JADYMY No dusza mała bo emerycka, śmieję się w głos czym wprowadziłem milicjantów w dobry nastrój. A w policji to gdzie słyszę pytanie, drogówka – a to ty bogaty pieniądze same do ręki wpadają, odpowiadam że u nas nie biorą pieniędzy do ręki, nic z tego nie rozumieją – policjant i nie bierze kasy to chore słyszę w odpowiedzi.
Nie szwendać się po nocy bo w nocy tylko ku.wy i złodzieje po mieście się snują, tak na marginesie o legitymację milicyjną nie pytają.
Szybkie dobranoc z mojej strony do spotkanego Polaka – on wyciąga maszynerię i stuka w klawiaturę. Rano kawa i pytam go czy nie ma ochoty wybrać się ze mną do parku narodowego Ała Arcza. Wiesz poczytałem o tobie i lepiej będzie dla mnie jak pojadę zaraz z rana dalej, w pierwszy dzień o mały włos a został bym zamknięty -zgwałcony. Jak na jeden dzień z Hajerem starczy przygód, a z drugiej strony ciekaw jestem co jeszcze by nas razem spotkało. Uścisk dłoni i zostaję sam na sam z Matyldą. Nie tak do końca sam bo w norce Namads jest kilka osób czekających jak ja na wizy. Jakiś helmut który rano rozpoczyna ćwiczenia bokserskie w monecie kiedy młode pensjonariuszki wychodzą z namiotów udając się do toalety lub kuchni. Wciąga wielki brzuch i kątem oka patrzy czy go podziwiają za tatuaże i pokaz siły, helmut jest z byłej DDR. Australijczycy, RPA i mieszanka obieżyświatów. To magiczne miejsca gdzie wszyscy dla siebie są uprzejmi i w takiej norce dowiesz się gdzie co i za ile. Pierwsze dwa dni śpię w salce, ale upały pogoniły mnie do namiotu.
Na jednej z prycz dziwny koleś kłóci się z wszystkimi o wszystko, a gdy czuć było zapach „marysi” dostawał szału i straszył policją. To obywatel USA – kiedyś mieszkaniec Warszawy wyemigrował w ’68 z rodziną, mówił ze mną po Polsku ale gdy usłyszał niemiecki dostawał szału. W stanach jest taksówkarzem a tu na wakacjach na trzy miesiące przyjechał bo tanio i wesoło.
Zakupy butli gazowej nie jest problemem bo dostaję namiar na jedyny sklep w całej stolicy. Łatwo trafić bo dokoła rozlokowali się sprzedawcy akcesoriów ze sprzętem rybackim nie daleko pałacu prezydenckiego.
Matylda uzbrojona w bagażniki waży 23kg do tego 27 kg bagażu namiot butle i klamory potrzebne dla przeżycia na kempingu ale mam z sobą buty do wspinaczki. Zapakowany jak tabor cygański ruszam Ala Arha
Pod górę cały czas aż do granic miasta. To pierwsze kilometry, pot zalewa mi oczy i zapach szpitalnej chemii, jest z 40 stopni. Rano pobliskie szczyty zachęcały by je odwiedzić za rogatkami miasta. Chmury zasłoniły góry i tylko pomruk z oddali zbliżającej się burzy każe mi naciskać na pedały.
Kapie więc szukam miejsca na rozbicie namiotu, wszędzie stromo i rwąca rzeka Ala Archa. Mam na liczniku dopiero 22 km ale nie ma wyjścia stawiam namiot obok ludzi skupionych przy ognisku.
Asmow Isman Alier – jestem właścicielem przędzalni a to moi pracownicy, kilka razy w roku jedziemy na piknik, ja za wszystko płacę, jest wino wódka i muzyka na instrumencie o trzech strunach, a utwory wyciskają łzy u kobiet. Większość produkcji sprzedaje w Moskwie, mam długoletnie umowy więc dbam o moich pracowników jesteśmy jak jedna rodzina.
Kocezastawione mięsemchlebem, alewszyscyczekają nadanie główneczylibaraninazrusztu. Deszczrozpoczynataniec po moimnamiocie,azasłonka przeciwsłonecznaprzeciekawięcwszyscyuciekają do samochodów ja donamiotu a zemą Isman. Urodziłomisię dzieckoaraczej Allachmijepodarował, cieszysię jakdziecko, ma57 lat ibiznesmu dobrzeidzie. Delikatniepytam ożonę. Uśmiechnąłsię mówiąc, żema osiemnaścielatmiałem kilka pytań,ale ugryzłem się wjęzyk. Pożegnałsię, zostawiającbutelkę jaśka wędrowniczka. Ulewaszalałazdwiegodzinyijakszybkoprzyszłatakisłoneczkowróciłonanieboskłon. Zostaję na nocpostanowiłem, aleod razuzjawia się kolejnaekipa. To odnichdowiaduje się,że największąatrakcją tegomiejscajestniesamowitykanion. Pomagają miopróżnićjasiaioszóstejranostanąłemuwrót zapowiednika. Ciszanikogonie mam tylkocennikwystawiony żeodosoby 80sumów, omijam szlabanidalejradośniepedałuję. Kolejny szlabani hotelik zczerwonym dachem. Pytam omiejscenanamiot w odpowiedzigdziechcesztam stawiaj, jeszczeztrzykilometry asfaltowejścieżkikilka miejsc zławkami i piękny widoknarwącą rzekę
Park Narodowy ustanowiono w 1976 r obszar obejmuje 120 tyś hektarów. Nazwa parku to wielobarwny jałowiec. Jałowiec jest niezwykle ważnym drzewem. Dymu z tego drzewa używa się do odstraszania złych mocy, nie buduje się domu w pobliżu jałowca bo wyssie cała energię ludzką przebywających w pobliżu. Ja znalazłem cały zagajnik jałowca i to miejsce dla mnie w sam raz niech wysysa ale tą złą energię której czasami mam nadmiar.
Miejsce cudowne miedzy dwoma rzeczkami Adygene i Ak – Sai. Obok mnie na zboczach rosną sosny, brzozy i cudowne łąki zielone z wyspami pokrytymi kwiatami alpejskimi. Ot raj dla Hajera.
Zostawiam namiot i Matyldę, z tym że Matyldę zapinam do drzewa a „lacie ” stawiam tab by było złudzenie iż ktoś w namiocie jest. Mijam kilka białych jurt i tu zapraszają mnie na kumys. Piję pierwszy raz ten zacny trunek i od tego momentu żadnego piwa kumys o smaku kwaśnego mleka. Cały dzień zeszło mi wędrować przez zieloną dolinę, podziwiam bielące się szczyty okolicznych gór, kilku mija mnie z nartami. Ci szaleńcy wspinają się kilka dni by zjechać na nartach w kilkanaście minut, ale bez takich ludzi świat byłby ubogi. Miejsce czerpania mineralnej wody – to zwykła rura podłączona wysoko w górach do źródełka. Podjeżdża ciężarówka napełnia i kolejna w kolejce. Wodę wożą do stolicy tam dodaje się bąbelków i do sanatorów sklepów. Mieć takie źródełko u nas na własność pieniądze same płyną tym bardziej że woda rewelacja. Czasami mijam drzewa obwiązanymi tysiącami chusteczek – to symbol miłości tak jak w Europie kłódki na mostach to tu chusteczki na drzewach. Ile z tych miłości wytrwało a ile wytarło nosy i dawaj szukają dalej. Szum rzek strumyków, co róż dywany kwiatów w różnych kolorach, rzucam się czasami w ten pachnący raj i wdycham cudowny zapach alpejskich kwiatów i tylko pasące się konie parskają ze śmiechu co to za „ptok ” nam tu przeszkadza w uczcie. Żelazne mostki przerzucone na drugą stronę rzeki nie zachęcają do przejścia na drugą stronę pomimo, że wydaje się że jest bezpiecznie lecz mostek chwieje się. Stalowa cienka zardzewiała konstrukcja pomrukuje a w dole rwąca lodowata toń. Często z norki wychodzą świstaki i przyglądają się ciekawie ale nie uciekają tylko na tylnik łapkach wydają sygnały „uwaga Hajer depto jak co to pitać”. Ekip z nartami kilka z całym wyposażeniem na biwak na lodowcach z sobą, mozolnie zaczynają wspinaczkę zazdroszczę. W drodze powrotnej poznaję małżeństwo francuzów z dwójką dzieci, dzieciarnia w kaloszach dzielnie maszeruje, dzieci są adoptowane z Rumunii to rodzeństwo prawdopodobnie nie wiedzą skąd są bo adaptowano ich gdy byli w pieluchach. Z rodzicami śpiewają coś w rodzaju naszego „na zielonej łące pasą się zające raz dwa trzy, a to była pierwsza zwrotka teraz będzie druga zwrotka i tak można bez końca”. Docieram do mojego obozowiska a obok mnie impreza na całego to młodzi zakończyli studia i na piknik się wybrali. Koce zastawione jadłem dobrymi trunkami, kumysu nie było ale dobre wina i jaśki wędrowniczki, kilka dziewczyn w tradycyjnych chustach reszta z europejska ubrana.
Podchodzę do namiotu a tu mi mówią że ktoś w namiocie śpi bo cichutko od rana, uśmiechnąłem się i mówię że to moje gospodarstwo. Pytają czy mogą wykorzystać moją Matyldę i pojeździć po okolicznych łąkach, no pewnie czym sprawiłem im radość a ja mam okazje porozmawiać i pytać o przyszłość ludzi którzy co dopiero ukończyli wydział matematyczny.Większość udaje się do Moskwy by dalej się uczyć i pracować bo tu perspektywy marne acz uczelnia superowa słyszę. Matylda to dobra reklama dla firmy rowerowej bo mnóstwo pytań na temat roweru i tu dowiedziałem się że jest sklep z Matyldami w centrum miasta. Wieczorem zostaję sam gdy tylko słoneczko zaszło od razu jak w lodówce a jest czwarty czerwiec. U nas na pewno wieczory ciepłe a tu lodowce z każdej strony w dodatku deszcz i śnieg na zmianę. Studenci zostawili mi butelkę dobrego wina i zaproszenie na wręczanie dyplomów ale to za dwa dni.
Pomyliłem drogę i maszeruję przez rumowisko, głazy ogromne kilku metrowe. W końcu odnajduję szlak i maszeruje do wodospadu zajmuje mi to cały dzień z lodowcem włącznie. Po drodze spotykam Niemców. Ogromne plecaki z nich zwisają liny kaski raki i wszystkie klamory potrzebne do wspinaczki, zazdroszczę im bo sam zdobyłem kilka razy szczyt i wiem co to za uczucie.
Wiesz że przed tobą na tym szczycie było tysiące, ale ta sekunda jest twoja wiesz że tyle potu wysiłku nie poszło na marne, i takie chwile mają mnie czekać. Napotkani Rosjanie maja dowieść sprzęt i razem mamy wejść na Pik Lenina ale to za dwa miesiące.
CDN
7 komentarzy