątkiem drugiego) odbył się ze stadionu w Istebnej. Trasa pierwszego „rozgrzewkowego” etapu liczyła prawie 63km. Zawodnicy mieli do pokonania Stożek i Czantorię, następnie zjeżdżali do Ustronia, aby przez Jaszowiec kierować się w stronę 3 Kopców i Kubalonki, z której następował już tylko zjazd do mety. Na starcie pojawiło się około 500 osób z prawie 30 krajów. Niepewność spora, bo nikt tak naprawdę nie wiedział czego można się było spodziewać po zawodnikach z innych państw.
Start nastąpił punktualnie, a cała gromada wyjeżdżała ze stadionu dobrych kilka minut. Kiedy ostatni z nich zniknęli w lesie, udałem się na pierwszy punkt na trasie, czyli Jaszowiec. Miałem ze sobą cały sprzęt łącznie z kołami, skrzynką pełną narzędzi, dzięki której złożenie i rozłożenie roweru zajęłoby niewiele czasu. Trophy to bardzo wymagająca impreza nie tylko jeśli chodzi o formę, ale także sprzęt, który często lubi zawodzić. Lepiej być przygotowanym na wszystko, w szczególności, że chłopcy walczyli o najwyższe miejsca i podium.
Pierwszy przystanek – Jaszowiec. Według moich obliczeń zawodnicy mieli pojawić się tam około 1,5h od startu i tak naprawdę pomyliłem się tylko o kilka minut. Pierwszy pojawił się Bartek z prawie 2min przewagą nad swoim najgroźniejszym rywalem Czechem Radkiem Sibl. Trzeci jechał Tomek, ale tu strata wynosiła już prawie 5min. Niedługo po nim Paweł i około 7-8 pozycji Piotrek Wilk, który na zjeździe z Czantorii miał defekt koła. Jak mnie zapewnił, wszystko było już w porządku, więc niepotrzebna była wymiana na zapasowe, które miałem ze sobą.
Po zrobieniu zdjęć, wsiadłem w samochód i udałem się w kolejne miejsce – Wisła Malinka. Zaraz za drugim bufetem znajdował się tam asfaltowy podjazd, którego nachylenie przekraczało grubo ponad 10%. Ustawiłem się na najcięższym fragmencie i cierpliwie czekałem na pierwszych zawodników.
Tutaj nie było zaskoczenia i znów jako pierwszy pojawił się Bartek, jego przewaga nad Czechem, który podążał za nim jak cień, wynosiła dalej około 2min. Następnie jechał Tomek, który również utrzymywał pewne 3-cie miejsce, a za nim Paweł, którego strata wyraźnie się powiększyła i rywale deptali mu już po piętach. Poczekałem jeszcze na Piotrka, który wyraźnie odrobił spowodowane defektem straty i wyruszyłem na ostatni punkt przed metą, czyli Kubalonkę.
Tam sytuacja w pierwszej 3-ce, pozostawała bez zmian. Na dalszych pozycjach małe zaskoczenie, bo Piotrek wyprzedził kilku zawodników (w tym słabnącego Pawła) i wskoczył na wysoką 5-tą pozycję. Pozostało udać się tylko na metę, na której zawodnicy zameldowali się na tych samych pozycjach, na których jechali. Tym samym pierwszy etap padł łupem Bartka.
Rozpoczynający się o 10.00 start w Czechach przysporzył małego zamieszania, przez co część zawodników (głównie z zagranicy) zdążyła na niego dosłownie w ostatniej chwili. Etap liczył sobie ponad 80km, a trasa biegła wzdłuż granicy w kierunku Białego Krzyża, skąd szlakami (czerwonym, żółtym i niebieskim) wracali oni w kierunku Jablunkova. Tereny niestety były mi mało znane, a biorąc pod uwagę przebieg trasy, możliwość pomocy zawodnikom niewielka.
Tuż po starcie udałem się na pierwszy punkt, znajdujący się w miejscowości Mosty u Jablunkova. Idąc z bidonami zmroził mnie widok Bartka, który wraz z Czechem mignął 30m ode mnie. Szybko pobiegłem na podjazd, żeby podać napoje kolejnym zawodnikom, co udało się w ostatniej chwili. W tym punkcie różnice były jeszcze niewielkie, ale mimo to stawka widocznie się podzieliła. Za prowadzącą trójką jechali oni w kolejności – Piotrek, Tomek i Paweł.
Wsiadłem szybko w samochód i udałem się do miejscowości Horni Lomna, gdzie zaczynający się żółty szlak teoretycznie powinien umożliwić mi dostarczenie napojów i żeli dla chłopaków tuż za pierwszym bufetem. Dotarłem tam prawie po 1h od startu i już po pierwszych 15min stało się pewne, że nie zdążę przed zawodnikami na czas. Szklak wił się jak pionowa ściana, na którą wdrapywanie się z 5 litrami izotoników, plecakiem ubrań i aparatem nie było najlepszym pomysłem. Pozostawał szybki powrót i udanie się na kolejne miejsce, na którym umówiłem się z drużyną tuż przed samym startem. Był to szczyt Lacnov, na który prowadził żółty szlak również z miejscowości Horni Lomna. Problem polegał na tym, że znów trzeba było wdrapać się na niego z pełnym ekwipunkiem co zajęło mi prawie 1h. Biorąc jednak pod uwagę, że punkt ten znajdował się pomiędzy drugim, a trzecim bufetem, to do przyjazdu zawodników pozostawało jeszcze trochę czasu.
Nie znając przebiegu rywalizacji w napięciu wyczekiwałem pierwszego zawodnika, którym na szczęście okazał się Bartek. Lekko zaskoczony, że spotyka mnie w takiej głuszy, chwycił bidon i pojechał dalej. Prawie 4 min po nim pojawił się Radek Sibl, a niedługo potem Tomek Jajonek. Kolejnym zawodnikiem z drużyny DSR był Piotrek, który chwycił przygotowaną dla niego butelkę coca-coli i pognał dalej. Paweł miał już większą stratę i wyraźnie poprzedni etap dawał mu się we znaki. Jednak jak zapewnił zaczął się już rozkręcać i po krótkim postoju ruszył w dalszą drogę.
Mi pozostawało zejście w dół i dotarcie na metę, na której czekali już na mnie wszyscy zawodnicy. Wygrał oczywiście Bartek.
Na start „królewskiego etapu” znów wróciliśmy do Polski. Tutaj nie było już przelewek, mimo że został on skrócony do około 70km, to dalej do pokonania pozostawała Ochodzita, Wielka Racza i powrót przez Czechy w kierunku Jaworzynki i Istebnej. Pogoda nie nastrajała optymistycznie, było chłodno, a ciężkie chmury wisiały na niebie.
Tuż po starcie moim pierwszym przystankiem była Ochodzita, na którą zawodnicy wjeżdżali, głównie asfaltem. Po niecałych 30min pojawił się tam jako pierwszy Bartek, którego przewaga, mimo przejechanych tylko niecałych 10km była już znaczna, a biorąc pod uwagę styl w jaki jechał szykowało się kolejne z rzędu zwycięstwo. Tuż za nim podążała 3 osobowa grupa pościgowa, za która niecałą 1min dalej jechał Tomek i Piotrek. Niestety Paweł już na samym początku tracił bardzo dużo, co wzmagało lekkie obawy o jego dalszą jazdę.
Nie było jednak czasu na rozmyślania i szybko udałem się do Rycerki Górnej, gdzie zaczynał się pojazd pod Wielką Raczę, na która wspinać się mieli zawodnicy. Jak się okazało nie byłem jedyny, a osób czekających na krzesełkach z bidonami było już całkiem sporo. Nie musiałem za to długo czekać na Bartka, który po prawie 1,5h od startu pewnie chwycił bidon i pomknął dalej. Kolejnym zawodnikiem z naszego teamu był Piotrek jadący w kilkuosobowej grupie. Tomek tracił już sporo, a krótka wymiana zdań nie wróżyła nic dobrego. Na domiar złego zatrzymał się jeszcze przy karetce, gdzie sanitariusze uważnie oglądali jego kolano – wyglądało to źle.
Na Pawła czekaliśmy łącznie prawie 30min. Bojąc się o to, że nie zdążę na ostatni bufet przez Bartkiem ruszyłem w drogę powrotną. Jeśli Pawłowi przydarzył się poważny defekt to musiał sobie niestety poradzić sam. Jedzenie i picie dla pierwszego zawodnika, było tego dnia priorytetem.
Dotarcie na ostatni bufet zajęło mi prawie prawię 45min. Była to około 3h rywalizacji, więc do przyjazdu zawodników było jeszcze trochę czasu. Zanim pojawili się pierwsi z nich przyszedł SMS od Pawła – musiał się wycofać. Pozostawało zatem czekanie na pozostałą w grze trójkę. Na Bartka nie musiałem długo czekać. Chwycił bidon + żele i jak zawsze uśmiechnięty ruszył w stronę mety. Drugim zawodnikiem był Czech, a kolejnym Duńczyk. Piotrek jechał na 5 pozycji i poza Colą nie potrzebował niczego innego do szczęścia.
Czekaliśmy jeszcze chwilę na Tomka, ale niestety się nie pojawił. Po zjeździe do mety okazało się, że również się wycofał. Mimo 3-ciej wygranej Bartka i świetnej jazdy Piotrka 2 zawodników wypadło z gry i tym samym straciliśmy szansę na wygranie klasyfikacji drużynowej.
Na ostatnim etapie tegorocznego MTB Trophy stawiło się niewiele ponad 300 zawodników. Biorąc pod uwagę fakt, że pierwszego dnia było ich prawie 500, to oddawało to w dużej mierze obraz trudności samej imprezy. Team DSR Author reprezentowany był już tylko przez Bartka i Piotrka. Bartek był pewnym pretendentem do wygrania całego wyścigu i tylko katastrofa mogła by odebrać mu końcowe zwycięstwo. Piotrek był 4-tym zawodnikiem w kategorii M2 i do najniższego stopnia podium dzieliła go tylko 1min.
Na pożegnanie zawodnicy mieli do pokonania prawie 70km, a na trasie zaliczyli między innymi Salmopol, Klimczok, Błatnią i znaną już im świetnie Kubalonkę. Tuż po starcie to właśnie na ten ostatni szczyt udałem się pierwszej kolejności. Nie byłem oczywiście zaskoczony, że pierwszy zameldował się tu Bartek, którego przewaga wynosiła już prawie 1min. Kolejni zawodnicy jechali grupkami, a w skład drugiej z nich wchodził walczący dzielnie od samego startu Piotrek.
Po zrobieniu kilku zdjęć szybko udałem się w okolice Salmopolu, gdzie zlokalizowany był jedyny tego dnia bufet, przez który zawodnicy przejeżdżali dwukrotnie. Nim zdążyłem tam dotrzeć spostrzegłem jak granią przemyka prowadząca dwójka (Bartek i Radek). Bidony podawał tego dnia jednak tata Bartka, więc ja na spokojnie mogłem skupić się na robieniu zdjęć.
Po ponad 3h pierwszymi zawodnikami zmierzającymi w stronę mety był polsko-czeski duet, przy czym widać było od razu, że Bartek stara się ostatniego dnia rywalizacji jedynie kontrolować sytuację. 4-tym zawodnikiem, który pojawił się niedługo potem był Piotrek, który tego dnia dawał z siebie wszystko. Postanowił nadrobić nad Duńczykami jak najwięcej czasu, co udało mu się tego dnia z nawiązką.
Mi pozostał zjazd do mety, gdzie na szczęście udało mi się dotrzeć przed finałowym finiszem. Pierwszy na mecie pojawił się niespodziewanie Czech, który nadrobił na Bartkiem jedynie kilkanaście sekund. Piotrek utrzymał 4-tą pozycję i pozostawało wyczekiwanie na jego najgroźniejszych rywali, którzy tego dnia stracili do niego na tyle dużo czasu, że pewnie wskoczył on na drugie miejsce podium w kategorii M2.
Triumfatorem kategorii M2, całego wyścigu MTB Trophy i trzech etapów tej edycji został Bartek Janowski, potwierdzając tym samym fakt, że jest on jednym z najlepszych maratończyków w naszym kraju.
ps. z góry przepraszam za wszystkie nieścisłości w nazwach miejscowości i przebiegu trasy:) Linki z poszczególnych etapów prowadzą na stronę zawodników, więc zachęcam również do przeczytania ich relacji z przebiegu rywalizacji.
napisz coś od siebie