JADYMY
Węgier wieczorem zaserwował niedogotowaną kapustę z wkładką.Wkładka to podgardle tak tłuste, że w gardle się zapiera. Całe szczęście że obok szczeka pies więc tłuste zajada jak gospodarz odwraca głowę. Widząc pusty talerz dostaję dokładkę, ze szczęścia chce mi się płakać. Węgry płaskie, więc do granicy z Rumunią kilometry uciekają, ruch mały sama radość.
Muzykę słychać z daleka to wesele, zatrzymuję się na chwilę i od razu częstują nas kołaczem. Paula, Polka z Sokołowa Podlaskiego jest gościem weselnym i zapytała co robimy i dokąd jedziemy. Jej rodzice to Polka, a tato Węgier. Ona studiuje w Budapeszcie i chce być policjantką. Pod kościołem tłumek, każdy zostaje poczęstowany palinką. Oj, ostra, ostra wypijam kielonka i serdeczne dzięki bo droga daleka.
Młodzi każą nam jechać za sobą. Zapraszają, podchodzi starosta weselny z ciupagą ustrojoną w kolorowe wstążeczki i pokazuje kierunek, że mamy za nimi jechać. Dołączamy dodając orszakowi fasonu. Tadziu łapie gumę i orszak weselny zniknął. Na pytanie czy coś robił przy rowerku dostawałem odpowiedz ,,oj tam ,oj tam”. Coś mu skrzypi, piszczy i od tej pory klejenie dętek to norma. Ja zainwestowałem w gumy i jak na razie nie wiem co to wymiana. Rumuńską granice przekraczamy w miejscowości Palea nie daleko Satu Mare.
Właściwie granicy nie ma ale siedzi senny rumuński pogranicznik i kiwa żeby jechać dalej. Moja flaga na rowerku pokazuje jaka narodowość. Przez Satu Mare przejeżdżałem wiele razy. Przed wjazdem do miasta jest rondo, obok stoi stara Dacia, a w niej agencja towarzyska. Dwie te same dziewczyny pracują od trzech lat. Pokazuję na migi jak biznes. Pokazuje że marnie bo upały i nikt do Daci nie chce wchodzić.
Aiba Iulia, zmęczony po 160 km szukam miejsca na nocleg. Kiedyś państwowe gospodarstwo rolne, a teraz właścicielem jest Niemka. Dozoruje Rumunka, więc dzwoni do właścicielki czy możemy się rozbić. Pozwala nam rozbić namioty, przynosi wiadro mięsa na grilla i pracownika do pomocy.
Kiedyś za komuny pracowało tam setki ludzi teraz zostały dwa osły. Jeden miał na imię Eryk, koń i maszyny rozebrane na części pierwsze. Zastanawiam się na co Niemce takie rudery. Wszystko to ruina i nikt o to nie dba. Kolacja królewska, tyle mięsa dawno nie jadłem. Orkiestra wojskowa daje czadu w Cluj.
Napoca, święto flagi, więc defilada jak w Warszawie. Uśmiechnięte Panie w mundurach. Pop z wiadrem święconej wody stoi w pogotowiu. Te same obyczaje jak u nas, ale tu nastąpiło oberwanie chmury więc wszyscy do cerkwi. My z rowerami w świętym przybytku się mieścimy. Lało dobrą godzinę, defilada a my w drogę.
Robi się wąsko i tir za tirem. Czasami na centymetry nas mijają – ciarki na plecach. Pierwszy wypadek i ginie czterech turystów z Austrii. Korek dwadzieścia pięć kilometrów aż do Sibiu.
Rower ma przewagę w korku nie stoi. Nie robię zdjęć bo widok czterech czarnych worków i wraku samochodu. Nie ma o czym pisać. Rozbijamy się nad rzeką bo kolejny wypadek i tiry po horyzont. Bacówka nad rzeką i ze dwieście owiec do dojenia. Biorę się za robotę, próbuję je doić ale po kilku kopniakach rezygnuję. Gospodarze zapraszają nas do bacówki. Tam od razu poczęstowali serwatką. Ta stoi w końcu pomieszczenia bez okien. Palenisko na środku bez komina. Pojemnik na serwatkę czarny, właściciel ręką wyciągnął kilka garści much i dostał się do serwatki. Nie powiem smaczna i pożywna. Całe kilogramy serów wiszą pod sufitem. Gospodarz dopiero co poił owce, a już bierze się za robienie sera. Ręce w kolorze czarnym jak by przepracował szychta na kopalni. Wyciska, kształtuje w krążki, nie wiem co do mnie mówi więc śpiewam góralską piosenkę. Spodobała mu się. Śpimy nad rzeką szeroką na kilkanaście metrów, więc kąpiel w ciepłej wodzie. Na namiocie wisi krążek sera, po drugiej stronie tiry jak stały tak stoją… CDN…
4 komentarze