Wyścigi z serii GrandPrix MTB Euroregionu Silesia odbywające się w Czechach są w tym sezonie bardzo specyficzne i różnorodne. Po ubitej, interwałowej trasie w Orlovej i błotno-śliskiej rundzie w Bohuminie przyszedł czas na Havirzov. Płaska i szybka trasa zapowiadała zaciętą rywalizację do samego końca, a sypki i momentami luźny teren nie wybaczał błędów. Jak poszło tym razem? Przekonajcie się sami.
Dojście do siebie po ściganiu w Wodzisławiu zajęło mi kilka dni, a interwałowa i ciężka trasa dała nieźle w kość. Dlatego też, większość treningów stanowiły luźne przejażdżki i dopiero pod koniec tygodnia noga zaczęła się lepiej kręcić. Wszystko to sprawiło, że na wyścig do Czech wybrałem się na lekkiej świeżości i przyznam się szczerze, że z perspektywy czasu wcale tego nie żałuje.
Horni Sucha, bo tam de facto odbywały się zawody, jest niewielkim miasteczkiem położonym prawie 20km od Cieszyna i znajdujący się na obrzeżach tytułowego Havirzowa. Znalezienie miejsca startu było trudne, jednak po zauważeniu dużego szybu pokopalnianego górującego nad cała okolicą stało się dużo prostsze. Jak można było przeczytać w komunikacie organizatora, wyścig miał odbywać się na terenach przemysłowych, więc przyznam się szczerze, że spodziewałem się po części ścigania po hałdach, a w głowie miałem łatwe technicznie i strome podjazdy. Z prawdą minąłem się tylko po części, bo hałdy były……… ale trasa była praktycznie płaska jak stół. Jedyne trudności stanowiły sypkie i ostre kamienie zlokalizowane w dużej mierze na zakrętach i niewielkiej wielkości hopki, które były tak naprawdę jedynymi elementami, które spowalniały zawodników.
Do startu, jak zawsze było jeszcze sporo czasu, więc na spokojnie przebrałem się, zjadłem i wyruszyłem na lekką rozgrzewkę po trasie. Frekwencja nie była porażająca, ale obecność Marcina Dziarskiego i dwójki Czechów z Jiri Team`u, z którymi miałem okazję już ścigać się w poprzednich tygodniach podpowiadała mi, że walka będzie toczyła się do samego końca. Schemat rozgrywania zawodów, jak mogłem już przekonać się startując u naszych południowych sąsiadów był zawsze podobny. Elita miała do przejechania 60min + jedno okrążenie, a patrząc na wyścigi innych kategorii można było przewidzieć przebieg rywalizacji. Zawodnicy ścigali się w kilkuosobowych grupkach przyczyną czego był bardzo mocny wiatr na kilku odcinkach i miejscami zdradliwa trasa.
Mój plan był prosty, znaleźć się w czołowej grupie i obserwując przebieg rywalizacji w odpowiednim dla siebie momencie zaatakować. Start nastąpił punktualnie o 14.15. Od razu stanąłem na korby i na odcinek terenowy wjechałem na drugiej pozycji. Tempo pierwszego kółka nie było wybitnie mocne i kiedy rozpoczęły się pierwsze przepychanki do przodu postanowiłem urwać tyle osób ile będzie możliwe. Po lekkim przyśpieszeniu i z końcem 2 okrążenia pozostało nas już 4. Biorąc pod uwagę fakt, że do mety prowadziła długa asfaltowa prosta pod wiatr, jasne stało się, że nikt zbyt szybko nie będzie próbował uciekać. Postanowiłem, że na najbliższych okrążeniach dokładnie przestudiuje trasę i styl w jakim przejeżdżają ją inni zawodnicy, aby wybrać dogodne miejsce do ataku.
W ten sposób minęło kilkanaście bardzo krótkich rund. Na każdej z nich, jedna osoba z nas prowadziła pozostałych i na asfaltowym odcinku następowała zmiana. Mój full dawał mi dużą przewagę w początkowej części trasy. Przejazd przez hałdę, a następnie przez wyboista trawę sprawiał, że za każdym razem minimalnie zyskiwałem nad moimi przeciwnikami. Nie sprzyjała mi za to końcówka, która prowadziła po prostym ubitym terenie i ostatecznie asfalcie, gdzie bujające zawieszenie nie było niestety najlepszym rozwiązaniem. Mając to wszystko na względzie, postanowiłem zaatakować na 2-3 rund przed samą metą, zaraz po wjeździe w pierwszy teren. Oszczędzając jak najwięcej sił wyczekiwałem na dogodny moment zachowując tym samym czujność na poczynania moim przeciwników.
Niestety, nagle nastąpił fakt, które obawiałem się najbardziej…… defekt. Przypuszczam, że jadąc na dętkach już dawno zakończyłbym wyścig. Tylne koło na jednym z kamieni dobiło zbyt mocno i część powietrza z opony uciekło tuż przy rancie. Pech chciał, że stało się to na 3 okrążenia przed metą, a mi w tylnym kole została tylko jedna atmosfera. Wymuszało to ostrożna jazdę w szczególności na zakrętach, gdyż nie chciałem przedwcześnie stracić opony i nie ukończyć wyścigu. Zadecydowałem, że trzeba poczekać z atakiem do jak najpóźniejszego momentu, aby wynikającą z tego przewagę moich rywali zminimalizować jak najbardziej. Trwało to na szczęście do ostatniej rundy, na początku, której jeden z Czechów dość mocno zaatakował. Od razu wskoczyłem mu na koło, tym samym blokując pozostałą dwójkę. Niestety, zbyt małe ciśnienie w tylnej oponie dało o sobie znać już na pierwszym z ostrzejszych zakrętów. Zbyt duża prędkość spowodowała lekki uślizg koła i praktycznie stanąłem w miejscu. Minęła mnie wtedy goniąca dwójka, której mój manewr dodatkowo utrudnił sprawny przejazd i ostatecznie dogonienie uciekiniera. Szybko zacząłem ich gonić, jednak po kilkuset metrach stało się jasne, że wyścig zakończę na 4tej pozycji……
Podsumowanie
Trudno mi jednoznacznie ocenić ten start. Z jednej strony biorąc pod uwagę formę i przebieg rywalizacji , to sukces był w zasięgu ręki. Miałem dobry plan i sprzyjał mi teren. Z drugiej jednak strony, o fatalnym w skutkach błędzie zadecydował po części przypadek, więc trudno mieć do siebie o to żal. Dochodzę jednak do wniosku, że ścigając się na różnym terenie i wyścigach zdobywam tym samym coraz większe doświadczenie, które w przyszłości pomoże mi ograniczyć defekty do minimum. Ma to w szczególności ogromne znaczenie przy wyścigach XC, gdzie o wyniku, tak naprawdę decydują drobne błędy.
napisz coś od siebie