Obiecałem sobie, że po wyprawie do Norwegii w 2008 roku, wrócę tam i zobaczę to ,czego nie udało mi się zobaczyć ostatnim razem. Moim głównym celem był Preikestolen, jednak później dodałem także Autostradę Atlantycką. Na ponowny powrót do pięknej Skandynawii dałem sobie 3 lata. Jak postanowiłem, tak zrobiłem, chociaż jeszcze na początku roku w planie była wyprawa na Bałkany.Z różnych przyczyn wygrała Norwegia. Chyba też się za mną już stęskniła…….Zacząłem zbierać gotówkę i przygotowania ruszyły pełną parą. Zgadałem się z Jarkiem z forum www.podrozerowerowe.pl, ustaliliśmy termin i dopięliśmy szczegóły co do trasy. W zasadzie pozostało jedynie kupić bilety (które zamówiliśmy już w marcu) na samolot i czekać na wyjazd.
Start po dotarciu samolotem ze Stavanger, dotarcie do Autostrady Atlantyckiej za Molde, samolot z Molde do Oslo i po przesiadce lot do Warszawy. Termin 17.06-04.07.2011. Osoby dwie, ja i Jarek z Warszawy. Wyprawa niskobudżetowa, namiot i jedzenie we własnym zakresie.
Dzień 1 – 17 czerwiec
Włocławek-Warszawa Okęcie-Stavanger-Tau
Pociąg miałem o 4:19, przez co czekała mnie pobudka już o 3:00. Na lotnisko dotarłem ok. 6:30. Zadzwoniłem do Jarka i czekałem, aż się pojawi, bo mieliśmy spotkać się po raz pierwszy przed samym wylotem. Samolot był o 11:25, jednak sam wylot nastąpił dopiero 5,5 godziny później – lot był, aż tyle opóźniony. Jako rekompensatę firma postawiła wszystkim obiad w lotniskowej restauracji. W międzyczasie na lotnisku ogłoszono alarm bombowy i ewakuację lotniska. Nie wiem czemu, ale nas z hali po odprawie już nie ewakuowano. Do Stavanger dolecieliśmy ok. 19:10, czyli już za późno, żeby planowo realizować założony plan, czyli dotrzeć tego dnia w okolice Preikestolen. Po rozpakowaniu roweru okazało się, że mam ułamany zaczep zabezpieczający mocowanie sakwy na kierownicę. Poradziłem sobie zaczepiając pasek sakwy o lampkę przednią, tuż nad błotnikiem. Po godzinie wyruszyliśmy w stronę miasta odbyć przeprawę promową do Tau. Jechaliśmy ścieżką rowerową i troszkę kluczyliśmy, spotykając po drodze ludzi z samolotu, głównie Polaków. Po ok. 20km dotarliśmy do przystani i okazało się, że zdążyliśmy na ostatni prom do Tau o 23:00. Za 43 NOK przeprawiliśmy się i postanowiliśmy poszukać noclegu. Było już dość ciemno i zimno. Po paru kilometrach szukania znaleźliśmy miejsce do rozbicia namiotu, niedaleko miasta, tuż przy bocznej drodze na drewnianej platformie (obok jakichś zakładów wydobywczych). Spać położyłem się dopiero po pierwszej, będąc na nogach od trzeciej rano. To był bardzo długi i ciężki dzień.
Dystans: 36,5km
Dzień 2 -18 czerwiec
Tau-Preikestolen-Tau-Tysdal
W nocy musiało być bardzo zimno, bo budziłem się kilka przemarznięty, a śpiwór mam naprawdę ciepły. Wstaliśmy po ósmej, spakowaliśmy namioty i ruszyliśmy w kierunku Preikestolen ok. 20km od Tau. W Tau zakupiliśmy w sklepie sportowym kartusze do naszych palników.
Końcówka po skręcie z głównej drogi, to pierwsza próba sił. Około 5km ostro pod górę. Pogoda jak na razie obiecująca. Ciepło i słonecznie. Oby tak dalej, bo tam gdzie zmierzamy musi być ładnie, w końcu chodzi o doskonałe widoki. Dojechaliśmy do ścieżki do Preikestolen, omijając zjazd do parkingu i oszczędzając sobie około 1km ostrego podjazdu. Tutaj spotkaliśmy kolejnych Polaków, tym razem na motorach. Ukryliśmy rowery z bagażami w krzakach przy drodze i ruszyliśmy pieszo z podręcznym bagażem, czyli snickersami, bidonami i kurtkami na półtoragodzinną wycieczkę na Kazalnice(tak mówi się na tą skałę.) Na szlaku mnóstwo ludzi, bo sobota i piękna pogoda. Słońce grzeje aż miło. W końcu docieramy do celu. Wcześniej jesteśmy świadkami jak wylądował helikopter medyczny i zabrał rannego turystę około 1 km przez Preikestolen. Na Kazalnicy istna wieża Babel. Mieszają się języki mieszają i jest kolorowo.
To co tyle razy widziałem na widokówkach, teraz mam na żywo przed sobą – jestem zachwycony. To są te chwile, dla których warto żyć. Wszystkie przeciwności, ból, wyrzeczenia warte są właśnie takich chwil. Zapomina się ile trzeba było poświęcić, aby tu dotrzeć. Każdy wysiłek, wszelki czas i pieniądze warte są tej krótkiej chwili w życiu. Widoki niebiańskie, pogoda jak na zamówienie. Oddając się tej atmosferze zrobiłem coś, o co siebie nie podejrzewałem ze względu na to, że boje się wysokości. Magia tego miejsca spowodowała przypływ dawki odwagi i adrenaliny. Usiadłem na krawędzi i spędziłem tak dobrych kilka minut z nogami zwisającymi kilkaset metrów nad wodą. Byłem przez chwile w niebie, a strach zniknął. Widoki na dziesiątki kilometrów, a w dole przepiękny fiord z małymi stateczkami. Zrobiłem mnóstwo zdjęć i filmy. Po około godzinie podziwiania panoramy, wyruszyliśmy w drogę powrotną. Wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy w stronę Tau – kierunek na północ do Sand. Szybki obiad po drodze, zakupy w Tau i po ok. 20km rozbiliśmy namioty 3km za Tysdal.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
65km | 101,5km | 4,16h | 15,22km/h | 62,8km/h | 746m | 25stopni |
Dzień 3 – 19 czerwiec
Tysdal-Nesvik-Sand-Ropeid-Sauda
W nocy padało. Wstaliśmy o 7:00 i tuż po śniadaniu wyruszyliśmy do Hjelmeland na prom. Jechało się dość ciężko, bo na około 30km były trzy, kilkukilometrowe, dość wymagające podjazdy. Tak to już jest zawsze na początku z podjazdami, W pierwszych dniach, zanim nie wejdzie się na odpowiednie obroty jazda pod góry idzie ciężko. Jedziemy mało uczęszczaną drogą nr 13.
Za 25 NOK przeprawiamy się do Nesvik. Droga cały czas daje w kość, długie i ciężkie podjazdy, a do tego spowalniający nas bagaż. Na lotnisku w Warszawie wyszło mi na wadze aż 44kg. W pewnym momencie kończy się asfalt i czeka nas kilka kilometrów jazdy po budowanej drodze, szutrach i kamieniach. Docieramy do Sand, wsiadamy na prom i przeprawiamy się za 25NOK do Ropeid , aby kontynuować jazdę drogą nr 520. Na przystani udaje nam się znaleźć super miejscówkę. Woda ciepła, prąd, ogrzewanie, ale dla nas niestety na nocleg jest jeszcze za wcześnie…… Ruszamy dalej w kierunku Sauda. Od razu znowu ostro pod górę na wysokość 150m m. 10 km przed Sauda odbijamy przed tunelem w starą drogę i po 1km rozbijamy namioty na asfalcie. Jeszcze nie zaczęły się poważne góry, a już dostaliśmy popalić. I oto chodzi, żeby poczuć we wszystkich mięśniach, że to jest Norwegia. Jest pięknie, aż boli…..
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
92km | 192km | 7,50h | 11,7km/h | 59km/h | 1513m | 16-18stopni |
Dzień 4 – 20 czerwiec
Sauda-Hara-Odda-Tysedal
Startujemy w stronę Hara. Po około 10km dojeżdżamy do Sauda, mijając po drodze narto-rolakarzy. Szybkie zakupy i w drogę, w góry na około 1000m npm. Po kilku kilometrach zaczyna się ostry podjazd. Jest to droga widokowa. Po wjechaniu na 350m zjazd w dół i znowu ostro pod górę. Miejscami nachylenie sięga nawet 14% . Po dotarciu na 850m zjazd w stronę tamy. Widoki przepiękne, surowe, ale urzekające. Wokół roztaczają się po części zamarznięte jeziora , z których jedno odgrodzone jest wspomnianą tamą. Ruszamy dalej, w końcu do szczytu prawie jeszcze 200m….
Zjeżdżamy w dół do Hara w stronę Roldal. Na liczniku grubo ponad 60km/h. W ciągu kilku minut z surowych pejzaży wjeżdżamy w okolice kipiące zielenią. W dole daleko widać Hara, które położone jest nad pięknym, dużym jeziorem. Zjeżdżamy wąską wijącą się drogą. Jazda jest fascynująca i wymagająca technicznie. Czasem z naprzeciwka przejedzie auto, a to skutecznie podnosi adrenalinę. Co jakiś czas zatrzymuje się na na robienie zdjęć. Trudno pogodzić chęć mknięcia z góry, z utrwaleniem widoków aparatem.
Jedziemy cały czas drogą nr 520 i na kilka kilometrów przed Hara odbijamy w drogę nr 134 do Odda. W dali powyżej po lewej stronie widzimy jakiś tunel, więc znowu czeka nas wspinaczka pod górę. Przed tunelem chcemy zrobić przerwę na obiad przy restauracji, ale przegoniono nas, więc postanawiamy pokonać tunel . Mamy do wyboru 7km tunelem z zakazem dla rowerów pod górkę lub objazd starą drogą, o wiele dłuższą, o kiepskiej nawierzchni, która wydaje się strasznie męczącą. Wymyśliłem, że moglibyśmy złapać jakiegoś busa i spróbować autostopu z rowerami. Dojeżdżamy do tunelu, gdzie nagle zatrzymuje się autobus na norweskich numerach i wysiada z niego kierowca. Gdy do niego dojeżdżamy, okazuje się, że to Polak. Tym sposobem korzystając z uprzejmości rodaka przedostajemy się w mgnieniu oku na drugą stronę tunelu. Zadziałał mój proporczyk z narodowymi barwami, który umieszczony mam na maszcie bagażnika. Dziękujemy za podwózkę i żegnamy się. Za tunelem robimy przerwę na obiad, a następnie po 28km docieramy do Odda około 19:00. W Odda przez godzinkę w poczekalni autobusowej ładuje akumulator – robienie zdjęć i filmów dało mu nieźle w kość. Rano mieliśmy obawy, bo ciemne i ciężkie chmury wisiały na niebie, a tymczasem cały dzień pogoda była łaskawa i nie spadała ani jedna kropla deszczu. Pod koniec dnia świeciło nawet słońce. Ruszamy dalej na poszukiwanie noclegu w stronę Kinsarviku.
Zaraz za Tysedal wjechaliśmy na starą drogę obok tunelu, która robiła za drogę rowerową. Po krótkiej jeździe rozbijamy namioty nad samym fiordem i tuż pod wiszącymi skałami. Po drugiej stronie fiordu huczą przyjemnie wodospady. W Tysedal jest skręt do Trolltungi, gdzie znajduje się charakterystyczna skała tzw. Jęzor Trolla (wiszący kilkaset metrów nad fiordem). Mniej znany od Preikestolen, jednak nie mniej widowiskowy. Żeby do niego dotrzeć trzeba iść w dwie strony aż 9 godzin na piechotę! Dla nas to niestety za długo, więc rezygnujemy. Dzień był ciężki i w połączeniu mozolną wspinaczką na podjazdach dał nam nieźle popalić. Jutro ma być lżej. Dojazd do największego płaskowyżu w Europie Hardangervidda za Eidfjord.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
95km | 287km | 7,35h | 12,5km/h | 65,5km/h | 1608m | 12-24stopni |
Dzień 5 – 21 czerwiec
Tysedal-Kinsarvik-Eidfjord-Voringfossen
W nocy padało……..dobrze, że tylko w nocy. Startujemy do Eidfjord wcześniej osiągając o 13:00 Kinsarvik, gdzie w poczekalni na przystani robimy mały serwis rowerów połączony z wczesnym obiadem. Trasa płaska i przyjemna, więc odcinek do Kinsarvik przejechaliśmy stosunkowo szybko. Na przystani poznaje starszego Holendra, którego babcia była Polką i mieszkała niedaleko Torunia. O 15:00 ruszamy w stronę Eidfiord.
W Kinsarviku zaczyna się odcinek, którym jechałem już trzy lata temu w kierunku Hol. W Eidfjordzie spotykamy Darka, który jest DJ`em w tutejszym lokalu i mieszka tu wraz z rodziną. Trochę się zagadaliśmy (znowu zadziałała moja polska bandera na maszcie) i niestety przez to nie zdążyliśmy na zakupy do COOP. Na nasze nieszczęście sklepy były czynne tylko do 17:00, tak więc, nie kupiliśmy nawet chleba. Od Eidfjord najpierw lekko pod górkę, jednak w końcówce robi się już bardzo stromo. Pojawiają się też tunele, przez które przejeżdżamy i docieramy do początku wodospadu Voringfossen.
Wjechaliśmy na 650m npm, gdzie zlokalizowany jest parking. Chcemy rozbić już nasz biwak, jednak nie ma ku temu odpowiedniego miejsca, poza tym nie mamy też wody. Taka jest Norwegia, tereny ogromne, a znalezienie czterech metrów kwadratowych pod dwa namioty nie jest wcale takie proste. Długo szukamy miejscówki, bo Jarek ma szczególne wymogi. Namiot musi rozbity być tak, aby był jak najmniej widoczny. Mi jest to bez różnicy, ale skoro on tak chce, to muszę się do tego dostosować. Rozbijamy nasz biwak kilkadziesiąt metrów od wodospadu. Jest późno i zimno, bo już po 21:00, tylko 10 stopni. Dzięki dzisiejszej wspinaczce na 650m, jutro będzie lżej wjechać na Hardangervidd (1200m npm).
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
85km | 374km | 6,35h | 12,9km/h | 46km/h | 1114m | 10-20stopni |
Dzień 6 – 22 czerwiec
Voringfossen-Hardangervidda-Haugastol-Geilo-Hol
Obudziły mnie hałasujące owce i mocne słońce, które było dobrym znakiem przed wyruszeniem na największy płaskowyż Europy, czyli Hardangervidd. Można powiedzieć, że owce w poszukiwaniu jedzenia prawie nas napadły, gdyż próbowały wejść do namiotu Jarka. Tak to jest, jak jest się zbyt uprzejmym. Jarek początkowo częstował owce jedzeniem, a im za bardzo się to spodobało. W efekcie czego, trzeba było je przegonić. Po serii zdjęć nad wodospadem Voringfossen wyruszamy w drogę.
Mam złe wspomnienia z tej trasy sprzed trzech lat. Jechałem z Eidfjord w ulewnym deszczu i niskiej temperaturze. Bardzo chciałem jeszcze raz przejechać tą trasą, bo uważałem, że wiele wtedy straciłem, nie mogąc upajać się cudownymi widokami tej pustej i ogromnej przestrzeni. Myślałem tylko o jednym – jak uciec od zimna i deszczu. Teraz mamy piękne słońce i po pewnym czasie porozbieraliśmy się do krótkiej odzieży. Idzie bardzo dobrze, mamy wiatr w plecy i przyjemne słoneczko. Co chwile zatrzymujemy się na sesje zdjęciowe -jest pięknie. Po kilku godzinach wspinania się wjeżdżamy na 1240m npm, do znanego mi miejsca. Dzisiaj robię za przewodnika, bo dobrze znam ten odcinek trasy. Przez około 20 kilometrów na zmianę w górę i w dół. Mijamy Haugastol, skąd zaczyna się trasa rowerowa Rallevegen, ale z racji wczesnej pory roku i leżącego tam śniegu są małe szanse na jej pokonanie. Po dotarciu do Ustaoset, zrobimy przerwę na obiad w poczekalni stacji kolejowej, a następnie wyruszamy w dół do Geilo na zakupy. Po dotarciu na miejsce, robimy zakupy w COOP i wyruszamy dalej w stronę Hol. PRzed nami iście wariacka jazda ostro w dół – to prawie kilkaset metrów w pionie. W Hol odbijamy na drogę nr 40 do Aurland, gdzie teren znacząco się wypłaszcza.
Pogoda dzisiaj jak na zamówienie, piękne słońce do 27 stopni i wiatr w plecy. Jazdę kończymy za Hol przed Hovet. Około 21:00 rozpadało się na dobre, ale my jesteśmy już pod namiotami.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
102km | 476km | 6,35h | 15,5km/h | 59,5km/h | 1050m | 13-27stopni |
Dzień 7 – 23 czerwiec
Hol-Aurland
Dziś wyruszyliśmy późno, bo około 10:00. W moim rowerze mocno skrzywił się hak przerzutki wplatając się w szprychy. Dobrze, że zobaczyłem to na postoju, bo gdybym ruszył, to połamałbym szprychy i wyrwałbym samą przerzutkę. W nocy padał cały czas deszcz. Wystartowaliśmy z 600m npm. Droga wiedzie pod górę wzdłuż jezior, aż do 1150m npm. Nie jest płasko. Dziś naszym celem jest Aurland. Po wjechaniu na 1150m, następne kilkanaście kilometrów to góra-dół, aż do momentu wjechania w pierwszy tunel o długości 3250m. Tutaj niespodzianka. Tunel na całej długości nie jest oświetlony, a dodatkowo pnie się pod górę. Uruchamiam wszelkie oświetlenie, ale i tak jest dość ciemno, a droga niestety dziurawa. Jazda trochę nieprzyjemna. Jarek nie ma oświetlenia z przodu, ma tylko lampkę sygnalizacyjną, więc ja jadę pierwszy. W tunelu jest bardzo zimno – około 6 stopni. Wczoraj na Hardangervidd wiatr był po naszej stronie i wiał w plecy. Dzisiaj jest odwrotnie, góry nam nie sprzyjają. Na szczęście widoki rekompensują wszelkie niedogodności. Nie ma czasu na marudzenie, wjeżdżamy w kolejne tunele: 2,5km, 4,2km, 0,1km, 0,3km, 0,9km, 2,2km. Między tunelami rzęsisty deszcz, dlatego po wyjechaniu z kolejnego tunelu spodziewamy się go także…… a tu niespodzianka, nie pada. Tylko pierwszy tunel był pod górę, a reszta płaska i lekko z góry tak, że jazda prędkością około 26km/h sprawiała niezłą zabawę.
Po kilku zakrętach i już z górki dojeżdżamy do punktu widokowego nad Aurland (500m npm). Robimy obiad korzystając z tego, że jest WC i woda. Do Aurland zostało około 12km i 500m w dół, czyli zapowiada się ostre zjeżdżanie. Mijamy po drodze kilka mniejszych tuneli. W jednym z nich zakręt 90 stopni i skrzyżowanie. W tunelach jazda z prędkością ponad 50km/h. Nie daje się wyprzedzić żadnemu samochodowi. Jazda super, bardzo ekscytująca, ale i niebezpieczna. Człowiek wspina się z mozołem kilka godzin z prędkością 4-6km/h, więc jak trafi się taka okazja, to trzeba poszaleć. Dzisiaj łącznie w tunelach przejechaliśmy około 20km.
Dojeżdżamy do Aurlannd. Robię szybkie zakupy w ICA i postanawiamy ruszyć w kierunku Śnieżnej Drogi, do punktu widokowego na około 625m npm. Tam chcemyy zrobić biwak. Zaraz po wyruszeniu zaczyna padać. Po około 1,5 godziny i 6km drogi około 22:00 docieramy na punkt widokowy całkowicie przemoczeni.Nie przestaje padać i jest zimno, bo około 10 stopni. Na miejscu platforma widokowa, WC w którym jest duża szyba z widokiem na Aurland. Znajdzie się też miejsce na namioty, więc decydujemy się zostać. Przed rozbiciem biwaku, nie możemy oprzeć się pięknym widokom na fiord i na miasteczko Aurland, więc robimy trochę zdjęć.
Problemem jest niemiecki bus, który zatrzymał się na parkingu na nocleg. Dla mnie nie, ale Jarek miał trochę obaw. Po chwili dojechał jeszcze kamper z Polski. Pogadaliśmy z ludźmi z Krakowa, ale oni zdecydowali się pojechać dalej. Rozbijamy namioty przy hytte(taki domek wypoczynkowy, coś w rodzaju naszych letniaków). Dzięki dzisiejszej końcówce z podjazdem jutro będziemy mieli łatwiej wjechać na Śnieżną Drogę. Czeka nas około 37 km do Laerdal na prom.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
101,5km | 577km | 7,47h | 13,03km/h | 60,4km/h | 1345m | 6-22stopni |
Dzień 8 – 24 czerwiec
Aurland-Droga Snieżna-Laerdal-Kauphanger-Sogndal
Obudził nas stary, beczący baran, który przyszedł pod nasze namioty. Ubrałem się na noc ciepło i dobrze, bo było zimno. Padało w nocy i pada teraz, więc pakujemy się na mokro i wyruszamy w drogę. Jest zimno, a chmury gonią nas z dołu. Po 9km jazdy długimi podjazdami docieramy na 1240m npm. Droga Śnieżna w chmurach. Przez kilka kilometrów huśtawka góra-dół na poziomie 1250m. Widoki coraz piękniejsze. Mijamy stada owiec, które pasą się lub leżą na jezdni, za nic mając sobie samochody i rowery. Temperatura 6,5 stopnia, dużo śniegu. W pewnym momencie przestaje padać, ale nadal zimno, więc ubrani jesteśmy jak zimą. Wokół nas surowe klimaty, ale mimo to, jest cudnie. Ogromne przestrzenie bez zielonej roślinności, przełożone kamieniami i śniegiem, też mają swój urok i robią na mnie ogromne wrażenie. Te widoki raczej nigdy mi się nie znudzą……mogłoby być być jednak cieplej.
Wjeżdżamy w końcu na 1280m npm i to jest najwyższa osiągnięta dzisiaj wysokość. Niedługo przed zjazdami mam awarię. Klinuje mi się łańcuch w przedniej przerzutce. Po szybkich oględzinach ustawiam ją w taki sposób, abym mógł kontynuować jazdę. Postanawiam nie używać największego blatu i dokładniej przyglądnąć się temu na dole na przystani w Laerdal lub Kauphanger. Po około 2km zaczyna się ostry zjazd w dół z wysokości ok. 1250m na odcinku 10km…… spadamy na 0 m npm. Bardzo stroma droga, zakręt za zakrętem, miejscami bardzo wąsko, barierki i prędkość do 70km/h. To była największa prędkość na tej wyprawie i nagroda za kilkanaście kilometrów wspinania się pod górę. Jarek pod koniec zjazdu łapie gumę. Ja zjeżdżam na dół i mam zamiar zająć się swoim rowerem. Dojeżdżam po kilku kilometrach do przystani w Laerdal i okazuje się, że mamy tylko 30min. do jedynego promu w tym dniu. Kursuje on tylko raz dziennie o 15:00 do Kauphanger. Jarka jeszcze nie ma. Na szczęście udaje mu się dojechać, kiedy prom dobija już z przystani. Znów mamy ogromne szczęście, że zdążyliśmy na czas. Na promie staram się naprawić defekt przerzutki, jednak bezskutecznie. Po przeprawieniu się za 48 NOK na drugą stronę, jeszcze dwie godziny zostajemy na przystani w Kauphanger na obiad i naprawę mojego roweru. Jest gorzej niż myślałem. Pożyczam od Jarka linkę i wymieniam. Nie udało mi się skutecznie naprawić przerzutki i pozostają mi do dyspozycji tylko dwa blaty z przodu. Mały i średni. Dobre i to, bo tu same góry, a ścigać się nie zamierzam. Ruszamy do Sogndal, żeby odbić potem w drogę nr 55. Chcemy jechać okrężną drogą do Stryn, aby ominąć długie tunele. Przejeżdżamy przez centrum Sogndal i bez problemu docieramy do drogi 55. Poszło nam łatwo,gdyż pamiętam jeszcze to miasteczko sprzed trzech lat. Trochę po nim wtedy pojeździłem, dlatego sporo zapamiętałem. Trzy kilometry za Sogndal odbijamy z drogi przed tunelem i na starej drodze rozbijamy namioty nad fiordem.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
57km | 634km | 4,38h | 12,27km/h | 69,95km/h | 1048m | 6-16 stopni |
Dzień 9 – 25 czerwiec
Sogndal-Hella- Dragsvik-Vik-Solheim
O 9:00 ruszamy do Hella na przeprawę promową. Droga wzdłuż największego i najpotężniejszego fiordu Sognefjord, zajmuje nam niecałe 2 godziny (33km) i szybko docieramy na miejsce. Odpuszczamy kilka promów, korzystając na przystani z toalet i robimy serwis sprzętu. Przeprawiamy się za 25NOK do Dragsvik. Na promie zaczepia mnie Polak pracujący w Norwegii i wyraża swoje zadowolenie, że Polacy uprawiają nie tylko turystykę zarobkową, gratulując mi wyprawy. W Dragsvik kontynuujemy jazdę drogą nr 13. Jedziemy po płaskim wzdłuż fiordu 15km i szybko docieramy do początku kolejnej wspinaczki. Na odcinku 6km wspinamy się od zera na 750m npm. Zajmuje nam to niecałe dwie godziny.
Wjechaliśmy w piękną dolinę bardzo przypominająca mi tę na Drodze Troli. Na 500m npm. mam pierwszy i jedyny poważny kryzys podczas całej wyprawy. Zrobiło mi się słabo, więc zatrzymuje się i na szybko wciągam snickersa i puszkę ananasów. Po chwili ruszam dalej spokojniejszym tempem i po kilku serpentynach powracam do sił. Na szczycie jest punkt widokowy, na którym zatrzymuje się każdy przejeżdżający pojazd. Przygotowujemy obiad we wspaniałym miejscu. Klimaty iście z bajki. Jest tak pięknie, że trudno to opisać słowami. Z autokaru wysypuje się kilkudziesięciu Japończyków z aparatami i bezczelnie stają naprzeciw robiąc nam zdjęcia, jak jemy z naszych garnków. Grożę im palcem, ale wzbudza to tylko gromki śmiech u nich jak i u nas. Obróciliśmy to w żart. Ruszamy dalej i zaledwie po około 150 metrach tuż za zakrętem totalna zmiana klimatu. Przed chwilą mieliśmy około 20 stopni, a teraz tylko 10 stopni, silny wiatr i deszcz. To tak, jakby przeszło się do innej krainy przez bramę. Stanąłem i szybko założyłem polar, bo nie dało się jechać. Pejzaż diametralnie uległ zmianie. Duże jezioro, skały, kamienie, śnieg i niskie krzewy. Po kilku kilometrach w surowych klimatach, rozpoczyna się zjazd dół i po chwili znów wjeżdżamy w zielone, piękne brzozowe lasy, wśród których płyną niezliczone strumyki. Trochę to zaskakujące jak szybko zmienia się krajobraz, bez większej zmiany wysokości.
Przez kilkanaście kilometrów jedziemy nowiuśkim asfaltem wśród mokradeł. Jest o wiele cieplej. Gdzieś na tych szybkich zjazdach gubię mój proporczyk. Jestem zrozpaczony, bo to pamiątka, którą miałem na poprzedniej wyprawie i wiele jej zawdzięczam. Jarek jedzie za mną, więc mam nadzieję, że może jakimś cudem go odnajdzie. Nie mam już siły, żeby wracać pod górę i szukać go. Nawet nie wiem, w którym momencie go zgubiłem. Nadjeżdża Jarek z którym dziele się moim zmartwieniem, a on ze stoickim spokojem oznajmia, że znalazł zgubę. Jestem szczęśliwy. Znowu magia będzie działać. Fajnie jest być rozpoznawalnym w obcym kraju.
Ruszamy dalej do Vik, które okazuje się maleńką osadą, a w zasadzie jedynie większym skrzyżowaniem. Zaczynamy szukać miejsca na nocleg i wody na kolację. Robimy dodatkowe 15km i nie to, żebyśmy byli wybredni odnośnie miejsca na nocleg, ale nie znaleźliśmy jeszcze wody. I tak kilometr za kilometrem dobiliśmy do stówki. W końcu mamy wodę. Wcześniej mijamy pola i pastwiska, gdzie płynie strumyk, ale wolimy nie ryzykować. Teraz tylko brakuje nam do szczęścia kilka płaskich metrów kwadratowych, żeby rozbić namioty. Ja jadę już na oparach sił, bo końcówka tradycyjnie pod górę. W końcu jest parking i dość fajna miejscówka. Rozbijamy namioty.
Droga nr 13 od Dragsvik jest mało uczęszczana. Mały ruch samochodowy, tereny typowo rolnicze. Z tego co zauważyłem jest to rejon mniej zamożny. Droga jest przepiękna, aż do Moskog gdzie zaczyna się droga krajowa E39. Warto zboczyć z bardziej uczęszczanych tras (jest to alternatywa, chociaż dłuższa trasa żeby dotrzeć z Sogndal do Stryn), żeby mieć trochę spokoju i pojechać w przepięknych sceneriach zamiast przemykać przez tunele.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
102km | 734km | 7,32h | 13,5km/h | 56km/h | 1368m | 9-16 stopni |
Dzień 10 – 26 czerwiec
Solheim-Moskog-Skei-Byrkjelo-Utvik-Olden
W nocy po ułożeniu do spania mała niespodzianka. Podjechał na parking samochód i usłyszeliśmy jak wysiedli z niego ludzie i coś szeptali. Po pewnym momencie usłyszałem polskie słowa. Rozpoznali nas po fladze na rowerze, ale nie zaczepili i po chwili odjechali.
O 9:30 wyruszamy i od razu wita nas kilka serpentyn do góry. Po pewnym czasie chwila odpoczynku i dojeżdżamy wzdłuż jeziora do Moskog. Tutaj wjeżdżamy na ruchliwą drogę nr 39 z Bergen do Alesund w stronę Skei. Przed nami kilka kilometrów hopek wśród wielu aut. Docieramy do skraju jeziora i przez 23km wzdłuż jego brzegu mkniemy do Skei popychani lekkim wiatrem. Jest całkiem płasko, jak byśmy nie byli w Norwegii, więc 25km/h nie schodzi z licznika. Pogoda ładna, świecące słońce, ciepło. W Skei jemy obiad w mini centrum handlowym i ładujemy baterie z gniazdka w murze jakiegoś sklepu.
Ruszamy dalej i po kilku kilometrach rozpoczynamy lekki zjazd z 200m npm. na 136m npm. przez około 12km. Jedziemy przepiękną doliną, obok której najpierw płynie rzeka, a później pojawia się jezioro. Klimaty przepiękne. Jedyna taka napotkana dolina , która jedzie się po płaskim. Wysokie zalesione stoki i duża przestrzeń przed nami robi wrażenie. Ruch na drodze duży, jadąc robię zdjęcia. Lekki wiatr w plecy i małe nachylenie pozwalają upajać się tym przepięknym widokiem. Szybko docieramy do Byrkjelo, gdzie mieliśmy zamiar zakończyć dzisiejszą jazdę. Jest dopiero 16:00, więc zapada decyzja, że pojedziemy dalej drogą nr 60 do Utvik.
Za miastem droga idzie ostro w górę. Nie tak miało być. Nic nie wskazywało na mapie, ani na GPSie, że będzie na tym odcinku tak ciężko. Na 6km ze 136m wjeżdżamy na 620m npm. Zeszła na to cała godzina jazdy, ale tradycyjnie, widoki rekompensują wysiłek i trudy wspinaczki. Na szczycie zastajemy wyciągi narciarskie. Po chwili droga leci w dół do zera na kilku kilometrach, tak więc po chwili mijamy Utvik i jedziemy dalej do Olden. Szukając noclegu przejeżdżamy starą drogą do Olden i 3km dalej, na parkingu nad fiordem robimy biwak w sąsiedztwie Francuzów i Holendrów. Około 23:00 mamy zamiar położyć się spać, ale na parking zjeżdża na rowerze młoda Norweżka. Po krótkiej rozmowie, zjadła w naszym towarzystwie kolację i postanowiła rozbić również w tym miejscu swój namiot. Jechała na pierwszą swoją wyprawę z Trondheim do Bergen. Odważna. Siedzimy z nią do 1:00 opowiadając sporo o sobie i o swoich wyprawach.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
118,5km | 853km | 7,20h | 16,14km/h | 62,1km/h | 1081m | 20-26 stopni |
Dzień 11 – 27 czerwiec
Olden-Stryn-Skora
Na dzisiaj planowaliśmy tylko 50km, więc miał to być tym samym dzień odpoczynku. Wstaliśmy więc późno i wyruszamy do Stryn około 11:00. Po drodze na fiordzie widzimy ogromny wycieczkowiec, który zawinął do Olden. Jest jednak bardzo daleko. Musiał przypłynąć w nocy,gdyż wczoraj jadąc wzdłuż brzegu nie było go widać. W Stryn spędzamy dużo czasu chodząc po sklepach sportowych i robiąc porządne zakupy w REMA 1000. Kupiłem następny duży kartusz z gazem. Z miasta wjechaliśmy na drogę nr 15, żeby po 36km odbić na starą drogę nr 258 prowadząca znowu do drogi nr 15 i dalej nr 63. Przed skrętem na drogę nr 258 do Grotli jest 14km tunel skracający drogę z 42km w kierunku Geirangeru. Zaraz za Stryn zaczyna padać deszcz, wpierw słaby, a potem na tyle mocny ze zmusza nas do półtoragodzinnego postoju na przystanku. Pomimo deszczu postanawiamy jechać dalej.
Jedziemy trochę okrężną drogą z racji kolejnych przepięknych scenerii. Po 36km droga zaczyna ostro wspinać się do góry i po 5km wjeżdżamy na 600m npm. pod hotel. Szukamy miejsca na nocleg, jednak jest z tym duży problem. Jeden kilometr za hotelem znajdujemy niewielki, płaski plac przy samej drodze wolny od owczych odchodów, wielkich kamieni. Blisko huczy górska rwąca rzeka, w dole przed nami wspaniały widok na wieś Hjelle nad jeziorem 650 metrów niżej. Wokół tylko kamienie, niskie krzaczki, trochę śniegu. Wieje silny wiatr, wciąż pada i jest zimno. Dodatkowej grozy dodaje huk wydobywający się z rwącej rzeki tuż obok drogi.
Dzisiaj pogoda nas nie rozpieszczała i porządnie nas zmoczyło. Temperatura nie przekraczała 15 stopni, a było i zimniej. Z niepokojem wyczekujemy nocy.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
58,5km | 913km | 4,48h | 12,2km/h | 36,7km/h | 798m | 10-15 stopni |
Dzień 12 – 28 czerwiec
Skora-Droga 258 Strynefellet-Grotli-Geiranger
Dwa razy musiałem wstawać w nocy i wbijać zerwane szpilki, co nie było proste, ponieważ z powodu kamienistego podłoża ledwo wchodziły one w grunt . Wiatr momentami był tak silny, że składał mi namiot. Nad ranem musiałem nawet wspierać się niego plecami, żeby nie odleciał. Szybko spakowałem się, żeby wszystko było w jednym miejscu, aby w najgorszym przypadku nie zbierać po okolicy porwanych przez wiatr rzeczy. Nad ranem w pobliżu naszego biwaku zatrzymał się kamper i życzliwi Niemcy proponowali nam kawę i coś ciepłego. Musieliśmy prezentować się niezbyt dobrze, skoro zdecydowali się nad nami zlitować.
Czekaliśmy do 13:00, aż choć trochę przestanie padać. Deszcz trochę odpuścił, więc wyruszyliśmy…..niestety od razu pod górę. Rozpoczęliśmy na 650m npm. i po 6km wjechaliśmy na 1100m npm. Przez cały czas gonią nas chmury, by około 2km przed szczytem w końcu nas dopaść. Wjeżdżamy w nie przez co od razu zrobi się chłodniej. Po pewnym czasie przestaje padać i nieśmiało pokazuje się słońce. Jest tu stacja narciarska, a ilość narciarzy świadczy o tym, że sezon w pełni. Przy budynku centrum robimy krótką przerwę na posiłek i ruszamy w dalszą drogę w stronę Grotli. Przez 2km płasko, jednak po chwili ropoczyna się dobra szutrowa droga prawie do samego Grotli od długości18km. Mamy wiatr w plecy. Często zatrzymujemy się, bo sceneria jest nie z tej ziemi. Odległe przestrzenie, surowe, nagie skały, śnieg. Żaden skrót tunelem nie jest wart, żeby ominąć tak piękne okolice. Wysoko, surowo, ale pięknie, jestem zachwycony. Przed Grotli kilkukilometrowy zjazd, aw dali pięknie położone jezioro. Ponownie dojeżdżamy do drogi nr 15, ale tylko na 15km do wylotu tunelu. Tam odbijamy w drogę nr 63 prowadzącą do Geirangeru przez podnóże Dalsnibby (szczyt górski) i potem przez Drabinę Troli do Andalsnes.
Dojeżdżamy do Dalsnibby. Cały czas jedziemy lekko pod górkę, jednak bez wysiłku, nie wjeżdżając na szczyt docieramy na 1050m npm. Temperatura cały czas w okolicy 15 stopni . Po około 2km zjazdu, wjeżdżamy w chmury i widoczność spada miejscami poniżej 50m. Liczyliśmy w tym miejscu na super widoki na fiord Geiranger, ale niestety nic z tego nie będzie. Tylko chmury. Ja postanawiam skorzystać z kampingu nad samym fiordem, a Jarek zostaje na biwak wyżej na swojej starej miejscówce za barierką drogi. Rano ma do mnie dojechać.
Trzy lata temu wjeżdżałem pod górę i miałem więcej szczęścia jeśli chodzi o pogodę. Zatrzymuję się na chwilę na parkingu z punktem widokowym i spotykam rodaków. Próbują wykorzystać parking na nocne odpoczywanie. Wymieniamy się swoimi wrażeniami, a ja dostaje prezent -puszkę piwa w geście uznania. Będąc już na około 200m npm zobaczyłem jeden z najpiękniejszych fiordów, czyli Geiranger i wycieczkowiec zacumowany niedaleko brzegu. Odżyły wspomnienia. Zaraz za tablicą Geiranger wjeżdżam na kamping Vinje za 105NOK. Korzystam ze wszystkich dobrodziejstw. Niestety, niebo nie jest łaskawe i znów zaczyna padać…..
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
63,5km | 977km | 4,30h | 14,02km/h | 56,04km/h | 651m | 10-15 stopni |
Dzień 13 – 29 czerwiec
Geiranger-Eidsdal-Linge
Na kampingu zrobiłem pranie i porządnie się odświeżyłem. Całą noc i rano padał deszcz. Przed 10:00 tak jak się umówiliśmy podjechał do mnie Jarek. Po chwili zjechaliśmy 200m w dół do miasteczka Geiranger. Sporo czasu spędziliśmy na fotografowaniu samego miasteczka i wycieczkowców, które celowo wpływają do tego wąskiego, ale pięknego fiordu. Przywożą turystów, którzy zabierani są na pokłady małych stateczków i przewożeni na ląd w celu zwiedzenia tego urokliwego miejsca. Obowiązkowo zrobiliśmy sobie zdjęcie przy wielkim Trolu w centralnej części miasteczka. Po kupieniu potrzebnych rzeczy, usiedliśmy na ławce pod daszkiem nad samym fiordem, mając w tle ogromny wycieczkowiec VENTURA. Atmosfera wspaniała, jednak pogoda mogła by być lepsza…….na szczęście nie padało. Na dzisiaj nie planowaliśmy jechać zbyt daleko, więc nie spieszno nam do dalszej drogi, tak więc w Geiranger zmarudziliśmy aż dwie godziny.
W końcu wyruszamy, na początek Droga Orłów, czyli Ornevegen. Kilka ostrych serpentyn przez około 7km na około 600m npm. Zakręty połykam z niespotykaną łatwością, chociaż przed wyjazdem bałem się ciasnych podjazdów na tym odcinku. Trzy lata temu jechałem w odwrotnym kierunku, więc było dużo łatwiej. Zaprawiłem się już na tyle, że pochyłości nie robią na mnie najmniejszego wrażenia. Niestety zaczyna padać i im wyżej, tym pada coraz mocniej. Wjeżdżamy powyżej pułapu chmur i podziwiamy widoki, które mamy teraz przed sobą. Na platformie widokowej zatrzymujemy się na chwilę i robimy sporo zdjęć. Po prawej stronie w głębi fiordu wodospady Siedem Sióstr. Jeszcze kilkaset metrów i jesteśmy na parkingu, gdzie spotykamy mocno rozśpiewaną grupę turystów z polskiego autokaru . Było miło, taki głośny polski akcent.
Kierujemy się w stronę Linge, gdzie czeka nas przeprawa. Jedziemy dość ostro w dół, ciągle mocno pada i jest zimno. Pranie które zrobiłem na kampingu mam mokre w sakwach , bo w nocy nic nie wyschło. Nie mam już suchej porcji ciuchów oprócz kompletu do spania. To już kolejny dzień w deszczu. Po 20 km zjazdu docieram do Eidsdalen na przeprawę. Prom już prawie odpływa, a Jarka nie widać, bo został trochę z tyłu. Wjechał ostatni samochód i w tym samym czasie pojawia się Jarek , wjeżdżając wprost na prom. Za 25 Nok przeprawiamy się do Linge. Tutaj zostajemy na promowej poczekalni. Miejscówka ze wszystkim wygodami, a spanie na parkiecie. Po około dwóch godzinach dołączają do nas dwaj sakwiarze z Jaroszowic i tym sposobem jest nas czterech. Jednym z nich jest światowej sławy fotograf owadów. Nawet się nie pochwalił. Dowiedziałem się o nim dopiero po powrocie do domu. Około 21:00 młoda opiekunka poczekalni chciała nas usunąć, ale ostatecznie pozwoliła nam przenocować, bo pogoda była okropna.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
29,5km | 1006km | 2,42h | 10,86km/h | 56,5km/h | 614m | 12-15 stopni |
Dzień 14 – 30 czerwiec
Linge-Droga Troli-Andalsnes-Istfjord-Torvika
Chłopaki z Jaroszowic zaczęli działać już od 4:00, tak więc spałem z małymi przerwami. Obiecaliśmy pani wieczorem, że o 8:00 wyniesiemy się, więc po szybkim spakowaniu wyruszamy drogę. Do drogi Troli mamy około 40km. Po kilku kilometrach drobne zakupy w COOP, a potem skręt w drogę wiodącą do Drabiny Troli, czyli Trollstigen.
Pogoda nie nastraja optymizmem, jest chłodno i ciemne chmury wiszą bardzo nisko. Im bliżej szczytu tym bliżej chmur. Po drodze mijamy przepiękne kaskady na rwącej rzece, która wydrążyła w skałach mini kanion, jest też i wodospad. Nad kaskadami i kanionem zrobione są platformy, po których można chodzić i podziwiać z różnych stron to ciekawe zjawisko. Kilka kilometrów przed szczytem droga zaczyna się ostro piąć pod górę. Za nami przepiękna panorama i daleko widoczna droga wijąca się między górami. Zaczyna znowu mocniej padać i wieje silny wiatr, do tego jest przenikliwie zimno. Na 900m npm tuż przed zjazdem w dół zatrzymują mnie Polacy i robią sobie zdjęcia. Są zaskoczeni widokiem sakwiarza-rodaka w tym miejscu. Po chwili ruszam dalej i mknąc w dół docieram do dużego parkingu na szczycie Trollstigen. Znowu spotykamy rodaków. Nie ma dnia, żeby nie spotkać naszych i dobrze, bo jakoś wtedy raźniej na duszy. Obcokrajowcy często zaczepiają nas z zaciekawieniem i zawsze wyrażają się ciepło i z sympatią.
Zwiedziliśmy sklepiki z pamiątkami i ruszamy dalej w dół. Leje deszcz, jesteśmy w chmurach i mało co widać. Od trzech lat parking ten jest placem budowy. Co prawda widać jakieś postępy, ale do końca daleko. Dość długo zjeżdżamy serpentynami Drabiny Troli, bo po zjechaniu o 200m niżej widać dużo więcej i szkoda ominąć to widowiskowe miejsce. Szkoda tylko, że pogoda nam nie dopisuje. Trzy lata temu miałem tu prawdziwe widowisko, bo niebiosa obłaskawiły mnie pięknym słońcem i przepiękną panoramą całej doliny. Jednak nie narzekam i zachwycam się tym troszkę mglistym pokazem, jaki stworzyła natura.
Najchętniej zostałbym tutaj wiele godzin, ale jest zimno i pada, więc pomału zjeżdżamy niżej, aż do parkingu ze znakiem trolla. Tutaj znowu spotkanie z naszymi rodakami , ostatnie zdjęcia i w dalszą drogę do Andalsnes. W Andalsnes spędzamy całą godzinę. Zakupy w REMA 1000, objazd miasteczka i dalej wokół fiordu przez Istfjord. Szukając odpowiedniego miejsca na nocleg docieramy do tunelu w Torvika. Przed tunelem odbijamy w krzaki i kończymy jazdę na dziś.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
83km | 1089km | 6,48h | 12,22km/h | 54,4km/h | 1193m | 9-16 stopni |
Dzień 15 – 01 lipiec
Torvika-Afarnes-Molde-Sylte
Całą noc padało. Jak widać deszcz nas pokochał. Jarek śmieje się, że pierwszy tydzień był mój, bo ja mam farta do pogody, a ten tydzień jest jego, bo on ma szczęście do deszczu i mgieł. Ruszamy do Afarnes na przeprawę i po dosłownie 16 km wpadamy na szykujący się do odpłynięcia prom. Kolejny raz w tej materii los jest dla nas łaskawy. Za 27NOK jesteśmy po pół godzinie na drugiej stronie. Na nabrzeżu spotykamy naszych kolegów z Jaroszowic. Łowią dorsze i dostajemy w prezencie dwie sztuki oprawione i zawinięte w folię. Będą na kolację. Na tą okazję w SPAR kupujemy po drodze jednorazowego grilla za 18NOK. Żegnamy się i wyruszamy drogę wokół fiordu na lotnisko przed Molde, żeby zasięgnąć informacji czy nasz lot nie został zmieniony. Około 4km od promu skręcamy w Rovika z drogi nr 64 w boczną ścieżkę, żeby ominąć podmorski tunel i most. Tunel ten przechodzi pod lotniskiem w Molde. Droga mocno pofałdowana, raz w górę raz w dół i niestety pod wiatr. Dojeżdżamy do drogi nr 62 w Kleive, by po kilku kilometrach wjechać na E39. Tutaj dostajemy mocne wsparcie w postaci wiatru w plecy, więc gnamy prawie 30km/h , już do samego lotniska. Mamy przejechane już 78km, a jest dopiero 16:00.
Nadal zimno – 12-15 stopni. Dojeżdżamy do terminalu lotniska i okazuje się czas odlotu pozostał niezmieniony. Uszczęśliwieni wyruszamy od razu drogą nr 64 w kierunku Autostrady Atlantyckiej, naszego ostatniego celu. Przez kilka pierwszych kilometrów od razu ostro w górę . Konieczny jest objazd płatnego (3km) tunelu. Nie dość, że ma on aż 11km, to musimy wjechać na 200m npm. Mimo, że Malmedalen natrafiamy na fajny parking z punktem widokowym, to dalej wyruszamy na poszukiwanie noclegu. Dojeżdżamy do Sylte i kryjemy się na przystanku. Chmury momentalnie zeszły z gór do samego fiordu, zaczęło padać i zrobiło się ciemno. Ostatecznie postanawiamy jechać dalej, by po około 2km za budynkiem szkoły rozbić biwak. Jest 19:00. Po krótkiej chwili przestaje padać i nieśmiało pierwszy raz od pięciu dni pokazuje się słońce. Jest nadzieja, że jutro na Atlantyckiej będzie znośnie. Na kolację dzisiaj rarytasy. Świeże dorsze z grilla. Palce lizać. Chłopaki z Jaroszowic, dziękuję Wam!
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
93,5km | 1183km | 5,45h | 16,28km/h | 51,5km/h | 829m | 12-15 stopni |
Dzień 16 – 02 lipiec
Sylte-Eide-Vevang-Autostrada Atlantycka-Karvag-Vevang-Bud-Einesvagen-Sylte-Sande
W nocy nie padało, jednak podczas składania naszego skromnego obozu deszcz troszkę nas postraszył. W Eide robimy zakupy trochę się wzajemnie gubiąc. Jarek wskoczył w krzaczki za potrzebą, a ja nie mając go na widoku pojechałem dalej. Jednak szybko się odnajdujemy i wyruszamy dalej do Vevang. Bardzo mocno wieje w twarz , aż do Karvag, tak więc 40km pokonujemy w żółwim tempie. Na parkingu przed najpiękniejszym mostem autostrady Atlantyckiej znowu spotykamy chłopaków z Jaroszowic. Jarek postanawia zostać i poczekać na mnie, bo ja nie odpuszczam i muszę przejechać przez te kilka mostów.
Przede mną most, który dotąd podziwiałem tylko na obrazkach i śnił mi się nieraz po nocach. Teraz mam go przed sobą. Mam trochę pietra, bo naprawdę mocno wieje, a most wspina się dość wysoko. Jestem tak zafascynowany widokiem, że trudno mi wyruszyć dalej. Utrwalam wszystko na zdjęciach. Przede mną jadą chłopaki z Jaroszowic. Wjeżdżam dość szybko jadąc całą szerokością swojego pasa. Jarek proponował mi zostawić sakwy i jechać na pusto. Zdecydowałem się jednak jechać z całym kompletem. Cięższy jestem mniej podatny na podmuchy. Na górze zatrzymuję się, robię zdjęcia i podziwiam widoki, które nie każdemu mogą się podobać. Jest bardzo surowo, odległe przestrzenie, wysepki skalne, w oddali latarnia. Głównym aktorem tego widowiska pozostaje most na którym stoję. Robię jeszcze kilka kilometrów i za ostatnim mostem żegnam się z chłopakami. Zawracam i od razu dostaje potężnego kopa od wiatru. Jadę prawie 40km/h i czuje się jakbym jechał motorem, a nie rowerem. Szybko docieram do Jarka i wyruszamy na objazd półwyspu do Bud znajdującego się na jego krańcu.
Przez kilkadziesiąt kilometrów po prawej stronie mamy ocean i malowniczo rozsiane wysepki z Hytte, a po lewej tylko skały i krzewy. Prędkość prawie cały czas grubo ponad 30km/h. Około 14:00 po pięciu deszczowych dniach wychodzi na dobre słońce i zdecydowanie robi się cieplej. Docieramy do Bud drogami nr 238 i 235, w którym na wzgórzu znajduje się stanowisko obrony wybrzeża z drugiej wojny światowej. Ogromny reflektor przeciwlotniczy, dwa stanowiska artyleryjskie z bunkrami. Wchodzę do nich i zwiedzam. Jest tam mini muzeum. Znajdujemy się na krańcu wyspy i wiatr dmucha okropnie. Po krótki obiedzie ruszamy wzdłuż wybrzeża drogą nr 664 przez Tornes i Einesvagen. Ponownie wracamy na drogę nr 64 w Moen i przez Sylte, skąd dzisiaj wyruszyliśmy. Docieramy w Malmefjorden do drogi nr 215 skręcając w prawo. Odlot dopiero jutro wieczorem, więc mamy jeszcze sporo czasu. Postanawiamy objechać kolejny półwysep. Wolimy to niż bezczynne siedzenie na lotnisku. Rozbijamy się w Sande około 19:00 tuż przy samym stadionie. Kryjemy się przed wiatrem za drzewami, który bardzo mocno wieje znad fiordu. Mimo trudnych warunków na początku, zrobiliśmy dzisiaj ponad setkę.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
110km | 1293km | 6,37h | 16,47km/h | 49km/h | 1013m | 15-24 stopni |
Dzień 17 – 03 lipiec
Sande-Molde -samolot-Oslo Gardemoen
Rano zimno, na niebie dużo chmur i do tego zaczęło padać. Od wczoraj przy drodze nr 215 mijamy przez długie kilometry małe złomowiska. Samochody, stare autobusy, łodzie, maszyny, konstrukcje i wszelkiego rodzaju inne żelastwo. Jakoś ten wizerunek nie pasuje mi do Norwegii. Wygląda to tak, jakby było to największe złomowisko dla całego kraju . Do samego Molde nie napotkamy na żaden ciekawy widok. Po tylu atrakcjach krajobrazowych, chyba zrobiłem się zbyt wybredny. Rzadko sięgam po aparat, bo aż do miasta widokowo tereny nie robią na mnie większego wrażenia. Molde często nazywane jest miastem róż. W samym centrum widocznych jest motywów związanych z tymi kwiatami, a przed ratuszem góruje figura kobiety z tacą pełną róż. Miasto położone wzdłuż wybrzeża ciągnie się przez wiele kilometrów. Jest ono bardzo zadbane, szczególnie w samym centrum.
Po ponad godzinnym zwiedzaniu postanawiamy wrócić na lotnisko, aby zjeść obiad i przygotować się do odprawy. Dojeżdżamy w deszczu. Z moim rowerem z racji jego wielkości tradycyjnie jest trochę problemów. Wszędzie za małe komory do prześwietlania, a rolotoki są zbyt wąskie i rower się klinuje. W końcu odprawiają go na cargo obok lotniska, ale dopiero za drugim podejściem. Miałem przytroczony do bagażnika namiot, żeby uciec z wagą bagażu rejestrowanego, ale niestety nie mogli go prześwietlić, więc musiałem go odczepić. Na szczęście został on odprawiony jako oddzielny bagaż na koszt linii lotniczych. Przy zakupie biletów na rowery też miła niespodzianka. Jeden lot z Molde do Oslo mamy za darmo, czyli 300NOK zostaje w kieszeni. Teraz tylko czekamy na odlot, który odbył się zgodnie z planem. Po niecałej godzinie lądujemy w Oslo Gardemoen. Jutro planujemy jechać tam samymi rowerami, aby zwiedzić stolicę Norwegii.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
37km | 1329km | 2,25h | 15,27km/h | 47,5km/h | 259m | 15-17 stopni |
Dzień 18 – 04 lipca
Oslo Gardemoen-Oslo centrum-Oslo Gardemoen-Warszawa Okęcie-Włocławek
Przenocowaliśmy na podłodze w hali terminalu przylotów. Wstajemy po 5:00, żeby zdążyć dojechać i zwiedzić Oslo. Samolot do Polski dopiero o 19:10, jednak szkoda marnować cenny czas, bo miasto jest naprawdę warte zobaczenia. Zostawiliśmy bagaże w przechowalni za 76NOK i tylko z małymi sakwami wyruszamy do Oslo. Początkowo jedzie się przyjemnie bo z wiatrem i po płaskim. 20km przed miastem zaczęły nękać nas długie podjazdy. Nie byliśmy już psychicznie nastawieni na ciężką pracę, a tu góra-dół, po kilkadziesiąt metrów w pionie. Myślałem, że będzie około 40km do Oslo, a wyszło prawie 57km, więc po dotarciu decydujemy się na późniejszy powrót autobusem lub pociągiem. Trasa wygrała, poza tym jesteśmy już porządnie zmęczeni. Do centrum docieramy dopiero przed dwunastą, więc o wiele za późno niż zakładaliśmy. Powrót szybką koleją nie wchodzi w grę, bo to zrujnowało by nas finansowo. Przez godzinę próbujemy znaleźć coś niedrogiego, jednak jedyną sensowną opcją jest autobus SAS za 150NOK od osoby.
Kręcimy się po Oslo do 15:00. Przejeżdżamy wzdłuż wybrzeża obok twierdzy Akerszus , docieramy pod ratusz i na promenadę. Trochę się tu zmieniło przez ostatnie trzy lata. Powstała przepiękna biała budowla z pochyłościami ,po których można wejść wysoko, aż na sam dach. Jest to budynek baletu i opery. Jedziemy jeszcze pod pałac króla.
Stawiamy się na dworcu pakując siebie i rowery do autobusu pełnego ludzi. Jest akurat szczyt i drogi wyjazdowe są strasznie zatłoczone. Mimo, że autobus większość trasy jechał autostradą, mija prawie godzina jazdy, kiedy docieramy na lotnisko. Przez małe spóźnienie wywołali nas przez megafon i dali tylko trzy minuty na dotarcie. Uff…. mogło być groźnie finansowo, bo następny lot kosztowałby już pewnie ponad tysiąc złotych. Mimo, że chce już być kraju, to wiem że wrócę jeszcze do Norwegii. Jest jeszcze kilka miejsc, które muszę zobaczyć. To piękny i przyjazny kraj, więc ciągnie mnie tu jak nigdzie więcej. Uwielbiam góry i ich otoczenie. Odlot przebiegł planowo i już po dwóch godzinach lotu lądujemy w Warszawie. Miałem półtorej godziny do pociągu, więc szybko skręciliśmy rowery, sakwy przymocowaliśmy na bagażniki i popędziliśmy na dworzec centralny. Jarek pomógł mi jeszcze dojechać i na dworcu popilnował rower kiedy kupowałem bilety. Rozstaliśmy się po dwóch tygodniach obcowania ze sobą całą dobę. Pociąg miałem również planowo i po 2:00 zameldowałem się we Włocławku….. dotarłem do domu.
Dystans | Łącznie | Czas | Prędkość średnia | Prędkość maksymalna | Przewyższenie | Temperatura |
80km | 1408km | 4,45h | 16km/h | 54km/h | 460m | 22-28 stopni |
Suma przewyższeń – 16 971metrów
Zakończenie
W tym miejscu chciałbym podziękować koledze Jarkowi za miłe towarzystwo i wszelką pomoc jakiej udzielił mi podczas naszej wspólnej wyprawy. W moim odczuciu była ona bardzo udana i oceniam ją na piątkę z plusem. Nie mogę doszukać się ani jednej przykrej chwili. Czasem było ciężko, ale przecież o to chodziło i świadomie decydowałem się na wszelkie niewygody i przeciwności. Lubię przygody, a na takich wyprawach na pewno ich nie brakuje. Mam nieodpartą chęć mierzyć się z samym sobą, słabościami i przeciwnościami. Co nas nie zabije, to nas wzmocni, dlatego na kolejną wyprawę na pewno będę mocniejszy i lepiej przygotowany.
Chciałbym również podziękować prezesowi mojej firmy DGS SA Markowi Kłopockiemu za przychylność i finansowe wsparcie. Po raz kolejny Dobre Sklepy Rowerowe za sprawą przychylności pani Magdaleny Bryl udzieliły mi wsparcia sprzętowego. Tym razem otrzymałem aluminiową ramę AUTHOR ZENITH. Zyskałem, a raczej straciłem na wadze dzięki zmianie ramy ze stalowej. Odczucie jak najbardziej pozytywne. Inna geometria, bardziej sportowy charakter wyszły tylko na dobre. Na początku rower stał się bardziej nerwowy i dużo szybszy. Jednakże po dodaniu odpowiednich komponentów i wprowadzeniu zmian w ustawieniach przy wielogodzinnej jeździe wyprawowej, zmienił się on z rwącego rumaka na konia pociągowego. Mocno obciążony rower stał się bardzo stabilny i pewny w prowadzeniu. Szczególnie doceniałem to na szybkich i długich zjazdach , a także ciasnych zakrętach, których nie brakowało podczas pokonywania licznych serpentyn. Mimo trudnych sytuacji, ani razu nie miałem kłopotów z panowaniem nad rowerem. Czułem, że to ja jestem panem sytuacji, a nie on, dlatego zawsze jechałem w pożądanym kierunku. Jestem bardzo zadowolony, dlatego polecam producenta i model ZENITH wszystkim poszukującym dobrej i solidnej ramy na wymagające wyprawy, nawet w trudnym terenie. Nie miałem zbyt wielu okazji, aby sprawdzić go na drogach pozbawionych asfaltów, jednak nie ukrywam że kilkadziesiąt kilometrów przejechaliśmy drogami szutrowymi i kamienistymi, co pozwala mi pozytywnie ocenić ramę AUTHORA.
Dziękuję za poświęcony czas i cierpliwość wszystkim, którzy czytają właśnie to zdanie za to, że zainteresowali się moją wyprawą i przygodą. A Norwegii mogę znowu powiedzieć DO ZOBACZENIA!
1 komentarz