Wyścig w Beskidach zawsze przywołuje u mnie miłe wspomnienia. Pierwsze prawdziwe ściganie na szosie po górach zawsze zapada mocno w pamięć, więc tym bardziej lubię powracać co roku na tą świetną imprezę. W „pętli” startowałem już 4 raz i nie ukrywam, że tym razem trasa odpowiadała mi najbardziej. Jak poszło i co ciekawego wydarzyło się na trasie? Zachęcam do lektury i oglądania!
W tym roku wyjątkowo start „pętli” umiejscowiony został w okolicach skoczni w Wiśle. Zawodnicy mieli do przejechania dwa różnej długości dystanse: 98 km i 130 km, prowadzące po tej samej trasie trasie : Salmopol, Szczyrk, Węgierska Górka, Milówka, Ochodzita, Istebna, Stecówka, Kubalonka, Wisła i Salmopol. Wszyscy Ci, którzy zdecydowali się na dłuższy dystans musieli liczyć się jeszcze z dwukrotnym pokonywaniem podjazdu pod Zameczek, który notabene będą pokonywać w dniu dzisiejszym kolarze startujący w wyścigu Tour de Pologne.
Jak zawsze po przyjeździe na miejsce, chwilę zajęło dopełnienie wszystkich formalności startowych. Start dystansu giga (130 km) został zaplanowany jako pierwszy. Zawodnicy startowali od godziny 10.00, co 5 min w swoich kategoriach wiekowych. Zabieg ten wywołał małą dyskusję, jednak biorąc pod uwagę kwestie związane z bezpieczeństwem trzeba uznać go ostatecznie za plus. Mi, jako że reprezentowałem kategorię A, wyruszenie na trasę przypadło w pierwszej kolejności. Równo o 10.00 wystartowaliśmy za wolno jadącym samochodem technicznym, który miał nas tego dnia eskortować przez pierwsze km podjazdu.
Jaka była moja taktyka na 130 km wyścig w lejącym się z nieba upale? Po pierwsze chciałem jak najdłużej utrzymać się w pierwszej grupie na podjeździe pod Salmopol, a następnie wraz z nią dojechać do kolejnych górek. Trasa liczyła sobie, aż 6 trudnych podjazdów, więc na pierwszych kilometrach nie miało większego sensu…..
Pierwszy podjazd zacząłem jak zawsze z przodu. Znam swoje możliwości i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że moja masa ciała nie do końca ułatwia sprawne wspinanie się pod górę. Jestem typem czasowca, który przez długi czas potrafi generować stała i wysoką moc, ale średnio radzi sobie z mocniejszymi pociągnięciami pod górę. Wyznając zasadę stałego i równego tempa rozpocząłem podjazd. Nie było źle do momentu, aż w połowie rozpoczęły się pierwsze ataki. Wiedziałem, że wygranie premii górskiej wykracza lekko poza moje możliwości, więc starałem się jechać swoim tempem nie tracąc kontaktu z czołówką. Przed końcem podjazdu główna grupa w dalszym ciągu była w zasięgu wzroku, co sprawiało, że traciłem do ścisłej czołówki około 40-60 sekund. W kontekście moich umiejętności zjazdowych liczyłem na to, że nie będzie stanowiło to żadnego problemu przy jeździe w dół, jednak jak się okazało nie do końca pokryło się to z prawdą.
Pierwsze kilometry zjazdu z przełęczy Salmopolskiej to doskonała weryfikacja połączenia umiejętności zjazdowych i odwagi. Starałem się nazbyt nie ryzykować mając jednak na względzie to, że mam do odrobienia prawie 1 min. Szło całkiem obiecująco jednak w momencie wjazdu do Szczyrku grupa zaczęła się coraz bardziej oddalać. Tutaj było już trzeba mocno pedałować i większa grupka miała w tym momencie dużo łatwiej. Nie pozostało mi nic innego, jak poczekać na dwójkę kolarzy znajdująca się nie tak daleko za mną i rozpocząć współpracę. Na szczęście dojechali oni dość szybko i w trójkę rozpoczęliśmy równą i mocną jazdę po zmianach.
Pętla Beskidzka, 07.07.2012r. from MateuszG on Vimeo.
Czas mijał bardzo szybko. Mimo podjazdu, przez pierwszą godzinę, udało się przejechać ponad 36 km. Kolejne 15 min zleciało równie szybko i po chwili zameldowaliśmy się na pierwszym bufecie, gdzie konieczne było napełnienie bidonów. Starałem się również regularnie jeść. Spoglądanie co jakiś na wydatek energetyczny przyniosło tego dnia efekty i dzięki regularnym „posiłkom” udało mi się dojechać do mety bez większych kryzysów energetycznych.
Po zatankowaniu przyszedł czas na podjazd pod Ochodzitą. Nasza trójka podzieliła się w zależności od mocy pod nogą. Mi przypadła jazda pomiędzy dwoma towarzyszami, z których pierwszy opadł z sił, a drugi odjechał do przodu. Podjazd minął bez większych komplikacji. W jednym miejscu dała mi w kość jazda po kostce, gdyż nachylenie sięgało tam grubo ponad 10 %, ale na szczęście męka nie trwała zbyt długo. Rozpoczął się zjazd i po chwili zaczęła doganiać mnie grupka z kategorii B, która startowała 5 min po nas. Nie pozostało nic innego jak podczepić się do silniejszych tego dnia kolegów i dojechać z nimi do Istebnej.
Minęły 2h i rozpoczął się kolejny tego dnia podjazd. Trasa pod Stecówkę ciągnęła się w nieskończoność w szczególności, że koledzy z którymi do tej pory jechałem zostawili mnie dość szybko na podjeździe. Nie było sensu szarpać się z nimi pod górę w szczególności, że do mety był jeszcze spory kawałek. Dojazd ze szczytu na Kubalonkę zajął już tylko chwilę. Zlokalizowany został tam drugi i ostatni bufet, który na szczęście wizytowany był przez uczestników dystansu giga kolejne 3 razy.
Zjazdy do Wisły dostarczył mi nie lada frajdy. Świeży i równy asfalt pozwalał na rozwijanie sporych prędkości. Jednak miłe nie trwało zbyt długo i po nawrocie na rondzie rozpoczął się odcinek prowadzący z powrotem po górę. Słońce górowało już wysoko na niebie i smażyło nas całkiem nieźle. Na rozjeździe dystansów złapał mnie pierwszy kryzys. Droga w lewo i jeden ostatni podjazd do mety kusił mocno, jednak po chwili zawahania skręciłem na rundy.
Początkowy odcinek podjazdu pod „Zameczek” to kaszka z mleczkiem, jednak środkowe 1,5 km to już większe wyzwanie o nachyleniu ponad 12 %. Wielu z nas przeżywało tam prawdziwe katusze. 100 km w nogach robiło jednak swoje i pierwszego podjazdu nie wspominam zbyt różowo. Pokonanie całej pętelki (17 km) zajęło mi niewiele ponad 30 min. Drugi podjazd poszedł już zdecydowanie lepiej i ze sporą nadzieją rozpocząłem ostatni tego dnia zjazd w kierunku Wisły.
Do mety pozostawało jeszcze prawie 15 km i na płaskim odcinku zebrała się większa grupka. Zawodnicy z różnych kategorii i krótszego dystansu pomieszali się ze sobą, dzięki czemu dojazd do miejsca startu przebiegł stosunkowo sprawnie. Rozpoczął się drugi tego dnia i finałowy podjazd pod Salmopol. Tutaj już każdy był zdany na siebie i resztki własnych sił. Licznik wskazywał 4h jazdy i było już naprawdę gorąco. Mimo zmęczenia starałem się zerkać na mojego Joula i kręcić nie mniej niż 260-280 Watt. Dzięki temu, udało się dogonić jeszcze kilku zawodników z mojej kategorii jednak trudno było mi określić czy nie wybrali oni tego dnia krótszego dystansu. Na ostatnim kilometrze zaczęła doganiać mnie jeszcze dwójka kolarzy, co zmotywowało mnie do wykrzesania z siebie resztek sił. Stanąłem na pedały i siłą woli dokręciłem w bardzo mocnym tempie ostatnie metry. Na metę wjechałem 9 w kategorii A i jako 20 zawodnik open. Liczyłem na więcej, ale tego dnia musiałem uznać wyższość moich rywali.
Autor zdjęć Michał Kuźma – DSR Author Fan klub.
napisz coś od siebie