15 maja odbył się kolejny górski maraton z cyklu Powerade® Suzuki MTB Maraton w Złotym Stoku. Trasa maratonu była bardzo wymagająca, szczególnie pod względem kondycyjnym, ale o tym za chwilę. Start maratonu rozpoczął się długim, kilkukilometrowym podjazdem. Przez kłopoty na poprzednich dwóch maratonach i małą ilość punktów startowałem z drugiego sektora. Plan na pierwsze kilometry był taki, żeby maksymalnie szybko dojechać do prowadzącej grupy. Kilkaset metrów po stracie dojechałem do czołówki, w której prowadził Paweł Wiendlocha. Przez padające od dłuższego czasu deszcze, trasa maratonu była mokra i śliska. Po pierwszym długim podjeździe był techniczny kamienisty zjazd, na którym chciałem odrobić straty do czołówki. Jednak, przez śliskie korzenie, nie było to takie proste, łatwo było o wywrotkę. Po dwudziestym kilometrze trasy rozpoczął się długi, ok. czterokilometrowy, podjazd na Borówkową Górę. Na początkowym asfaltowym odcinku narzuciłem sobie mocne tempo, żeby dogonić zawodników jadących przede mną. Wjazd na szczyt w tym tempie kosztował mnie wiele energii, a zjazd okazał się techniczny, przez co nie mogłem na nim odpocząć. Do tego dawały się we znaki mokre kamienie i korzenie na zjazdach. Na ostatnim bufecie dowiedziałem się, że został mi do przejechania ostatni długi podjazd. Po pierwszym kilometrze tego podjazdu zaczęły mnie łapać skurcze. Trasa maratonu ciągnęła się dalej pod górę. Zmęczenie oraz coraz częstsze skurcze dawały mi się we znaki. Na ok. 42. km zobaczyłam tabliczkę „5 km do mety”. Ku mojemu zdziwieniu, po przejechaniu kolejnych trzech kilometrów, ponownie ujrzałem tabliczkę „5 km do mety”! Nie zrobiłaby ona na mnie wrażenia, gdyby nie fakt, że wg licznika meta powinna być 2 km temu. Na ostatnich kilku kilometrach trasa zrobiła się interwałowa, co nie pomagało w walce ze skurczami. Swojego rodzaju wybawieniem okazał się ostatni zjazd do mety, na którą dotarłem na czwartym miejscu w open i w kategorii M2. Mimo ciężkiej końcówki, z wyniku maratonu jestem zadowolony.
napisz coś od siebie