Col de l`Iseran, Cold du St. Bernard czy Col de La Croix to jedne z najbardziej znanych kolarskich przełęczy. W dzisiejszej części dowiecie się trochę więcej o nich, a także znajdujących się w ich okolicy miastach. Wraz z Damianem zawitamy do Włoch, Francji, Szwajcarii i Austrii, gdzie nasz podróżnik będzie musiał zmagać się zarówno z palącym słońcem jak i opadami śniegu!
Dzień 21 – 10.09.2012 – Col de l’Iseran – ZDOBYTA!
Col de la Madeleine – Col de l’Iseran – Val d’Isere – Bourg St. Maurice
97.66 km, 14.3 śr, 53.5 max, 2006 m w górę, 6:48:17, 6-24 st.C
No i zrobiłem to. Brakujące ogniwko w mojej układance uzupełniła kolejną najwyższa przełęcz. Col du l’Iseran 2770m.npm, najwyższa przełęcz drogowa Francji i Alp zdobyta. Przełęcz mimo, że najwyższa nie należy do najtrudniejszych. Pomimo zmęczenia codzienną i całodzienną jazdą na przełęcz wjeżdżało mi się nieźle. Maksymalne nachylenie to 10% a średnie mniej więcej 6%. Na trasie od Lanslevillard jest kilka płaskich odcinków jak i kawałek w dół. Po drodze mija się bowiem niewielką przełęcz Col de la Madeleine o wysokości 1746m. Na przełęcz dotarłem jeszcze przed południem. Z przełęczy roztacza się wspaniały widok na wiele wysokich szczytów.
Pogoda kolejny raz dopisała. Na zjeździe do doliny Val d’Isere zatrzymywałem się kilka razy aby zrobić zdjęcia. Widoki wprost niesamowite. Nad miastem Val d’Isere wypatrzyłem piękną górę na którą chcę kiedyś wjechać. W planach miałem jeszcze wjazd do miasteczka Tignes znajdującego się na wysokości 2100 m jednak przez mój wilczy apetyt musiałem zjechać aż do miasta Bourg St. Maurice (800m) aby zrobić zakupy. W ostatnich dniach mój organizmach domaga się zwiększonych ilości pokarmu przez co muszę częściej znajdować sklepy co w górach nie jest łatwe ani tanie. Od przełęczy do doliny nie znalazłem ani jednego otwartego sklepu. Czynne są tylko drogie restauracje. Gdyby nie fakt, że zjechałem tak nisko to pewnie już bym dotarł ponownie do Włoch w okolice Aosty. Dzisiejszy dzień to punkt kulminacyjny wyprawy. Osiągnąłem jeden z głównych celów oraz dojechałem do najdalszego miejsca wyprawy. Od jutra coraz bliżej domu. Licznik pokazuje przekroczone 15500km w tym roku oraz ponad 2100km podczas tej podróży. Nocleg na wysokości 1600m, 14km od przełęczy Col du Petit St. Bernard z boskim widokiem na panoramę Alp francuskich. Jutro być może uda mi się wjechać już do Szwajcarii przez przełęcz dużego Bernarda. Zobaczymy, pogoda ma się popsuć w najbliższych dniach.
Dzień 22 – 11.09.2012 – Mały i Duży Bernard
Col du Petit St. Bernard – Włochy – Aosta – Col du Grand St. Bernard – Szwajcaria
113.33 km, 13.8 śr, 49.6 max, 2459 m w górę, 8:11:25, 9-27 st.C
Relację jak zwykle piszę wieczorem, tuż przed spaniem leżąc w śpiworze i marząc o śnie. Jestem padnięty, zajechany, zmęczony na maxa. Dzisiejszy szalony dzień dał mi popalić, na własne życzenie oczywiście 😉 Rano wpadłem na szalony pomysł aby w jeden dzień zdobyć małego i dużego Bernarda oraz przejechać przez trzy kraje – Francję, Włochy oraz wjechać do Szwajcarii. Plan wykonany! Noc spokojna ale wkurzało mnie to, że zjeżdżałem trochę ze śpiworem na jedną stronę bo namiot leżał na lekkiej stromiźnie. Rano szybko uporałem się z podjazdem na małego Bernarda – Col du Petit St. Bernard 2188m.npm i wjechałem do Włoch. W ten sposób po kilku dniach pożegnałem Francję. Była 9:45. Przed 12:00 byłem już w mieście Aosta na wysokości około 600m. Po zakupach w markecie i małej przerwie ruszyłem w górę w stronę dużego Bernarda. Przełęcz Świętego Bernarda – Col du Grand St. Bernard 2473m.npm zdobyłem o 18:30. Kilka kilometrów przed przełęczą zachmurzyło się i spadło kilka kropel, zwątpiłem w powodzenie planu i zacząłem rozglądać się za miejscem na nocleg. Było nawet kilka ciekawych możliwości jednak jechałem dalej. Na wysokości 2000m i około 7km przed przełęczą wiedziałem, że muszę wykonać plan.
W głowie miałem jeszcze jeden pomysł aby spać w hotelu na przełęczy jeżeli pogoda się załamie lub podjazd się przeciąganie. Szczęście mnie jednak jak na razie nie opuszcza i zdążyłem wjechać suchy i przed zmrokiem na wielkiego Bernarda. Zdobyłem już kiedyś tą przełęcz jednak od strony Szwajcarskiej. Na przełęczy ekspresowa sesja zdjęciowa i zjazd w stronę miasta Martigny. Po kilku zakrętach za wysokości 2270m przy sporym betonowym lejku (wentylacja tunelu) zauważyłem mały domek z napisem SOS na drzwiach. To chatka w której można się schować w razie pogorszenia pogody i wezwać pomoc w razie potrzeby. Wprost idealne miejsce na darmowy nocleg w górach. W środku koce, piecyk, trochę drewna, siekiera, stół a także polskie zapałki. Na ścianie tablica z dwoma aparatami telefonicznymi do wezwania pomocy oraz sporą ilość napisów pozostawionych przez turystów. Pewnie nie tylko ja zdecydowałem się na nocleg tutaj. Zjadłem wypaśną kolację, rozłożyłem koce na podłodze, wskoczyłem do śpiworka i … zaczęło ostro padać. Mam nadzieję, że nie utknę tu na trzy dni bo nie mam na tyle jedzenia. Ale przynajmniej w każdej chwili mogę wezwać pomoc 😉 Dobranoc!
Dzień 23 – 12.09.2012 – Odpoczynek w Martigny
Col.du Grand St. Bernard – Martigny
43.65 km, 26.4 śr, 45.0 max, 10m w górę, 1:39:19, 5-14 st.C
Wyspałem się i wypocząłem. W nocy padało i kilka razy zagrzmiało. Mocno też wiało. Taka pogoda to nic nadzwyczajnego szczególnie na wysokości powyżej 2000m. Rano nadal mocno lało się z nieba i zaczęło się coraz bardziej ochładzać. Po 9:00 zaczął padać deszcz ze śniegiem, a potem śnieg. Uspokoiło się dopiero w okolicach południa. Wtedy wykorzystałem moment poprawy pogody i zjechałem do Martigny na wysokość ok. 600m. Na wysokości 2170m zatrzymałem się na chwilę przy kolejnym domku ratunkowym. Kilka kilometrów niżej mogłem się schować w tunelu który prowadzi aż do miasteczka Bourg St. Pierre na wysokość 1600m. To jednak była tylko chwila wytchnienia od deszczu. Poniżej znów zaczęło mocniej padać. Postanowiłem zjechać już bez zatrzymywania do Martigny i tam znaleźć hotel aby przeczekać niezbyt sprzyjającą pogodę do jazdy oraz wysuszyć mokre rzeczy. Mokry dzień mogę wykorzystać na odpoczynek oraz regenerację. Przerwa przyda się moim mięśniom.
W Martigny przystanąłem na chwilę pod wiatą na stacji benzynowej i spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Pracownik stacji widząc mnie całego mokrego poczęstował mnie gorącą kawą. Kiedy dowiedział się że jestem z Polski rozbawił mnie mówiąc najbardziej popularne polskie przekleństwo, którego nauczył go polak pracujący kiedyś na stacji. Do drogich szwajcarskich hoteli nawet nie zaglądałem. Zajechałem za to do motelu dla sportowców przy centrum sportu, gdzie bez problemu dostałem nocleg, który na pewno jest jednym z tańszych w Martigny choć dla mnie i tak baaardzo drogo. No cóż, za luksus się płaci. Tv, WiFi, gorąca woda i wygodne łóżko. Podkręciłem kaloryfery i zacząłem suszenie mokrych rzeczy. Przy okazji luźnego dnia zrobiłem też pranie i serwis roweru. Wymiana klocków hamulcowych stała się wręcz konieczna, a łańcuch już od kilku dni domagał się smaru 😉
Po południu przestało padać więc wyruszyłem na zwiedzanie miasta. Zajrzałem do centrum, wdrapałem się na zamek Batiaz oraz odwiedziłem pozostałości rzymskiego amfiteatru. Okolice zamku to świetny punkt widokowy na całą okolicę jak również dobre miejsce na spokojny nocleg na dziko z dachem oraz toaletą. Wieczór przed Tv ze słodyczami 🙂 Jutro jak pogoda pozwoli wspinaczka na najtrudniejszy podjazd Szwajcarii – Alp Rionda.
Dzień 24 – 13.09.2012 – Mieszane uczucia
95.51 km, 11.7 śr, 49.9 max, 2868 m w górę, 8:09:20, 4-15 st.C
Martigny – St. Maurice – Bex – Col de la Croix – Col du Pillon
Poranek strasznie zimny i wietrzny. Na termometrze tylko kilka stopni. Na niebie przewaga chmur ale jest też trochę błękitu. Na szczytach powyżej 1800m widać świeżą warstwę białego puchu. Zastanawiałem się czy w ogóle podjeżdżać na Rionde w taką pogodę. W sumie to tylko niecałe 14km a byłem tuż pod górą. Musiałem chociaż spróbować. W końcu to najtrudniejszy podjazd Szwajcarii i jeden z trudniejszych w Alpach. Podjazd znajduje się niedaleko miasta St.Maurice od wsi Lavey-les- Bains z wysokości około 450m. Rionda znajduje się na 2165m a średnie nachylenie podjazdu to 12%. Już od pierwszego zakrętu mój licznik pokazywał ponad 10-11% nachylenia. Nie jest to jeszcze jakaś straszna stromizna abym nie dał sobie rady z obciążonym rowerem ale zmęczyć się można. Do wsi Morcles jest 7km i 29 numerowanych zakrętów. Tuż przed wsią jest chwila oddechu ponieważ na długości około 400m jest prawie płasko. W samej wsi ponownie ponad 10%.
Za wioską znajduję się jednostka wojskowa i odtąd zaczęły się moje kłopoty. Pogoda się popsuła, zaczęło kropić a temperatura spadała coraz bardziej. Na dodatek na podjeździe przeciążyłem kolano które zaczęło trochę boleć. Udało mi się wjechać na wysokość 1485m i postanowiłem się wrócić. Góra nie zając, nie ucieknie a warunki do wjazdu mało zachęcające. Przy dobrej pogodzie i na pusto podjazd nie powinien sprawiać większych problemów a widoki na dolinę i pobliskie szczyty powalające. Na dole nie było dużo ciepłej a na zjeździe strasznie zmarzłem. Ogrzałem się w sklepie w St.Maurice, gdzie zrobiłem zakupy. Ładne, spokojne, małe miasteczko. Następnym celem był podjazd na przełęcz krzyża czyli Col de la Croix. I znów wspinaczka z 500m na prawie 1800. Końcówka to ponownie 10-11%. Ale przynajmniej pogoda poprawiała się z godziny na godzinę. Było coraz więcej słońca jednak wciąż chłodno i wietrznie. Z rozpędu podjechałem pod jeszcze jedną przełęcz Col du Pillon. Pomiędzy przełęczami znajduje się piękne miasteczko z drewnianymi domami Ormond-Dessus. Jutro sporo w dół w okolice Interlaken. Nocleg w szopie poniżej Col du Pillon na 1300m. Zimno! A rano będzie jeszcze zimniej.
Dzień 25 – 14.09.2012 – Interlaken
Grsaad – Spiez – Interlaken
115.57 km, 17.0 śr, 52.3 max, 1266 m w górę, 6:46:31, -2-19 st.C
Wieczorem przed zaśnięciem w szopie gospodarza miałem 6st.C, rano było około -2 stopnie. Wyruszyłem dopiero przed ósmą, a w najbliższej wiosce zajechałem do pierwszego baru na kawę i ciacho. Pierwsze kilometry miałem w dół, więc zimno było jeszcze większe. Ogólnie dzień dość chłodny. Do południa zimno, potem niewiele ciepłej. Przed wieczorem w Interlaken zrobiło się nawet znośnie. Co do jazdy, to etap bardzo łatwy i przyjemny. Żeby sobie go trochę utrudnić to w ramach rozgrzewki zjechałem w głównej trasy dnia aby wjechać na przełęcz Jaunpass 1508m.
Osiem kilometrów w górę z przewyższeniem 650m. Po półtorej godziny było po robocie, a widoki wspaniałe. Dzień zimny ale przejrzystość i błękit nieba fantastycznie uwidaczniały wysokie, ośnieżone alpejskie szczyty. Od miasteczka Spiez mogłem podziwiać czyste wody jeziora Thuner See. Ze Spiez do Interlaken prowadzi ścieżka rowerowa. Świetnie pomyślana trasa bez krawężników i świateł z ławkami, toaletami i punktami widokowymi na jezioro i pobliskie góry. W Interlaken przejechałem się przez centrum, zrobiłem zakupy i ruszyłem w górę w poszukiwaniu miejsca do spania. Idealną miejscówkę znalazłem na drodze rowerowej za wsią Gsteigwiler. Chatka z ławkami, paleniskiem oraz źródełkiem. Cicho, spokojnie z dala od rzeki i drogi z widokiem na dolinę i wysokie szczyty. Zbliżająca się noc nie powinna być już tak zimna jak poprzednia. O 20:30 jest 14st.C. Niebo idealnie czyste a prognozy na jutro optymistyczne.
Dzień 26 – 15.09.2012 – Grosse Scheidegg
Lauterbrunnen – Grindelwald – Grosse Scheidegg – Innertkirchen – Guttannen
77.54 km, 11.4 śr, 50.5 max, 2375 m w górę, 6:47:16, 6-23 st.C
Rano +6 stopni. Tej nocy już nie zmarzłem. Przed ósmą ruszyłem szutrową drogą rowerową w górę doliny do miasteczka Lauterbrunnen, skąd chciałem wjechać na przełęcz Klein Scheidegg. Z przełęczy jest świetny widok na trzy znane szwajcarskie góry – Eiger, Monch oraz Jungfrau. Niestety, podjazd od Lauterbrunnen okazał się dla mnie niemożliwy. Jest oczywiście droga dla rowerów na przełęcz ale dla MTB. Ostro pod górę oraz szuter i kamienie to zdecydowanie nie droga dla mojego zestawu wyprawowego. Postanowiłem zjechać do drugiej doliny i spróbować wjazdu od miasteczka Grindelwald skąd również jest droga na Klein Scheidegg.
W Lauterbrunnen wart zobaczenia jest wysoki na 100m wodospad w centrum miasta. W Grindelwald niestety droga wyglądała tak samo więc musiałem zrezygnować z Klein Scheidegg. Wjechałem za to na Grosse Scheidegg, która paradoksalnie jest niższa od Klein Scheidegg. Przełęcz ma 1961m.npm i widać z niej ogromną północną, pionową ścianę Eigeru, całe miasteczko Grindelwald oraz Klein Scheidegg. Widoki przefanstastyczne. Kilkunastokilometrowy podjazd wcale łatwy nie jest, średnia to około 7-8%, a max. nachylenie to 14-15%. Do Grindelwald na pewno jeszcze wrócę aby na góralu zdobyć Klein Scheidegg i zobaczyć z bliska trzy siostrzane szczyty.
Na przełęczy zagadnął mnie Jan, polak który od wielu lat mieszka z Szwajcarii. Zainteresowało go skąd jestem i dokąd zmierzam. Po krótkiej rozmowie Jan zaprosił mnie na kawę i szwajcarski rogalik z czekoladą – Nussgipfeli. Jan przedstawił mnie także swojej żonie i córce co udokumentowaliśmy wspólną fotografią. Prawie na całej trasie kursują żółte autobusy Grindelwaldbus, które wożą turystów na górę i na dół. Trasa jest zamknięta dla samochodów. Zjazd z Grosse Scheidegg również jest stromy, na dole w okolicach Innertkirchen ponownie ruszyłem w górę w kierunku przełęczy Grimselpass oraz jeziora Oberarsee. Obydwa te punkty chcę zdobyć jutro rano. Potem szybki zjazd w dół i kierunek na Liechtenstein, do którego dojadę za dwa dni. Nocleg niedaleko drogi omijającej jeden z tuneli na przełęcz na wysokości 1550m.
Dzień 27 – 16.09.2012 – Grimselpass i Oberaarsee
Grimsepass – Oberaarsee – Innertkirchen – Luzern – Arth
133.42 km, 16.1 śr, 59.9 max, 1754 m w górę, 8:17:18, 8-24 st.C
Noc mimo sporej wysokości niezbyt chłodna, rano +8 stopni. Wstałem równo ze wschodem słońca o 7:07, a po 9:00 byłem już na przełęczy Grimselpass, na której zjadłem śniadanie. Słońce powoli zaglądało we wszystkie górskie doliny. Z każdą chwilą robiło się coraz cieplej i przyjemniej. Widoki powalały. Zielona trawa, błękitne niebo, szare skały z resztkami białego śniegu oraz woda nieokreślonego koloru w sztucznych jeziorach idealnie kontrastowały ze sobą.
Grimselpass 2168m.npm to kolejna przełęcz, na którą wjechałem z dwóch stron. Wcześniej od Gletsch, a dziś od Innertkirchen. Jednak główną atrakcją dnia była droga odchodząca od przełęczy Grimsel. Panoramastrasse Oberaar to jedna z piękniejszych wysokogórskich dróg na jakich byłem. Najwyższy punkt sześciokilometrowej trasy osiąga 2400m. Koniec to zjazd do jeziora Oberaarsee na wysokość 2305m, skąd widać przepiękny spływający lodowiec Oberaargsletscher. Droga nie jest poprowadzona klasycznie w górę. Jest kilka stromych zjazdów oraz podjazdów, w najtrudniejszym miejscu jest 17% nachylenia. Na trasie widać jeszcze jeden lodowiec Unteraargletscher, równie piękny jak ten przy jeziorze Oberaar. Unteraargletscher z daleka wygląda jak zjeżdżająca masa skalno-błotna. Resztki białego lodu widać tylko w jego górnej części.
Droga jest wąska, a ruch samochodowy ograniczony do minimum. Na drogę można wjechać jak i wyjechać tylko w półgodzinnych odstępach czasowych. Wjazd w dół do miasta Meiringer zajął mi ponad półtora godziny. Za miastem Innertkirchen są cztery serpentyny i 90m w górę, które po długim zjeździe nie należą do przyjemnych. Za Meiringer musiałem pokonać jeszcze jeden podjazd na przełęcz Brünigpass 1007m.npm. Kolejne 300m w górę jechałem na resztkach sił. Kolejne kilometry już w dół na wysokość około 450m w okolice jezior koło Luzerny. Nocleg w pięknym miejscu tuż przy jeziorze przed miastem Arth. Jednak trochę zbyt blisko drogi i linii kolejowej. Ale niestety nic lepszego dziś nie znalazłem. Jutro płaski etap do Liechtensteinu 🙂
Dzień 28 – 17.09.2012 – Liechtenstein
Arth – Sattel – Lachen – Niederurnen – Sargans – Liechtenstein – Triesen
125.87 km, 16.0 śr, 54.8 max, 1436 m w górę, 7:49:17, 12-23 st.C
To miał być płaski etap przed którym miałem odpocząć na kolejne podjazdy. Tymczasem początek dnia to wjazd na małą przełęcz Sattel 932m, potem kilka mniejszych podjazdów, a na koniec dnia już w Liechtensteinie zacząłem wspinaczkę pod Malbun z nachyleniem 14%. I tak z niczego zrobiło się prawie półtora kilometra w górę. Przez cały dzień na swojej drodze mijałem mniejsze lub większe jeziora i stawy. Przy jednym zrobiłem sobie godzinną przerwę wylegując się na trawie. Pogoda sprzyja rowerowaniu. Nie za zimno, nie za gorąco, bez opadów i z lekkim wiatrem. Tak mogłoby być do końca wyprawy. Co jakiś czas zmieniając doliny pod koniec dnia dotarłem do małego państwa zwanego Liechtenstein pomiędzy Szwajcarią i Austrią. Kawałek za miastem Sargans przejechałem przez most na rzece Rhein i pierwszy raz zawitałem w Liechtensteinie. Całe państwo mieści się na dwóch zdjęciach patrząc od strony doliny. Miejsce na nocleg znalazłem na jednej z bocznych dróg przed miastem Triesenberg na wysokości 700m na sporej łące. Jutro wjazd na Malbun na około 1600m. Wydaje mi się, że ten podjazd to najtrudniejsza droga w Liechtensteinie 😉
Dzień 29 – 18.09.2012 – Ponownie w Austrii
Triesenberg – Malbun – Vaduz – Austria – Feldkirch – Furkajoch Pass – Au
96.11 km, 13.5 śr, 71.3 max, 2374 m w górę, 12-20 st.C
Noc ciepła i spokojna, a od samego rana ciężka wspinaczka do Malbun na wysokość ponad 1600m. Końcowe kilometry za tunelem Stag, to nachylenie 14-15%, które ponownie nadwyrężyły mój staw kolanowy. Od pamiętnego podjazdu na Riondę kolano czasami pobolewa, szczególnie na ostrych podjazdach. Droga do Malbun jest bardzo ciekawa. Z okolic miasta Triesenberg można obserwować całą ogromną dolinę wraz ze szwajcarskimi szczytami, a za kilometrowym tunelem Steg są już tylko gęste lasy i wysokie góry.
Malbun to kompleks narciarski. Jest tu kilka tras i wyciągów narciarskich oraz sporo hoteli i pensjonatów. Zjazd z Malbun to już sama przyjemność, na kilku prostych można się nieźle rozpędzić. Mi udało się dwukrotnie osiągnąć prędkość ponad 70km/h. Z miasta Triesenberg trasą rowerową zjechałem pod średniowieczny zamek Vaduz oraz do stolicy Liechtensteinu, miasta Vaduz. Państwo małe, to i stolica niewielka. Kilka ulic, mały plac i kościół św. Florina. Na głównym deptaku sporo rzeźb i pomników oraz tabliczki aby nie śmiać się że sztuki 😉
Ogólnie w stolicy Liechtensteinu jest bardzo cicho, spokojnie a mieszkańców jak i turystów niewielu. Z Vaduz udałem się w stronę granicy austriackiej i wjechałem do pięknego i zabytkowego miasta Feldkirch. Stąd zacząłem koleiny podjazd na przełęcz Furkajoch. Podobnie jak na Malbun końcówka ostra, 14-15%. 1200m w górę, 18km podjazdu i prawie trzy godziny później byłem już na przełęczy. Furkajoch ma 1761m wysokości, więc do małych nie należy. Posiłek, odpoczynek, kilka zdjęć i zjazd do miasteczka Au, gdzie zacząłem szukać miejsca do spania. Jutrzejszy dzień podobny do dzisiejszego. Raz w górę a raz w dół. Być może jutro uda mi się zdobyć trzy nowe przełęcze i jeden szczyt.
2 komentarze