Moją samotną pięciotygodniową podróż po Europie rozpoczynam z domu z Jeleniej Góry. Plan ambitny, ponad 5000 km, wjazd na najwyższy szczyt w górach Harz – Brocken 1142 m npm, wjazd na najwyższy punkt Holandii – Vaalsberg. Wejścia na najwyższe szczyty Irlandii, Irlandii Północnej, Szkocji, Anglii oraz Walii. W zamiarach mam również zwiedzanie tak znanych miejsc jak Stonehenge, Cliff’s of Moher czy półwysep Skye Isle.
Dzień 1 – 25.03.2012 – Prolog.
166.65 km, śr. 18.3 km/h, max 54.5 km/h, 1342 m przewyższenia, czas: 9.06.20.
Jelenia Góra – Zgorzelec – Baucen – 18 km do Drezna. Dystans niezły biorąc pod uwag brak formy po zimie i nowy rower do którego nie jestem jeszcze przyzwyczajony. Pewnie byłoby jeszcze lepiej gdyby nie silny wiatr z zachodu. To moja pierwsza wyprawa, którą zaczynam w marcu więc rekordów się nie spodziewam. Podobają mi się drogi w Niemczech. Sporo ścieżek rowerowych między miastami. Jednak w miastach to trochę przeszkadza. Szczególnie na wiatach i skrzyżowaniach. Z rowerem nie mam żadnych problemów, ale po całym dniu jazdy boli mnie kość ogonowa, trochę dłonie i nadgarstki. Spanie na polance niedaleko drogi nr. 6.
Dzień 2 – 26.03.2012 – Przez Baucen i Lipsk do Halle.
170.34 km, śr. 19.7 km/h, max 48 km/h, 748 m w górę, czas: 8:37:19.
Poranek chłodny, szron na namiocie, więc pewnie kilka stopni na minusie. Testowałem kurteczkę Primal’a przez około 6 godzin. Rano skutecznie mnie ogrzała, przed południem nie pozwoliła się spocić. Rafał z Primal’a miał racje, odchylność rewelacyjna. Na trasie podobał mi się zamek w Baucen. Niechcący trochę też zwiedziłem Lipsk;) Na szczęście szybko znalazłem drogę dzięki smartfonowi HTC i Sygic’owi. Satelity i trasę znajduje w kilka sekund. Dziś wiatr słabszy i pagórków mniej. Dzięki temu udało mi się zrobić ponad 170 km 🙂 Nocleg w sadzie jabłoni jakieś 6 km od Halle. Kilkanaście kilometrów dalej jest spore lotnisko i co jakiś czas widzę jak spore samoloty podchodzą do lądowania. W czasie jazdy trochę bolą kolana, szczególnie lewe. Nadgarstki również. Na tyłku za to chwilami nie da się wysiedzieć i co kilka km muszę wstawać na pedały lub robić krótkie postoje. Czasami ciężko ustawić rower na nóżce, nie daje rady pod ciężarem bagaży. Jutro atak na Brocken do którego mam około 130 km, potem kierunek Holandia.
Dzień 3 – 27.03.2012 – Halle.
136.34 km, śr. 16.4 km/h, max 53.3 km/h, 1352 m w górę, czas: 8:16:00.
W nocy kilka razy budzi mnie hałas lądujących samolotów. Od rana dzień jakiś nie taki. Wstałem dopiero po 7:30, kolejna zimna noc. Składanie i pakowanie się ciągle trwa za długo. Wydaje mi się, że starym Extrawheelem z workami było dużo szybciej. Najgorzej było wyjechać z Halle. Niby ścieżek rowerowych pełno, ale jak dojeżdżałem do jakiegoś głównego węzła komunikacyjnego, to od razu zakaz dla rowerów. Wkurzające! Tak straciłem sporo czasu i zrobiłem dużo niepotrzebnych kilometrów. Jak już udało mi się wyjechać z Halle okazało się, że droga wylotowa nr. 80, to trasa szybkiego ruchu i znów musiałem kręcić się między wioskami zamiast jechać na wprost. Na dodatek zaczęło mocno wiać. Dla zmniejszenia oporów powietrza obniżyłem obie moje flagi do minimalnej wysokości:) Zakupy jak na razie robię codziennie. Woda, pieczywo i jogurty to podstawowe produkty, reszta to zapasy z Polski. Wkurza mnie tylko kaucja za plastikowe butelki na wodę. Droższa od samej wody. Woda 0.19, butelka 0.25. Nie chce mi się wozić pustej butelki przez cały dzień, żeby wymienić ją w sklepie podczas następnych zakupów. Musiałem dokręcić pedały bo coś skrzypiały. Do Brockena mam około 20 km. Rano mam nadzieję szybko się uporać z górą i jechać dalej. Spanko na wysokości 534 m na polance przy lesie niedaleko drogi 242. Od Halle prawie cały czas mam pod górkę. Może jutro po Brockenie będzie więcej w dół:)
Dzień 4 – 28.03.2012 – Walka z wiatrem i Brocken’em
142.55 km, śr. 16.9 km/h, max 61.1 km/h, 1662 m w górę, czas: 8:24:12, max +25s t°C
W sumie dzień rekordów: najwyższa prędkość, najcieplejszy dzień, najwyższe przewyższenie dzienne i zdobyty najwyższy podjazd wyprawy 🙂 Ranek jak zwykle chłodny, ale do tego już się przyzwyczaiłem – w końcu od czego mam Primal’a Paradigm i rękawiczki Free Ride Titan. Podjazd w sumie nie sprawił mi wielu kłopotów poza dwoma miejscami, w których nachylenie przekraczało 10-12 %. Od rana oczywiście wiało okropnie, co mocno zaniżało moją prędkość. W schronisku na szczycie szybkie śniadanie, odpoczynek i zjazd w dół. Udało mi się zobaczyć kolejkę wąskotorową, która akurat wtoczyła się na górę. Chociaż zjazd miałem z wiatrem, dzięki temu ustanowiłem swój rekord prędkości z nowym Extrawheel’em – 61.1km/h. Na Classicu miałem 71.1, ale to było w Alpach 🙂 Dziś w końcu załapałem o co chodzi z tą kaucją za butelki od napojów w marketach. Ot, mając pustą plastikową butelkę 1.5 L wrzucamy ją do specjalnej maszyny stojącej w sklepie, drukuje się paragon, z paragonem idziemy do kasy i otrzymujemy zwrot kaucji za butelkę, czyli równowartość 0.25. Teraz woda znacznie tańsza, chociaż nie ma to jak w Alpach, gdzie woda jest za free. Szkoda, że nie mogę zapłać Wi-Fi powysyłałbym trochę fotek, a tak sprzęt się marnuje 🙂 Za dwa dni może dojadę do Łukasza w Maastricht, to na pewno się to nadrobi. Swoją drogą testowałem dziś nowe zabawki. Smartfona ładowałem z dynama, a tablet z ładowarki słonecznej. Naładowało, więc spełniło swoje zadanie. Sporo ostatnio korzystam z GPS’a. W połączeniu mapą od chłopaków z BestMap nie błądzę i nie robię zbędnych kilometrów, co mnie bardzo cieszy.
Do południa miałem tylko 53km, po południu sporo nadrobiłem z czego również się cieszę. Muszę jeszcze pochwalić miasto Getynga za świetnie przygotowane drogi, ścieki rowerowe, oznaczenia i brak krawężników. Taki przejazd to ja rozumiem, szkoda że to jeden w niewielu wyjątków. Rowerów tyle co w Pekinie i Amsterdamie, aż musiałem zrobić fotkę. Kolacja wypasiona. Trochę chleba z przeceny, dwa jogurty, sok jabłkowy i batonik Crunchy od Sante. Dziś śpię na polance 100 m od drogi. Do Kassel 30 km.
Dzień 5 – 29.03.2012 – Wiatr, pagórki i błąd
148.54 km, śr 16.5 km/h, max 53.7 km/h, 1764 m w górę, czas: 8:59:16.
Noc jak do tej pory chyba najcieplejsza i najcichsza. Od samego rana walka z wiatrem i pagórkami. Średnia prędkość bardzo słaba, a dzisiaj planowałem zrobić dłuższy etap. Niestety, ten silny, a chwilami szkwałowy wiatr nie pozwala się rozpędzać ani pod górę ani z góry. Przez większość dnia wiało prosto z zachodu potem trochę bardziej z północy. Męczę się przez ten wiatr dziennie tracąc około 30-50 km, mniej więcej o tyle powinienem robić dłuższe dystanse w pagórkowatym terenie. Strasznie irytujące jest gdy w dół jedzie się 19-20 km/h zamiast 2-3 razy szybciej. Cały dzień nieciekawy, zimno, pochmurno i wietrznie. Słońce wyjrzało może dwa razy i to tylko przed południem. Pod koniec dnia wdrapałem się na dwie przełęcze ponad 700 m.npm do ośrodka narciarskiego w Winterberg. I tu popełniłem błąd. Zamiast skręcić w miasteczku na właściwą drogę ominąłem tunel (200 m – oczywiście zakaz dla rowerów) i zjechałem ucieszony ponad 10 km w dół zanim sprawdziłem gdzie jestem. Chwila nieuwagi będzie mnie kosztować jakieś 20 km więcej jutro. Kolacja i nocleg jak zwykle na polance przy lasku niedaleko drogi.
Dzień – 6. 30.03.2012 – Wypadek.
155.71 km, śr 18.3 km/h, max 50.4 km/h, 1299 m w górę, czas: 8:28:27, temp. 6-8 t°C.
Jeszcze przed północą zaczął padać deszcz. Z przerwami padało całą noc. Rano oczywiście cały mokry namiot i brak jakichkolwiek chęci na wyjście ze śpiworka. Zwlokłem się dopiero przed ósmą. Wiatr jakby słabszy, średnia niezła ale i tak tylko 51 km do południa. Na zjeździe koło Kreuztal tragedia – salto przez kierownicę. Prosta w dół, deszcz, zimno, okulary przybrudzone, obok ścieżka rowerowa. Za mną zbliżający się sznur samochodów. Postanowiłem więc zjechać grzecznie na ściekę i nie utrudniać ruchu innym. Nie zauważyłem tylko 2-3 cm krawężnika na którym przednie koło się ześlizgnęło i poleciałem jak długi z rowerem, przyczepką i sakwami. Dobrze, że prędkość nie była jakaś zawrotna – konsekwencje mogły by być gorsze. Na szczęście skończyło się tylko na zadrapanym kolanie, sakwie z małą dziurką oraz rozerwanych spodniach. Chwilę trwało nim się pozbierałem i ruszyłem dalej.
Jadąc przez Niemcy widziałem sporo różnych ścieżek rowerowych. Od dziurawych po lepsze od niejednej drogi. Często świadomie jadę normalną drogą bo tak jest szybciej i wygodniej. W większości ścieżki w miastach to wyodrębniona część chodnika z kostki brukowej lub gorszej jakości asfaltu niż na drodze. Do tego piesi, zaparkowane auta, dwa razy większa liczba świateł na skrzyżowaniach. Generalnie jeśli chcę szybko przejechać miasto wybieram ulicę. Co innego między miastami, tutaj o wiele przyjemniej i bezpieczniej jest jechać ścieżką czasami i to po kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów.
Dalsza część dnia była już tylko lepsza. Deszcz przestał padać i nadrobiłem sporo kilometrów. Od Kreauztal pod Bonn wiało bardziej z boku i w większości było w dół. Dorzuciłem ponad 100 km po południu i wyszło całkiem przyzwoite 155 km. Jutro w planach 138 km do Maastricht gdzie mam nocleg u Łukasza 🙂 Po drodze jeszcze przejazd przez Bonn, Aachen, podjazd na Vaalsberg – najwyższy punkt Holandii i miejsce zbiegu trzech granic (D, NL, B).
Dzień 7 – 31.03.2012 – Dalsza walka z wiatrem, fotoradar, awaria, Vaalsberg, spotkanie.
143.29 km, śr 16.5 km/h, max 43.2 km/h, 994 m w górę, czas: 8:40:28.
W nocy co jakiś czas budzi mnie huk lądującego samolotu, poza tym spokojnie. Deszcz trochę pokropił, ale kiedy już ustał, to nie padało cały dzień na szczęście dla mnie. Wiatr za to wiał dalej w przeciwnym kierunku do mojej jazdy z pełną swoją konsekwencją. Zdążyłem się już przyzwyczaić, pewnie będzie tak wiało aż do samej Szkocji do momentu kiedy zacznę powrót i skieruję się na południe. Po drodze zresztą widać było sporą liczbę wiatraków produkujących prąd skierowanych w zachodnią stronę. Kawałek za Bonn minąłem miasteczko Langerwehe, które jest partnerem mojego miasta Jelenia Góra. W miasteczku przed Bonn z kolei złapał mnie fotoradar, kiedy postanowiłem jechać na skróty przez deptak tylko dla pieszych. Na szczęście bez konwencji, przecież mandat mi do domu nie przyjdzie:) Przed Aachen tylko przejechałem bez żadnego zwiedzania jak planowałem. Szkoda, trochę żałuję. Może w drodze powrotnej lub przy innej okazji. Zaraz za Aachen podjechałem na Vaalsberg, czyli najwyższy punkt Holandii i zbieg trzech granic. Z Vaals to jakieś 3 km i trochę ponad 20 minut wspinania. Na przyszłe bardziej wymagające podjazdy w Alpach czy Indiach koniecznie muszę zmienić kasetę i zębatkę aby mieć lżejsze przełożenia. Z tymi fabrycznymi jest zdecydowanie za ciężko. Podjazdy powyżej 10-12 % wymagają ode mnie sporo wysiłku. Po krótkiej sesji zdjęciowej na górze pozostało mi już tylko trochę ponad 20 km do domu Łukasza. Tu przywitano mnie holenderską potrawą zwaną Stampot, czyli ziemniaki z boczkiem odrobin mleka oraz sałatą Andivie. Nareszcie też mogłem wziąć gorący prysznic i pospać w ciepłym miejscu. Łukasz zaproponował jeszcze zwiedzanie Maastricht nocą, na co chętnie się zgodziłem. Niedziela to dla mnie dzień odpoczynku, czas na ma regenerację sił, naprawę i mały serwis roweru. W sumie przez 7 dni zrobiłem już ponad 1060 km 🙂
CDN…
3 komentarze