Deszczowy Ustroń

Ryszard Szurkowski powiedział, że za jego czasów kolarze jeździli tylko w słońcu, z górki i zawsze z wiatrem w plecy. Tegoroczny Puchar Równicy okazał się jednak mniej łaskawy niż kolarstwo opisane przez Pana Ryszarda. Padający deszcz, silny wiatr i przenikliwe zimno sprawiło kolarzom nie mniej trudności niż pokonywana dwukrotnie Równica.

W tym roku na wyścig w Ustroniu jechałem z dużymi aspiracjami. Zeszłoroczne podium sprawiło, że i w tym liczyłem na bardzo dobry wynik. Martwiły mnie niestety prognozy pogody, które w jednej kwestii pozostawały bardzo zgodne – będzie zimno i mokro.

W Ustroniu pojawiłem się już dzień wcześniej. Pozwoliło mi to na załatwienie formalności rejestracyjnych i porządny wypoczynek przed czekającym mnie startem. Miałem również okazję na zapoznanie się z początkowym fragmentem trasy, który w stosunku do roku poprzedniego uległ nieznacznej modyfikacji. Plan na wyścig był bardzo prosty. Nie stracić na pierwszym podjeździe zbyt dużo, aby na zjazdach dojechać do czołówki i w dużej grupie przejechać czekające nas rundy. Potem już tylko ścianka w Lesznej i ponowny podjazd na Równicę, który tego dnia miał zweryfikować najlepszych zawodników.

W sobotni poranek na starcie staje ponad 200 kolarzy. Mimo rozpostartych na niebie chmur temperatura waha się w okolicy 20 ° C. Nie daje się jednak zwieść pozorom. Założyłem rękawki i ocieplacze na kolana, a w kieszonce koszulki spoczęła lekka nieprzemakalna kurtka. Start następuję równo o 10.00.  Przejazd honorowy przez Ustroń daje okazję luźnego rozkręcenia zastanych mięśni. Rozprężenie nie trwa jednak zbyt długo i już po kilku km rozpoczyna się pierwsza tego dnia wspinaczka pod Równicę. Od samego początku tempo jest imponujące. Mój komputerek Joule 2.0 przez pierwsze 10 min nieustanie wskazuje moc w okolicach 400 Wat, co przy moim progu sięgającym 300 Wat jest to praktycznie jazda na max. Akurat tego dnia nie mam ubranego paska z pulsometru, ale może to i dobrze, bo chyba wolałbym nie widzieć jak mocno pracuje moje serce.

W połowie góry postanawiam zmniejszyć lekko tempo, gdyż czołowa grupa jest w zasięgu wzroku – nie ma sensu ugotować się już na samym początku. Uspokajam oddech i postanawiam kręcić w okolicach 320-350 Watt, co pozwala mi zameldować się na szczycie na około 20tej pozycji. Mały nawrót i rozpoczyna się jazda w dół. Po wielu latach ścigania na rowerze górskim zjazdy nie stanowią dla mnie większego problemu i udaje mi się nadrobić kolejne sekundy.  Niestety, główna grupa odjechała na tyle, że już w samym Ustroniu muszę poczekać na kolejnych zawodników, aby rozpocząć mocniejszą pogoń. Gdy jest nas już 5ciu rozpoczynamy mocną jazdę po zmianach. Wyziębione zjazdem mięśnie nie chcą się na początku rozkręcić, ale z każdą minutą zaczyna być już coraz lepiej. Niestety po chwili odpada jeden z towarzyszy pogoni. Po zejściu ze zmiany słychać ogromny huk wybuchającej opony i chłopak ląduje na asfalcie. Szczęście w nieszczęściu, że jest wtedy na końcu stawki, bo chyba nikt nie chciałbym wpaść na niego przy prędkości 40km/h.

Przed Skoczowem czołówka jest już w zasięgu wzroku. Z moich wyliczeń wynika, że tracimy do nich około 40 sekund. Niestety w międzyczasie zaczyna padać deszcz. Jest jeszcze ciepło, więc nie robi to na nas większego wrażenia. Po około 1h jazdy widać już pierwszy bufet, gdzie dopadamy czołówkę. Licznik wskazuje prawie 40 km i zaczyna naprawdę konkretnie padać. Obniża się też znacząco temperatura.

Trasa rundy jest bardzo interwałowa i naszpikowana sporą ilością podjazdów, jednak długość żadnego z nich nie przekracza 1 km. Niestety, jazda staje coraz bardziej niebezpieczna liczne zakręty i zróżnicowane umiejętności jazdy w deszczu robią swoje. Mimo, że fragmentarycznie pamiętam trasę z zeszłego roku na jednym ze zjazdów odstaje od głównej grupy. Szczerze powiedziawszy mam serdecznie dość. Leje jak z cebra, jest zimno i ciągle muszę zastanawiać się czego nie wymyślą na kolejnym zjeździe lub zakręcie pozostali zawodnicy jadący obok.

Jest około 50 km. Zatrzymuje się, ubieram kurtkę i zjadam batonik. Nogi mam jak z waty. Ubranie ocieplaczy na kolana nie było tego dnia najlepszym pomysłem. Zamiast grzać, przemoczone odbierają mi resztki ciepła. Powoli zaczynam jechać w swoim rytmie. Po drodze spotykam na poboczu kilku zawodników z pierwszej grupy, którzy zaliczyli niegroźne upadki. Jednak odpuszczenie w odpowiednim momencie było dobrym pomysłem. Przy wjeździe na kolejną rundę okazuje się, że trasa została skrócona i jedziemy już w stronę Ustronia. Nawet jeśli by tak nie było, to wątpię czy zdecydowałbym się na pełny dystans 140 km. Po pewnym czasie dojeżdża do mnie grupka około 10 kolarzy.  Zabieram się z nimi – na szczęście jazda jest tutaj dużo mniej nerwowa. Kierujemy się w stronę Lesznej, gdzie poza czekającym na nas prawie 20 % podjazdem, czeka jeszcze niezbyt bezpieczny zjazd, którego pokonanie w deszczu, może okazać się nie lada wyzwaniem.

80 km za nami. Rozpoczyna się legendarna ścianka. Przełożenie 39×25 okazuje się wystarczające i bez problemu zdobywam szczyt. Treningi z kadencją 60 rpm zimą dają jednak efekt. Podjazd nie okazuje się tak straszny jak przypuszczałem, a dodatkowo pozwala się nieco rozgrzać. Pora na zjazd. Liczne ostrzeżenia i padający deszcz sprawił, że pokonuje go praktycznie na zaciśniętych klamkach. Nie ma co ryzykować w imię 2-3 miejsc w tabeli wyników.

Dalsza droga do Ustronia upływa dość szybko i „przyjemnie”…. No może poza faktem, dziwnego syczenia wydobywającego się z przedniego koła. W pierwszym momencie jest ono na tyle delikatne, że nie chce mi się wierzyć, że złapałem kapcia. Niestety w samym Ustroniu staje się on już faktem. Powietrza jest bardzo mało, a ja modlę się w duchu, żeby starczyło go na tyle, abym zdołał dojechać do podnóża Równicy.

Pierwszy zakręt góry pokonuje już na totalnym kapciu. Na szczęście opony Panaracer Stradius Sport na tyle mocno trzymają się obręczy, że jazda flaku nie jest problemem. Mam pewność, że opona nie spadnie z obręczy i trzyma się na niej na tyle mocno, że ograniczy to jakiekolwiek uszkodzenia. O jeździe na stojąco nie ma mowy, ale na siedząco udaje mi się pokonać podjazd w całkiem niezłym tempie, dzięki czemu doganiam jeszcze kilku zawodników. Na szczycie okrytym mgłą pojawiam się po około 3h i 20 min jazdy na około 30tej pozycji. Marze tylko o jednym, jak najszybszym dotarciu na dół i gorącym prysznicu……. ale niestety, czeka mnie zmiana dętki.

Podsumowanie

Trudno jednoznacznie ocenić mi Ustroński start. Na pewno była to ogromna szkoła kolarskiego życia począwszy od odpowiedniego ubioru, a skończywszy na technice jazdy w deszczu i optymalnemu rozłożeniu sił. Analiza danych z pomiaru mocy pokazała, że udało mi się pobić kilka osobistych rekordów, co pozwala sądzić, że wyścig przejechany został naprawdę bardzo mocno. Wszystkim ciekawskim dołączam plik i link do moich dokonań w programie Training Peaks.

Może Ci się też spodobać

Przed opublikowaniem komentarza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj.

1 komentarz

Dodaj komentarz.

Przed przesłaniem formularza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj