W dniach 14-20 sierpnia zorganizowaliśmy mały wyjazd rowerowy trasą Świnoujście-Hel. Przejechaliśmy ok. 430 kilometrów w 5 dni (a tak naprawdę w 4, o czym później). Nie mam pamięci fotograficznej, ani nie prowadzę notatek z wyjazdów – dlatego w tej relacji podzielę się z Wami tym co pamiętam 🙂
Dzień pierwszy – Świnoujście – Łukęcin (51 km)
Dojeżdżamy do Świnoujścia po ok. 9 godzinach podróży pociągiem. Mijając kibiców Pogoni Szczecin zmierzających na derbowy mecz z Flotą Świnoujście ruszamy (na zegarkach siedemnasta). W lekkim deszczu robimy sobie zdjęcia przy tablicy „Świnoujście”, potem w Wolińskim Parku Narodowym czeka na nas kilka pierwszych dość stromych podjazdów i zjazdów – tak na rozgrzewkę. Zwłaszcza na śliskich zjazdach mamy możliwość oswojenia się z maksymalnie obładowanymi sakwami.
Jadąc cały czas wzdłuż wybrzeża mijamy Dziwnów i dojeżdżamy do miejscowości Łukęcin, gdzie rozbijamy się na bardzo sympatycznym kempingu. Niestety nazwy nie pamiętam, ale jest obok drogi, skręca się do niego na światłach w prawo. Był to w sumie najsympatyczniejszy nocleg – być może dlatego, że pierwszy i nie byliśmy jeszcze tak zmęczeni spaniem w namiocie. Rowery bezpiecznie stały przypięte pod dachem campingowej stołówki.
Na marginesie muszę dodać, że mieliśmy plan, by szukać możliwości rozbicia się gdzieś prywatnie u kogoś. Najbardziej zależało nam na schowaniu rowerów gdzieś w ustronnym miejscu. Jak się okazało już w Łukęcinie nikt nie jest chętny, by takich podróżników przyjąć – i trochę się im nie dziwię, bo przecież z toalety czy prysznica też chcą skorzystać, śmieci zostawią itd. A ceny noclegów pod dachem za bardzo nas nie interesowały ze względów ekonomicznych.
W każdym razie na następnych noclegach szukaliśmy już tylko campingów, zniechęceni doświadczeniami z pierwszego noclegu. Niewyluczone, że gdyby bardziej poszukać, ktoś by nas przenocował, ale uwierzcie – po całym dniu na rowerze – nikt z nas nie miał na to ochoty.
Dzień drugi – Łukęcin – Unieście/Łazy (110 km)
Przez Trzebiatów, Mrzeżyno, Kołobrzeg dojeżdżamy do Ustronia Morskiego.
Tędy prowadzi międzynarodowy szlak rowerowy R10 i mimo tego, że niektóre mapy tego nie pokazywały, jest przejazd z Ustronia do Gąsek – jest tam fajna droga przez las – cały czas oznakowana.
Później z Gąsek, przez Sarbinowo do Chłopów, dalej Mielenko, jak zawsze zatłoczone i zakorkowane Mielno, Unieście i camping. Camping znaleźliśmy wyjeżdżając dość sporo za Unieście – spaliśmy właściwie w połowie drogi między Unieściem a Łazami.
Rowery schowaliśmy u sympatycznych właścieli w kanciapie i spokojnie mogliśmy posiedzieć zarówno nad morzem jak i jeziorem Jamno.
Dzień trzeci – Łazy – Ustka (ok. 47 km)
Po śniadaniu w Łazach ruszyliśmy w dalszą drogę. Pojechaliśmy małym skrótem przez Rzepkowo, Iwięcino i dalej skrótem na Bielkowo (tak by choć na trochę ominąć, dość ruchliwą drogę asfaltową). Skrót prowadził głównie przez betonowe płyty – więc jeżeli tylko nie masz wąskich opon – śmiało polecam tamtą drogę. Dalej przez Dąbki, Darłowo i trasą na Ustkę.
Niestety 10 km przez Postominem Piotrkowi wypadł pedał z korby. Już wcześniej miał z nim problem – a teraz kompletnie wypadł. Szybka diagnoza: twarda stal w pedale (nowe PD-M520) i mięciutkie ramię korby. Gwint z korby nawinął się na pedał i puściło.
Podjeżdżamy na raty PKS-em do Słupska i po wymianie ramienia korby znów korzystając z PKS-u jedziemy do Ustki. W Ustce po dokładnym spojrzeniu na mapę okazuje się, że „oszukaliśmy” kilometraż tylko o ok. 25 km dzięki PKS-om.
W Ustce gości nas camping Słoneczny OSiR, gdzie całego przybytku pilnuje dwóch bardzo sympatycznych panów, których z tego miejsca pozdrawiam 🙂
W Ustce pozwoliliśmy sobie na małe odstępstwo od rygorystycznej, rowerowej diety i zjedliśmy pizzę. Nie było to złe posunięcie, bo dało nam sporo siły następnego dnia.
Dzień czwarty – Ustka – okolice Choczewa (ok. 80 km)
Z racji bardzo kiepskiej pogody wyruszamy dopiero o godzinie 14. Z Ustki najlepiej ruszyć na wioskę Przewłoka, potem Objazda, Gardna Mała, Witkowo i potem zjechać na trasę.
Niestety my zrobiliśmy inaczej, ponieważ chcieliśmy dojechać do wsi Zgierz i zrobić sobie tam kilka zdjęć (wszyscy jesteśmy z Łodzi i spod Zgierza). Niestety jadąc na Wierzchocino, Równo i Rówienko drogi (dróżki) zaczęły się robić coraz gorsze i jazda niestety przestała być przyjemna.
Do Zgierza koniec końców nie dojechaliśmy, bo szkoda nam było czasu i w Główczycach wyjechaliśmy na trasę. Korzystając z okazji pozdrawiam pewnego wesołego koleżkę, który w Główczycach starał się nam „umilić” czas, co na początku było zabawne, a potem męczące.
Myśleliśmy, że nocleg znajdziemy w miejscowości Wicko, nawet Google podaje, że jakieś noclegi tam są. Niestety są to noclegi tylko na zamówienie, jak dowiedzieliśmy się w sklepie spożywczym. Postanawiamy atakować tyle kilometrów ile tylko się da zanim zapadnie zmrok i szukać jakiegoś noclegu na dziko.
Dojeżdżamy w okolice Choczewa, gdzie w całkiem ustronnym miejscu (polanka tuż przy polu) rozbijamy namiot. Gdyby nie chmary komarów – byłoby naprawdę świetnie.
Dzień piąty – okolice Choczewa – Chałupy (ok. 90 km)
Ruszamy z samego rana, we wsi Żelazno dostajemy wrzątek od przesympatycznej dziewczyny w sklepie i polujemy na osy, których zlatuje się coraz więcej.
Dalej jedziemy na Żarnowiec, w Żarnowcu odbijamy w lewo na Dębki (kawałek przed Żarnowcem przy oczyszczalni ścieków jest całkiem niezła droga do Dębek). W Dębkach odwiedzamy wujka i jego kolegę odpoczywających na campingu i potem przez las przejeżdżamy do Karwii i Jastrzębiej Góry. Z Jastrzębiej jest rzut beretem do Władysławowa (szkoda, że droga jest wyłożona starą kostką). We Władysławowie łapie nas porządna burza, czekamy prawie godzinę zanim przestanie padać i przejeżdżamy ostatnie 8 kilometów do Chałup.
W Chałupach siedzieliśmy dwa dni i bezpośrednim pociągiem wróciliśmy do Łodzi.
Autor: Łukasz Przechodzeń
napisz coś od siebie