Dość długo nie pisałam, ale w końcu znalazłem trochę czasu na nadrobienie zaległości.
Kraków MTB Marathon 28.08.2010 r.
To miejsce zawsze miło mi się kojarzy. Od początku mojej przygody z rowerem ten teren mi sprzyja. W tym roku również chciałem to wykorzystać. Już tydzień przed maratonem widziałem, że moja forma zwyżkuje. Na treningach z łatwością wykonywałem to, co zaplanowałem. Psychicznie również byłem mocno skoncentrowany na osiągnięcie wyznaczonego celu. W dniu startu od rana padła deszcz. Nie ukrywam, że takie warunki dodatkowo mnie zmotywowały. Ta trasa w połączeniu z deszczem była wyjątkowo „urozmaicona”. Przed startem trochę stresu dostarczył Piotr Wilk – niestety miał mały wypadek i nie mógł wystartować. Założenia na start były takie, żeby jechać równym tempem i nie przesadzić na początku. Od startu dość długo prowadziłem naszą grupę. Jednak po wjeździe w teren koledzy trochę przyśpieszyli. Ja z założenia nie „poszedłem” za nimi tylko utrzymywałem swoje tempo. Na zjazdach za to, w tych warunkach czułem się wyśmienicie. Rower jechał jak po sznurku (Panaracer Rampage dają radę), każdy kawałek w dół po błocie sprawiał, że uśmiech nie znikał mi z twarzy. I tak z moimi kompanami bawiliśmy się przez długi czas – oni mi uciekali ja ich doganiałem. W połowie dystansu postanowiłem ich trochę sprawdzić. Na jednej z górek to ja wyszedłem na prowadzenie i narzuciłem mocne równe tempo. Na szczycie okazało się, że za mną jest tylko jedna osoba. Nie zważają już na nic dodałem jeszcze gazu. Po kilku technicznych kawałkach zostałem sam. Od tej pory zaczął się inny wyścig. Puls, kadencja, prędkość – cały czas kontrolowałem te parametry, żeby jechać jak najbardziej wydajnie. Dbałem też o regularne jedzenie (Enervit rządzi). Na około 10. km przed metą za mną pojawił się jeden zawodnik. Pomyślałem, że nie po to się tyle męczyłem żeby teraz ktoś mnie doszedł i zabrał moje tak ciężko wywalczone zwycięstwo. Jeszcze mocniej depnąłem na pedały. Adrenalina dawała niezłego kopa. Na Błonie wjechałem niezagrożony. Zwycięstwo! Miło jest poczuć jego smak. W tym sezonie było to mój pierwszy wygrany wyścig. To zwycięstwo dało mi mnóstwo satysfakcji i motywacji do dalszej pracy.
Dla ciekawych http://connect.garmin.com/activity/46588553 🙂
Rabka Zdrój MTB Marathon 11.09.2010 r.
Do tego maratonu niestety już tak dobrze nie mogłem się przygotować. Ograniczona ilość czasu sprawiła, że na starcie zdawałem sobie sprawę faktu, że moja forma nie jest już tak dobra. Ale od początku. Pogoda podobnie jak dwa tygodnie wcześniej nie była idealna (delikatnie mówiąc). Aczkolwiek deszcz i zimno w górach znacząco różni się od tego, co było w Krakowie. Czekała nas ciężka przeprawa przez błotne góry. Od startu nie ryzykowałem za bardzo z tempem i starałem się nie szarżować za bardzo. Czołówka szybko odjechała, a ja męczyłem się z podjazdem pod Turbacz. Podjazd ciągnął się w nieskończoność. Po drodze wyprzedziło mnie jeszcze kilka osób. Na szczycie chwilowy postój, ubrałem się zjadłem coś i zaczął się zjazd. Tu wykorzystałem właściwości mojego roweru Author A-Ray. Dogoniłem osoby, które wyprzedziły mnie pod górę i odjechałem im. Czasami, jak nie idzie pod górę, trzeba uciekać w dół :). Na końcowym fragmencie zjazdu złapałem gumę, jednak płyn uszczelniający (No Tubes) pomógł i nie musiałem się zatrzymywać. Pod górę znów mnie nachodzili, ale trochę się sprężyłem i udało się uciec. Na ostatnim zjeździe dopadłem jeszcze dwóch uciekinierów. Do mety dojechałem na piątej pozycji, ale z dość dużą stratą do zwycięzcy. Takie maratony jak Rabka czy Kraków pozostawiają po sobie ogromne spustoszenie w sprzęcie. Widziałem mnóstwo osób z uszkodzonymi rowerami. Na szczęście mój full dał radę i bez większych problemów dotarłem do mety.
Ustroń BikeMaraton 18.09.2010 r.
Przed finałowym maratonem w Istebnej postanowiłem wystartować w wyścigu i potraktować go jako idealny trening. Była ku temu bardzo dobra okazja, gdyż w Ustroniu rozgrywany był BikeMaraton. Dostałem przydział do pierwszego sektora, czyli start z hartami :). Mi po starcie za bardzo się nie spieszyło (tak naprawdę to mocno się męczyłem i noga coś nie podawała), więc zacząłem bardzo spokojnie. Cała grupa pojechała a ja samotnie podążałem za nimi. Za mną widać już było zawodników z kolejnego sektora, więc jechałem trochę zawieszony miedzy dwoma grupami. Najbardziej podobał mi się doping kibiców: „dojdziesz ich dasz radę itp., albo „uciekaj bo Cię gonią”. I w końcu nie wiedziałem czy uciekać czy gonić :] Wracając do wyścigu – z każdym kilometrem jechało mi się coraz lepiej i dochodziłem kolejnych zawodników. Szczególną frajdę dawało mi wyprzedzanie ich na zjazdach. Na rozjeździe (dla nie wtajemniczonych miejsce gdzie wybierasz rodzaj dystansu dłuższy giga lub krótszy mega) postanowiłem jeszcze trochę pojeździć po górach 🙂 i wybrałem dystans giga. Dalej nie spiesząc się jechałem swoim tempem. Jednak po tym, że to mnie teraz zaczęli wyprzedzać inni, wiedziałem, że już tak szybko nie jadę. Pod koniec podczepiłem się pod wyprzedzających mnie zawodników i walczyłem z nimi o każdy metr trasy. Na ostatnim zjeździe zostawiłem moich kompanów i pomknąłem w dół (ale wiem, że na tym zjeździe dało się jechać dużo szybciej). Do mety dojechałem na 8 pozycji więc całkiem przyzwoicie, jak na mój pierwszy start w giga w tym roku 🙂
Istebna MTB Marathon 25.09.2010 r.
Ostatni maraton, ostatni wyścig w tym sezonie. Chciałem się dobrze zaprezentować na koniec sezonu. Poza tym sprawa miejsca w klasyfikacji generalnej była cały czas otwarta. Niestety wyszło inaczej, ale od początku. Pogoda (w tym roku można było w ciemno zakładać, że będzie padać) mnie zaskoczyła, tzn. słonce i dosyć ciepło, naprawdę miło. Na starcie nikogo nie brakuje wszyscy gotowi i zmotywowani. Po odliczaniu, ruszamy, tempo dość mocne od startu. Pierwszy podjazd jadę w czołówce, chociaż przed szczytem trochę odpuszczam. Na górze kawałek prostej i zjazd 🙂 Niestety chwila rozluźnienia kosztuje mnie bliskim spotkaniem z drzewem (wybrałem takie w miarę małe żeby zminimalizować szkody w drzewostanie – oczywiście 🙂 ). Wyciągam rower z choinek wydaje się wszystko OK, aczkolwiek, gdy ruszyłem okazało się, że pękło mocowanie kabla od hamulca i ociera on o koło. Kolejny postój. Szybko poradziłem sobie z usterką i w drogę. Nie za szybko żeby nie stracić sił od razu. Do pewnego momentu wyprzedzam kolejnych zawodników, ale czuję, że nie jest to mój najlepszy dzień. Z każdym kilometrem słabnę i jazda sprawia mi coraz więcej problemów. Nie ma rady trzeba jechać. Kolejni zawodnicy wyprzedzają mnie a ja za bardzo nie mam siły za nimi jechać. Przyjmuje założenie, aby do mety i swoim tempem jadę kolejne kilometry. Pod koniec wyprzedza mnie Remigiusz Ciok (który również miał defekt) i motywuje mnie do szybszej jazdy. Trochę mi odjeżdża, ale na kolejnym odcinku dochodzę go. Niestety moja szarża sprawia, że szybko dopadają mnie skurcze i to jest już koniec walki na ten dzień. Dojeżdżam do mety na 23 pozycji. Przed samą metą zjeżdżam jeszcze techniczny zjazd po korzeniach, ku radości zgromadzonych kibiców:)
W klasyfikacji generalnej zajmuję 2 miejsce. Wygrał Mateusz Zoń a miejsce na podium uzupełnia Piotr Wilk (pewnie gdyby nie to, że miał trochę pecha to kolejnością byśmy się zamienili tzn. on byłby drugi ja trzeci). Wygrałem klasyfikację TOP 5, czyli pięć najcięższych maratonów z całej serii. Sezon zakończony można odpocząć.
napisz coś od siebie