Dzwoni Grzegorz. Zdarza mu się to zazwyczaj tylko w ważnych sprawach, bo wiadomo – gość zapracowany, no i ja też domyślam się o co chodzi. „Dacie radę w Krynicy?”- pyta. Czyli my, tacy trochę zakręceni zaczynamy „sezon” znakowania.Maraton MTB to cała masa załatwień, zdarzeń, kontaktów, ludzi, sprzętu, ale jedną z najważniejszych spraw jest ZNAKOWANIE. Uczestnicy maratonów w Istebnej, Krynicy, wcześniej Szczawnicy, Rabki i przede wszystkim sztandarowego MTB Trophy sami wystawiają ocenę naszej roboty, ale jedno jest pewne: z roku na rok idzie nam coraz lepiej. To specyficzna robota: uwierzcie, że bardziej skomplikowana, niż by mogło się wydawać z perspektywy zawodnika. Składa się na nią mnóstwo aspektów, z których pogoda jest jak zawsze najważniejsza.
Zerkam w kalendarz: imprezy nie pokrywają się i termin maratonu w Krynicy jest w moim przypadku luźny. Można jechać. Wpierw telefon do Janka, któremu też pasuje i Michała „WSK-i” – ekipa zwarta i pewna. W Krynicy może być różnie, trzeba zatem zebrać możliwie najlepszy skład znający teren.
Trasa bez zmian, więc nawet nie trzeba jej konsultować. Mam kiepską pamięć jeśli chodzi o twarze i nazwiska, ale terenu w górach raz przejechanego nie zapominam – pamięć wręcz fotograficzna. Krynica mi leży. Nie wspomnę oczywiście o obszarze MTB Trophy. Nadleśniczy często w żartach zarzuca mi że … znam lepiej każdy młodnik niż jego sarny w lesie i stąd mnie nie lubi 😉
Trasa w Krynicy to minimum 3 ludzi. Wariant „szybki” to: przyjazd z Istebnej w czwartek wieczorem, pizza, (ja pierogi), piwko i spanie. Kwatery jak zawsze bez zastrzeżeń: Grzegorz o wszystko zadba jak należy. Planowo piątek znakujemy, w sobotę kontrola trasy i … się zobaczy co dalej.
Rowery. Ja tradycyjnie na maksymalnie sprawdzonym i niezawodnym sprzęcie obutym w opony 2.3, Manitou starej daty, V-ki wyśmiewane przez resztę ekipy (zwisa mi to). Zakładam zwykle normalne platformy zamiast SPD-ków, ale w pośpiechu wyjazdu nie zdążyłem wykręcić z roweru żony. Strasznie ułatwia to znakowanie bo setki wpięć i wypięć w SPD to niepotrzebna strata czasu. A biegać tez trzeba, kiedy na przykład strzałka od strzałki jest w odległości 20 m albo trzeba wskoczyc na drzewo gdzieś wyżej.
Piątek późno, bo 9 rano, ale spoko, damy radę. Startujemy w dobrych humorach – pogoda jak brzytwa. Najgorzej zacząć z potwornie ciężkim plecakiem. Nie ważyłem, ale camelbak to to nie jest: setki kartonów, taśma, 2 zszywacze „takery”, żarcie (kiełbasa a jakże) + rzeczy oczywiste, tez nie lekkie. Na szczęście Grzegorz na szczycie Jaworzyny zostawił karton strzałek.
Podział jest taki: Janek i WSK po trasie na Jaworzynę Krynicką i do bufetu nad Wierchomlą. A ja sam skrótem trochę po trasie w to same miejsce. Dogonili mnie przed umówionym miejscem i tam przetasowanie: z Jankiem jedziemy pętlę giga, a Michał wskakuje na mega i do Słotwin. Dalej część wschodnia z Parkową należy już w większości do Grzegorza, który ma piątek luźny.
Chłopaki mnie zaskoczyły: jadą szybciej i szybciej znakują! Wymyślili prostą, acz skuteczną rzecz: pasek opinający klatkę piersiową, za który wkładają garść kartonów. Nie wypadną bo opieraja się o brzuch ;-). A ja męczę się bardziej: drzewo – po hamplach – zdejmowanie plecaka – wyciąganie takera i strzałki (lewo, prawo, prosto lub wykrzyknik) – karton do drzewa – taker do plecaka – plecak na plecy – siodło i … rura. Doganiam Janka, który ma dziś wyjątkowego powera, nażarł się czego czy co? A, to ta kiełbacha chyba we Wierchomli.
Zasad jest kilka:
– miejsce do przybicia strzałki zawsze wybiera pierwszy z ekipy (tyły tylko korygują),
– kolejny wyprzedza pierwszego i bije strzałę, i tak na zmianę (raz ty raz ja),
– karton lepiej bije się do buka niż świerku (gładka kora),
– minimum 5 zszywek na karton – po rogach i w środek, bo w razie deszczu na 2-3 sztukach odpadnie na mur i potem krzyk na forum „że trasa źle oznakowana” i tym podobne mniej lub bardziej uzasadnione jęki,
– bijemy stosunkowo nisko, tak maks 1 m nad ziemią, żeby pochylonej nad kierownicą czołówce strzałki „właziły” w zapocone okulary,
– na prostszych odcinkach dajemy mniej strzałek, tylko jako potwierdzenia od czasu do czasu, na zakrętach i krzyżówkach więcej żeby zrobić bardziej „niebieską” okolicę,
– jak nie ma gdzie przybić – wieszamy szarfę, jak nie ma gdzie powiesić – wiążemy szarfę do dwóch kępek traw.
Generalnie nie jest to trudne, ale zawsze powtarzam znakującym, że trzeba być czujnym i nie olewać roboty. To ważne zwłaszcza w terenie wybitnie nam znanym jak przy MTB Trophy w Istebnej, gdzie mieszkamy. Jedziemy na pamięć po raz setny i wydaje się, że przecież zawsze tędy prowadzi trasa – trzeba pamiętać, że zawsze może ktoś jechać po raz pierwszy i jemu może wydawać się inaczej. W całej już 5 letniej historii Trophy zdarzyły się może 2 większe wpadki, gdzie trasą została pomylona z winy znakującego. To prawie nic, na prawie tysiąc kilometrów harówki po beskidzkich lasach.
Sobota musi zacząć się wcześniej. Ja tradycyjnie biorę na siebie najwięcej trasy do kontroli: mega od startu po Słotwiny. Michał jedzie samą pętlę giga bo staramy się, aby osoba znakująca dany odcinek nie kontrolowała go na drugi dzień. To zwiększa czujność i poprawia jakość. Janek rusza po nas i robi od Słotwin po metę. Tam zawodnicy zameldują się najpóźniej. Ma najwięcej czasu. Ważne aby kontrolować trasę w czasie możliwie jak najkrótszym przed pierwszymi zawodnikami, aby zminimalizować ryzyko psucia oznakowania np. przez deszcz albo nadgorliwe wycieczki szkolne.
Jadąc na Trophy ze Skrzycznego do mety mocnym tempem trafiły mi się kiedyś większe poprawki i mimo ostrej jazdy Kaiser dopadł mnie na ok. 1 km przed metą. Na szczęście dalej trasa była ok, a poza tym taki weteran beskidzkich tras jak Andrzej nie mógł się zgubić i to w takim momencie.
Na hali nad Wierchomlą był w Krynicy rozjazd giga-mega. Prócz naszych 10 strzałek widocznych jak na patelni stały tam 2 (słownie: dwa) wielkie banery: w lewo na giga. Stałem tam chwile czekając na czołówkę, tam też dotarła do mnie smutna wieść o wypadku Bogdana. Pierwsi zawodnicy z Dobrych Sklepów Rowerowych jadą jak strzały właściwie wskazują.
Wtem zawodnik z czołówki (nie podam nazwiska bo wstyd) jadący oczywiście giga jedzie sobie na … mega. Przejechał koło strzałek i baneru w odległości może 1 metra. Stoję obok i chwile czekam na reakcję. Gdyby nie mój głośny opieprz, to pojechałby pewno na mega, a potem na mecie pewno pyszczył na cały świat i organizatora, że „trasa źle poznakowana”. Ku przestrodze, zwłaszcza dla czołówki jadącej „na zabój”: nie musicie zapoznać się z trasą na mapie, ale przynajmniej obejrzyjcie się wokoło gdzie jadą rywale, gdzie wiszą strzałki. Jak masz wątpliwości krzyknij, pomożemy. Jak jedziesz po trasie gdzie nie wiszą strzałki – wróć się i skoryguj, a nie pruj w zaparte. Następnym razem w takiej sytuacji rzucę ciężkim plecakiem 😉
Krynica poszła bezbłędnie, nie było większych niedomówień. Nawet deszcz w godzinie startu nie zepsuł zbyt wiele. O MTB Trophy napiszę kiedyś, jak ochłonę po wszystkim … Trophy we trzech już nie da się obskoczyć. To dużo większe przedsięwzięcie i spore wyzwanie. Ponad 300 roboczogodzin z plecakiem …
Marzy mi się w końcu start w naszym MTB Trophy, ale nie da się niestety wszystkiego połączyć.
Tylko raz w pamiętnym deszczowym maratonie w Istebnej w roku 2007 poprawiałem rano w sobotę przez 2 godziny oznakowanie po czeskiej stronie, a potem dałem się jeszcze podpuścić na start w mini (bo oczywiście w sporym zmęczeniu giga odpadało). Pierwszy w M3 i 4 open to chyba jednak niezły wynik? Ale to po części za sprawą moich czarodziejskich V-ek. Klocki poszły na pierwszym kilometrze zjazdu z Kiczor, zatem do mety bez hamulców nie dało rady wolniej 😉
Oby zdrowie i pogoda wszystkim dopisały!
Wiesiek Legierski
3 komentarze