Po tygodniowym odpoczynku od wyprawy po Wyspach Brytyjskich nadszedł czas na kolejną przygodę. Kierunek rumuńskie Karpaty. Główne cele to najwyższe rumuńskie drogi Transalpina i Transfagaraska, najwyżej w Karpatach położone schronisko Cabana Omu jak również wejście na najwyższy szczyt Rumunii – Moldoveanu, zaliczany do Korony Gór Europy.
Tydzień przerwy zleciał strasznie szybko. W tym czasie oddałem rower na przegląd, uzupełniłem zapasy oraz pojeździłem trochę na moim góralu. Po przeglądzie rower powinien przejechać całą wyprawę bez usterek. Na Wyspach zdążył się dotrzeć, więc teraz powinienem mieć spokój. Jedyną zmianą w rowerze jest nowa linka tylnej przerzutki w pełnym pancerzu. Reszta przesmarowana i idealnie wyregulowana przez Grześka ze sklepu Ducato DSR w Jeleniej Górze – pozdrawiam 😉 Namiot ten sam co w UK. Pęknięty kijek od stelaża zabezpieczyłem tylko mocną taśmą. Powinien wytrzymać jeszcze ten wyjazd. Zamiast maty samopompującej wziąłem karimatę. Z maty zaczęło uciekać powietrze. Wyprawę wspierają trzy nowe firmy. Od firmy Nordcamp otrzymałem bieliznę termiczną, od firmy Nordhorn zestaw skarpetek trekkingowych i rowerowych, a firma Penco dorzuciła produkty izotoniczne. Przetestuje 🙂
Dzień 1 – 19.05.2012 – PKSem prawie do Zakopanego
39.68 km, 17.4 śr, 47.6 max, 684 m w górę, 2:16:58
Pobudka 4:30, wyjazd 5:40. Z zapakowaniem roweru do bagażnika nie miałem żadnych problemów. Kierowca poprosił tylko abym „cały ten majdan” zapakował we wskazanym przez niego miejscu. Miejsca było na tyle, że po zdjęciu przedniego koła rower oparłem na leżąco na sakwach, na to jeszcze położyłem przyczepkę i tak całość przejechała ponad 420 km. Dopłata do biletu za majdan, czyli za rower, przyczepę i sakwy to 7 zł. Trochę tego mam, więc opłata podwójna, ale i tak tanio. Wysiadłem w Poroninie, gdzie miałem umówione spotkanie z szefem Extrawheel’a. Mogłem obejrzeć całą linię produkcyjną przyczepek jak również podzielić się swoimi spostrzeżeniami, co do jazdy z dodatkowym kołem. O ile konstrukcja przyczepki może wydawać się bardzo prosta, to zbudowanie Extrawheel’a jest bardzo zaawansowanym procesem o czym świadczą różnego rodzaju specjalistyczne maszyny w zakładzie. Po spotkaniu ruszyłem do Zakopanego, gdzie zrobiłem ostatnie zakupy i kilka zdjęć na tle Giewontu. Zakopane znam dobrze, więc do centrum nie wjeżdżałem. Ponieważ do zmroku pozostało niewiele czasu musiałem zwiększyć obroty, aby dojechać do Łysej Polany i zjechać w kierunku Popradu. Po całym dniu siedzenia w autobusie nie było to wcale takie łatwe. Nocleg na słowackiej polanie na 1100 m.npm.
Dzień 2 – 20.05.2012 – Męczące podjazdy
167.43 km, 19.4 śr, 58.2 max, 1648 m w górę, 8:36:36
Po nocy niedaleko słowackiej nartostrady poranek nadzwyczaj ciepły. Do Popradu przeważnie z góry, kawałek nawet drogą rowerową ze wszystkimi możliwymi udogodnieniami. W Popradzie zakupy i jazda na południe. Tu zaczęły się spore pagóry po 15-16%. Kilka razy przebiłem granicę 1000 m. Byłem tak blisko Kralovej Gory, że przez moment zastanawiałem się czy by się znów tam nie wtoczyć. Od 11:00 do późnego popołudnia baaardzo ciepło. Często chowałem się w cieniu i wypiłem ponad 6 litrów płynów. Czasami zastanawiałem się czy jestem na Słowacji czy w Rumunii. Cyganów i ich wiosek cała masa. Chwilami widziałem więcej Cyganów niż samych Słowaków. Ale to jakiś Słowak nieźle mnie nastraszył. Tuż za mną ostro hamował z piskiem opon. Nie wiem czy się zagapił czy mnie nie zauważył, ale ciśnienie to mi podniósł. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów do granicy węgierskiej praktyczne z góry, tu zjechałem ponad 700 m. Na 148 km kryzys, ktoś wyłączył mi prąd. Półgodzinna przerwa, posiłek i spora ilość wody przywróciła moc. Na przejściu granicznym Domica-Aggtelek godne uwagi jaskinie krasowe, skały wspinaczkowe i cała baza turystyczna. Po węgierskiej stronie przy restauracji free Wi-Fi 🙂 Pod koniec jazdy w wiosce nabrałem butelkę wody ze studni na „prysznic”. Nocleg na polanie.
Dzień 3 – 21.05.2012 – Polak, Węgier dwa bratanki…
160,87 km, 20.7 śr, 36.2 max, 283 m w górę, 7:52:19
Poranek bardzo ciepły, ale na łące wilgotno. Rosa na trawie i namiocie. Od razu przebieram się w letnie ciuchy. Przed siódmą już 15°C. W pierwszym napotkanym markecie w Mikosc zrobiłem zakupy. Ceny w setkach i tysiącach, ale po przeliczeniu podobne do naszych. Niespodzianką jest WiFi w sklepie. Po wyjściu ze sklepu znów niespodzianka. Ktoś przyczepił mi do masztu z flagami wstążkę w barwach Węgier. Nie wypada odczepiać:) Płaski etap z lekkim wiatrem z przodu. Do 11:00 jechało się dobrze, potem było strasznie gorąco. Mój termometr pokazał 33°C. Wypiłem sporo wody i zjadłem 2 l lodów. Dłuższe przerwy robiłem w marketach. Pomiędzy lodówkami odczuwałem przyjemną ulgę. Często uciekałem od słońca szukając cienia. Zdaję się, że przez większość dnia jechałem po drogach z zakazem dla rowerów. Znaki i zestawy znaków były dla mnie co najmniej niejasne. Zakaz dla rowerów, za chwilę uwaga na rowery, w miasteczkach drogi rowerowe, ale z końcem miasta znów zakaz i brak możliwości objazdu. Pomieszane to trochę. Drogi rowerowe różnej jakości od bardzo dobrych po tragiczne, chociaż dobrze, że zaczynają budować i tu. Miejscami krawężniki po 10 i więcej centymetrów wysokości. Wczoraj Słowacja, dziś Węgry, jutro wjazd do Rumunii, do której mam około 40 km. Zaskoczeniem jest spora dostępność darmowego WiFi. Dziś bez szukania znalazłem kilka razy. W Tesco, McDonalds czy innych dość przypadkowych miejscach.
Dzień 4 – 22.04.2012 – Upał i burza
144.11 km, 19.8 śr,43.7 max, ok. 500 m w górę 7:16:32, 33°C
Noc ciepła, miejsce do spania dobre, chociaż może trochę zbyt blisko drogi. Słyszałem pędzące ciężarówki. Już przed siódmą 17°C. Z każdą godziną było coraz bardziej gorąco. Koło 10:00 wjechałem do Rumunii. Przed południem 30°C. Potem już nawet nie patrzyłem. Rano zatrzymał mnie Mołdawianin i poprosił o zdjęcie ze mną. Proponował nawet podwiezienie do Mołdawii, ale tam już byłem 🙂
Do miasta Obarea płasko, potem lekkie pagórki. Rumuńskie drogi bardziej dziurawe od węgierskich, jest też sporo kolein. 110 km do 15:00. Ogromne pragnienie zmusiło mnie do szukania wody po wioskach. Uprzejmi Rumuni chętnie dzielą się wodą ze swoich studni. Po 16:00 zmiana pogody. Nagłe zachmurzenie, burza i ulewa. Ochłodziło się o 10 stopni. Znów utknąłem na przystanku 😉 Jedną godzinę straciłem dziś na chowanie się w cieniu przed upałem, a drugą na czekanie, aż przestanie lać. Zaciągło na dłużej. Podjechałem do wioski i znalazłem budynek w budowie. W sam raz na suchy nocleg. Wszystko było by ok., gdyby nie fakt, że ta budowla to przyszły kościół 😉 Od wczoraj nie działał mi licznik, więc dziś kupiłem chińczyka z marketu. Wydaje mi się, że to wina ładowarki na dynamo która zakłóca działanie licznika bezprzewodowego. Często podczas ładowania licznik przestaje pracować. Jutro jeszcze wymienię baterię. Może zadziała. Jutro wjazd z góry.
Dzień 5 – 23.05.2012 – Polubić Rumunię
183.51km, 17.3śr, 52.4max, 1682m w górę, 10:37:56, 26°C.
Ktoś, kto wjeżdża do Rumunii pierwszy raz może od razu zrazić się do tego kraju. Niedobre drogi, bieda na ulicach szczególnie w małych miasteczkach i wsiach, cygańskie osady, głodne dzikie psy czy żebrzące dzieci pod sklepami, gdzie strach zostawić rower nawet na chwilę. Poza tym ostatnim reszta wcale mi nie przeszkadza, a w dodatku postanowiłem znaleźć kilka rzeczy które mi się tu podobają. Na pewno to, jak kierowcy ostrzegają klaksonem, gdy nadjeżdżają a także częste pozdrowienia z ich strony, piękne kobiety oraz wszechobecne Wi-Fi. Także to, że potrafią zbudować i jeździć swoimi autami. Dacie, Dac’e oraz Roman’y są wszędzie. Przejechałem już ponad 500 km po rumuńskich drogach i nie widziałem żadnego zakazu dla rowerów. W Alba Iulia i Sibiu są nawet niezłe drogi rowerowe. Tak trzymać! A to co najpiękniejsze jeszcze przede mną przecież niedługo wjeżdżam w góry 🙂
Udany dzień jeśli chodzi o jazdę. Z Lunca do Sebes dwa długie podjazdy na 1240 i 1000 m po drogach rejonu gór zachodniorumuńskich, niezła średnia i sporo kilometrów. Miałem uderzyć na Bihor, najwyższy tutejszy szczyt, ale moje opony i obciążenie nie nadają się na tak kamienistą drogę, więc podjazd odpuściłem. Jeszcze zdążę się zmęczyć na wyższych drogach. Pierwszy podjazd kręty i męczący, chwilami jechałem poniżej 10km/h. Drugi mniej wymagający. Zjazdy długie i łagodne. Po drodze turystyczne miasteczko Ariesani. Brak problemów z wodą. W górach i przy drogach pełno źródełek. Pod koniec dnia wjechałem do miasta Alba Iulia stolicy Siedmiogrodu i znalazłem wspaniałą twierdzę. Bardzo klimatyczne. W środku katedra prawosławna, uniwersytet, kościół, kilka sporych pomników, a także odnowionych płaskorzeźb. Nawet przebrani strażnicy przy bramach. Po godzinnym zwiedzaniu wyjazd z miasta w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Spanie za miasteczkiem Sebes na polu z dala od drogi. W nagrodę wypasiona kolacja z rumuńskim piwem i bułgarską chałwą.
Dzień 6 – 24.05.2012 – Spokojnie, bez przygód.
128.95 km, 20.4 śr, 52.8 max, 948 m w górę, 6:19:28
W nocy i rano padało z przerwami. Wyjechałem dopiero o 7:30. Namiot niestety mokry. Droga do Sibiu dość ruchliwa, sporo ciężarówek, w tym z Polski. Nie spiesząc się dojechałem przed południem. Zatrzymałem się w McDonalds na kawę i frytki oraz free Wi-Fi. Tak zleciała godzina 🙂 Postanowiłem trochę zwolnić i zrobić sobie luźniejszy dzień. Będą góry będę walczył, teraz nie ma po co tak gonić. Przejazd przez Sibiu przyjemny. Przez całe miasto prowadzi droga rowerowa. Za Sibiu mniej samochodów, ale i tak spory ruch. Droga jak na krajową „1” przystało bardzo dobra. Szkoda, że chmury zakrywają całe pasmo Fagarasów, byłby piękny widok i zdjęcia podobny do tego z Popradu na Tatry. Trudno, może od południa coś zobaczę.
Im bliżej Braszowa tym bardziej pochmurno i deszczowo. W końcu rozpadało się na dobre i kilka razy zagrzmiało. Znów godzinna przerwą w wiejskim barze przy piwie Ciukas – lepsze to niż siedzenie po przystankach. Teraz przynajmniej miałem wybór. W ciągu dnia napotkałem trzy inne wyprawy rowerowe. Jednego Niemca podróżującego po Europie Środkowej, dwie Rumunki zwiedzające swój kraj oraz sześcioosobowy konwój, który tylko widziałem kilka sekund. Myśl, że nie jestem jedyną osobą na rowerze znacznie poprawiła mi humor, no chyba że to działanie piwa 😉 Nocleg 3 km przed miastem Fagaras w starym domu. Na koniec trochę mnie zmoczyło więc znalazłem sobie domek. Tutaj to nic trudnego, sporo starych, porzuconych i nowych, niedokończonych domów.
Ha i licznik znów działa. Wymiana baterii, ponowne ustawienie i kalibracja oraz czyszczenie z brudu pomogło 🙂 No to teraz mam dwa liczniki… tylko oba trochę inaczej wskazują 😉
Dzień 7
trwa… Jestem w Braszowie, pięknym mieście pełnym zabytków i kolorowych uliczek. Właśnie zjadłem tutejszy tradycyjny sernik na francuskim cieście i obwarzanek z cukrem popijając kawą. Pycha 🙂 Rano zwiedziłem Fagaraś, również piękne miasto z twierdzą i pałacem, a także monastyrem. Twierdza otoczona fosą z wodą. Wszystko aktualnie remontowane. Chciałbym to zobaczyć po renowacji:)
napisz coś od siebie