… ze swoimi skromnymi 170 uczestnikami w roku 2007. Wtedy jeszcze w ramach Pucharu Polski cyklu Supermaratonów. „Zabójczy” dystans giga liczył aż 280 km! I się jeździło, nikt nie narzekał! A Pętlę Beskidzką „wymyślił” niezwykle sprytny człowiek, przyjaciel wszystkich szosowców – Jan Ferdyn, którego niestety już nie ma wśród nas: pisaliśmy o tym smutnym wydarzeniu z roku 2010.
Miał Jan nosa, bo wyczuł w Istebnej i okolicach, a zwłaszcza wśród ludzi prostych, upartych zwanych góralami spory potencjał do stworzenia szosowych przyjemności na większą skalę! Cykl ROAD Maraton zrodził się w Jego głowie, ja go tylko wcielam w życie …
W 5 lat po inauguracji Pętla przeżywa swój zdecydowany rozkwit. Kolejne edycje przyciągają coraz więcej uczestników, a pomysł ROAD Trophy jako jej 3-dniowego rozwinięcia był strzałem w 10-tkę. I wszystko oczywiście w ramach cyklu Dobre Sklepy Rowerowe ROAD Maraton skierowanego dla kolarzy amatorów. Robimy to z pasji, bo sami kochamy szosę.
Cykl otwarty jest na coraz to nowe pomysły, lokalizacje i nie boi się wyzwań wszelakiej natury. Start wspólny i ściganie się po ciekawych górskich trasach – to domena najważniejszych imprez cyklu. A przez 5 lat na wszystkich Beskidzkich ROAD-ach zawsze dopisała pogoda! Czyż niebo nam nie sprzyja?
Tegoroczne, wrześniowe ROAD Trophy zaskoczyło miłą niespodzianką: elektronicznym pomiarem czasu, który spisał się na medal. Po raz pierwszy zdecydowałem się zastosować elektroniczny pomiar czasu, który pomimo wyższych kosztów i tak ostatecznie wyszedł na duży plus. Pełne wyniki dostępne są na stronie http://www.timechip.cz/vysledky/2011/road-trophy#podle-kategorii. Medale FINISHERÓW odebrały 4 odważne kobiety i 95 zdeterminowanych mężczyzn rywalizujących w 6 kategoriach wiekowych. Wszyscy wdrapali się na ponad 6 km w pionie!
Salmopol, Kubalonka, Zameczek, Rychwałd, Kocierz, Targanice, Kotelnica to najważniejsze punkty na trasach ROAD TROPHY przygotowanych przez nasza ekipę, której serdecznie za to dziękuję: zwłaszcza Andrzejowi wędrującemu niestrudzenie po okolicach z GPS-em. Nie pozostawiliśmy złudzeń co do ilości i „jakości” podjazdów na jedynej dla amatorów etapów szosowej w Polsce ze startu wspólnego. Trasy liczące łącznie 320 km były oczywiście „Wieśkowe” – jak to ktoś celnie ogarnął na forum szosowym – czyli nie mogło zabraknąć słynnej Kamesznicy pod Koczy Zamek.
Impreza rozwojowa, jedyna w swoim rodzaju. Pewno zgromadzi w kolejnych latach jeszcze większe grono kolarzy, którym już „zwykły”, jednodniowy maraton nie wystarcza.
Będzie więcej ścigania, walki, będą chipy i jak tylko zamkniemy sezon rozpoczniemy bieganie po urzędach i instytucjach o więcej przychylności i otwartości; więcej zamkniętego ruchu na beskidzkich drogach = większe bezpieczeństwo = więcej przyjemności i komfortu ścigania. Kolarstwo amatorskie będzie rozkwitać tylko wtedy jeżeli będzie przychylna i pozytywna atmosfera. O to wspólnie zabiegajmy!
Na koniec moja krótka refleksja jako „orga” i samego uczestnika. Udało mi się wystartować we wszystkich 3 etapach i to uważam za swój nie tylko mały sukces sportowy, ale duży sukces organizacyjny całej EKIPY. Tak przygotować sprawy, ustawić ekipę, rozpisać zadania, skoordynować ludzi i sprzęt, żeby… na luzie, po odprawie technicznej ustawić się na czele peleton i jazda. Nigdy tak nie odpocząłem na swojej imprezie jak teraz! Przed imprezą zasuw jakich mało w sezonie. Etap 1 poszedł idealnie jak na moje braki treningowe: 4 msc w kat. B, to tak akurat na moje możliwości. Trójka przede mną była poza zasięgiem na tym dystansie. 150 km etapu 2 to już jak dla mnie ciut za dużo więc starałem się jechać bardziej ostrożnie i zachowawczo, byle do mety, stąd tylko 11 w B.
Trasa 3 etapu leżała mi jak ulał: stromo, coraz stromiej i w ogóle siebie ;-). Bojowo nastawiony trzymałem się szpicy przez połowę trasy. Większość rywali z kat B zostawiłem za sobą i pomimo wysokiego tempa jazdy dawałem radę z lepszymi od siebie. Szło tak dobrze, że starałem się dawać więcej zmian, do czasu…. Przed połową trasy pękła linka tylnej przerzutki. No i po zawodach. Była realna szansa powtórzyć 4 miejsce z etapu 1, ale wpierw trzeba zadbać o rower. Wymiana linek i pancerzy raz w sezonie to absolutne minimum, o którym lekceważąco zapomniałem.
Na koniec podziękowania dla tych, którym wcześniej nie dziękowałem, a to dzięki nim głównie wszystko mogło się udać – całemu ROAD MARATON TEAM:
Andrzejowi Piątkowi za trasy, mądre rady i całokształt!
Michałowi Krzemieniowi za pomoc w sprawach „webowych”, transporcie, organizacji miasteczka sportowego, sklepiku, dobre rady, przeprowadzenie konkursu i … wieczne pozytywne myślenie!
Tomkowi Lesieckiemu za statystyki i poczucie humoru kierujące mnie zawsze w pozytywne miejsca! (Ale dłuższych dystansów nie dostaniesz ;-))
Łukaszowi Frydelowi za wytrwałość, dowcip i przypilnowanie w remizie OSP makaronu żeby się nie przypalił 😉
Wielkie dzięki dla Łukasza Stasikowskiego, z naszego Fan Klubu, że w sposób racjonalny, spokojny i rzeczowy przekonał mnie, żeby etap 3 „wygładzić” przed metą (to jego „wina” 😉
Zbyszkowi i Marioli, Jurkowi i Uli, Zuzi i Małgosi – za perfekcyjne „dożywianie” nas czym popadnie 😉
Na koniec najważniejsza wdzięczność dla Dagmary, że obwieszona naszymi dwoma urwisami: Pawłem i Bartoszem, była w stanie skutecznie nad wszystkim czuwać, kiedy kręciłem do mety!
Piękna jest jazda na rowerze, zwłaszcza w peletonie. Po raz pierwszy na poważnie dane mi było tego doświadczyć na ROAD Trophy 2011. Obiecuję sobie, że we wszystkich swoich beskidzkich ROAD-ach w przyszłym roku będę startował; zbiorę jakieś punkty do drużynówki, generalki, ponarzekam na „orga” za to i owo (zawsze przecież coś się znajdzie), zaklnę nad zbyt płaskimi odcinkami tras, pokrzyczę na bufetach za ciepłe arbuzy… a przede wszystkim będę w Waszym sympatycznym szosowym towarzystwie dobrze się bawił!
A wszystko zaczęło się od Pętli… którą wymyślił Ferdyn. To absolutnie jego „wina”.
Wiesiek Legierski
ROAD MARATON TEAM
Dobre Sklepy Rowerowe – AUTHOR Fan Klub
2 komentarze