JADYMY.
Jedna z najgorszych granic jakie miałem przyjemność przekraczać to na pewno Poi Pet. Oprócz gangów zarabiających na wizach i szczepionkach-tabletkach to cała masa złodziei czekających na sekundę twojej nieuwagi. Emocje sięgają zenitu nie tylko z powodu złodziei, ale i temperatury, która dosłownie utrudnia oddychanie. Widzę, że mój autobus jeszcze stoi na granicy, wiec pakuję się i jeszcze kolejne osiem godzin jazdy. Nocką ciemną docieram do Takeo.
Paweł przekonuje mnie żeby spróbować motorowerem. W dzień nie da się jechać rowerem, bo temperatury przekraczają plus czterdzieści w cieniu, a do tego cienie brak. Jak to Polacy pierwszy dzień spotkania więc idę do sklepu po drinka. Wracam rozczarowany bo butelka łyski to siedemdziesiąt pięć dolarów mówię Pawłowi – szkoda takiej kasy na butelkę. Chwycił mnie za rękę i zaprowadził do sklepu obok i pokazuje cenę, 0.75 butelka cena 0.70 centa USA – no tak za kilka miesięcy stuknie sześćdziesiątka. Za jednego dolara płacą 4000 miejscowych mile widziany dolar resztę wydają w ichniejszych pieniążkach. Sklepik prowadzi ormowiec-funkcja ormowca jest w Kambodży rozpowszechniona. Państwo musiałoby płacić policjantowi z dziewięćdziesiąt dolarów miesięcznie, a tak ormowcowi dają koszulę i czapkę i maja z głowy. Jakie przywileje ma ormowiec zapytałem, nie płaci łapówek – otrzymałem odpowiedz. Ktoś ukradnie kurę, zabije przypadkowo sąsiada to nie dzwoni się na Policję tylko idzie do ormowca i ten jest rozjemcą w rozmowie jakie odszkodowanie należy zapłacić. Będąc kilka dni w Takeo przyglądałem się sąsiadowi z zaciekawieniem. Wieczorem przyjeżdżał samochód policyjny i zdawał raport. Biznes mu się kręcił bo warto mieć takiego człowieka po swojej stronie On nie jest groźny, pomaga ludziom i szanują go podpowiada Lili przyjaciółka mojego gospodarza.
Zamiast alkoholu pijemy Tako Tako to lokalna kawa. Przyrządza się ją tak: kawę parzy się w małym zbiorniczku, jest bardzo mocna, do szklanki wlewa się skondensowane mleko z Wietnamu. Słodkie tak że usta wykrzywia. Kostki lodu i zalewa się kawą -problem w tym że nie lubię cukru. Narosło wiele historii tyczącej się kostek lodowych w napojach w Azji – często histerycznych by nie pić, piłem cała wyprawę i wszystko ok. Lód jest wytwarzany w oczyszczalniach wody, mają tam nowoczesny system oczyszczania wody made in USA to daje gwarancję, że wasze żołądki nie przeżyją sensacji.
Motorkiem jedziemy do pierwszej wioski za Takeo, mam wielką chęć jechać rowerem, ale w dzień nie ma szans. Moje płuca tego by nie wytrzymały. Upał taki, że właściwie pierwsza noc z głową przy wentylatorze i sen o zimnej Polsce. Budzisz się mokry – to jeszcze nie największy upał, te dopiero za tydzień, dwa podczas nowego Khmerskiego roku słyszę w odpowiedzi. Motorowerem o pojemność 90 cm wyprodukowany w Korei śmigamy do pobliskiej świątyni. Wiatr daje trochę ulgi, ale kask powoduje że i tak pot zalewa oczy. Dobrze, że w kasku bo moja przygoda skończyła by się o wiele wcześniej, ale to w dalszej części bloga.
Klasztor pusty, bo akurat przed dwunastą więc mnisi spożywają ostatni posiłek i kolejny dopiero rano następnego dnia. Mnisi to prawie same dzieciaki. Zapraszają na poczęstunek, który składa się z ryżu i koników polnych okraszone sosem do tego niesamowicie pikantne.
Pod każdym Buddą składane są pieniądze. Jeden z ministrów wymyślił sposób na dofinansowanie klasztorów – wyprodukowano banknot z podobizna mnicha, nie wypada w sklepie płacić tymi pieniędzmi więc zanoszą do klasztorów, wilk syty i owca cała. Wieczorem na kolację -bary rozłożyły się nad brzegiem jeziora bo chłodniej. Na stoiskach to co nie zostało sprzedane rano na bazarze. Krewetki, ośmiornice, kalmary -zamawiamy i są pyszne. Siedzi się ns plastikowych krzesełkach takich jak dla dzieciaków w przedszkolu. Na deser jajko kacze z embrionem, mnie trafia się dobrze opierzone. Restauratorka z zaciekawieniem patrzy na moją reakcje, ale ja spokojnie pierwszy kęs i smaczne acz zapach nie bardzo. Problem z piórami bo wchodzą miedzy zęby. Pani ma radość i przynosi wykałaczki. Jaja ośmiornic wyborne do tego zapijamy piwek Angkor tego dnia mam szczęście za każdym razem otwieram i na kapslu kolejne piwo gratis.
Trudno Matylda zostaje, a my szykujemy motorowery. Wymiana oleju i okazuje się, że silnik nie tak brzęczy tak jak należy więc remont silnika w renomowanym warsztacie. Za tłoki, popychacze w dwóch motorkach zapłaciliśmy 50 USD. Do plecaka pakuję tylko śpiwór i zakupiony wojskowy hamak z moskitierą – rewelacja. A więc w drogę!
Dróżkami przez spalone słońcem pola ryżowe nie da się jechać szybciej niż 5-10 km na godzinę, w dodatkowe utrudnienie to to niesamowite tumany kurzu. W pierwszym sklepiku kupujemy maski chirurgiczne, te okazały się bardzo przydatne, podczas apogeum temperatury powietrza ułatwiają oddychanie. Okazało się że te motorki to najczęściej spotykany pojazd. Wypijamy cały zapas wody w ciągu godziny, więc skazani jesteśmy na colę i miejscową tako tako.
Ciąg dalszy nastąpi…
4 komentarze