JADYMY. Konserwy rozdane z lekka lżej na duszy i rower nie trzeszczy, a konserwa którą otwarłem bez smaku nic nie warta. Strugi deszczu gdy mijam granicę i wjeżdżam do Estonii. Pada drugi dzień z rzędu. Zaczynam capić bo nie ma gdzie namiotu wysuszyć, przerwy między ulewami to dosłownie kilkanaście minut. Parking pełen tirów i między nimi namiot rozstawiony, na namiocie czeska flaga. Peter jestem przedstawia się, gotuję makaron przyłącz się? Ja makaronu i kaszy nie jem mam wstręt po wojsku gdzie serwowano nam na okrągło, plus słone śledzie już minęło tyle lat a ja ciągle te wojskowe delicje pamiętam. Dosłownie jedna łyżka by nie obrazić pepika. Pokazuje mi zdjęcia swojej rodziny, trójka dzieciaków i żona zostali w domu a ja tak co roku na dwa miesiące rowerem wybieram się w różne rejony Europy, teraz jedzie do Św Mikołaja by dzieciakom kartkę wysłać na święta. Jadę w tym samym kierunku więc połączmy siły proponuje, lepiej dla ciebie i dla mnie jak każdy z nas pojedzie osobno usłyszałem. Trudno łapka na pożegnanie i wtedy zauważyłem że Peterek ma w głowie dziurę, że można połowę pięści schować i prawa ręka sparaliżowana, rower specjalnie przygotowany pod niego.
Pada, pada a ja ciągnę przez zielone pola. Zabudowań mało, bo śmigam ścieżkami rowerowymi, które ciągną się bez końca. Super oznakowane, ale widać rowerzystów deszcz wystraszył. Gigantyczne obory więc pytam właściciela stada krów a ma ich tysiąc, czy mogę rozbić namiot nie ma problemu. W polu stoi sauna tam się możesz rozbić. Podchodzę pod budynek sauny a tu naga dama wychyla się i pyta słucham. Co prawda naga kobieta robi wrażenie na tle zielonej trawy, tyłek blady, piersi jeszcze krągłe duże, panna jak się okazało ma po czterdziestce. Mówię że twój ojciec pozwolił mi się rozbić pod sauną, dawaj ściągaj gacie i wskakuj jest napalone i odpowiednia temperatura. No to na waleta siadam na nagrzanych deskach i pocimy się we dwoje. W pierwszym minucie trochę nieswojo bo niezła laska z figury z twarzą ciut gorzej. Przez środek łąki płynie strumień więc kilkakrotnie wskakujemy do lodowatej wody aż orzeszki się kurczą. Ten błogi stan przerwał gospodarz bo i on nabrał ochoty, zrobiło się ciasno i sztywno. Dama ubrała się i tyle ją widziałem. Starszy opowiada, że przed wojna jego rodzice należeli do bogatych gospodarzy, komuniści zabrali im wszystko a teraz pomału odzyskują swoją ziemię. W dzieciństwie miałem gosposię Polkę, pięknie śpiewała, ale przyszła wojna i zabrali ja i ślad zaginął, reszta rozmowy to krowy i gospodarstwo, kredyty i kłopoty.
Ruszam nad ranem nikogo w zabudowaniach nie spotkałem. Kilka kilometrów w deszczu a widzę że ktoś za mną na rowerku się kula, czekam i okazuje się że Peterek. No to decydujemy się jechać razem. Ucieszyłem się bo w deszczu w dwóch lepiej się jedzie. Koło Talina wskakujemy pod dach supermarketu bo urwanie chmury, nie da się jechać. Rozbijamy namioty pod dachem, przyszedł kierownik marketu bo nie w smak mu że robimy zadymę. Ludzie z ciekawości spoglądają jak rozbijamy namioty bierzemy kąpiel pod rynna i idziemy spać. Rano ochrona zaglądała do środka mojego namiotu pokazując że spokojnie możemy spać dalej.
Talin przywitał nas słoneczkiem. Pod informacją turystyczną zostawiamy rowery, jest specjalny ochroniarz do pilnowania rowerów więc myk na miasto. Piękna starówka, aż miło patrzeć widać, że wojenne zawieruchy ominęły te miasto. Kilka dobrych godzin na zwiedzanie i do portu po bilety. Kupuję za dwadzieścia pięć euro za rower wołają drugie tyle ale pal licho, pcham rower na prom i nikt o bilet na rower nie pyta więc kasa w kieszeni zostaje. Prom ogromny więc śmigamy windami na jedenaste piętro, widoki zapierają dech przy brzegach Finlandii wysepki jak pączki, jedne zielone inne to tylko skały. Nikt się nie pyta o paszport, nie widać nikogo z ochrony granic. Helsinki to piękne miasto kanały wyspy kolorowo czyściutko śpimy w krzakach w samym centrum nikt do nas się nie czepia więc spokojna noc. W punkcie informacji dostajemy mapy i wszelkie informacje. Jazda na północ, wyjazd z miasta nastarcza nam kłopotów, ale pomaga nam miejscowy odprowadzając na rogatki miasta.
Keri — po kilku dniach poznajemy pod sklepem starszego pana. To on zapytał czy byliśmy już w Fińskiej saunie takiej drewnianej, Peter jeszcze nie był więc namalował nam mapę i tak nad bajkowym jeziorem wskakujemy do napalonej sauny. Fin prócz sauny miał spory zapas wódki – zresztą nie tylko on, ale kilkakrotnie spotykaliśmy ludzi z butelkami w ręku. Jak się dowiedziałem piją bo nudno piją bo daleko, piją bo piją. Po kąpieli wycieczka na ryby i po okolicznych jeziora. Przyleciał przyjaciel Kerego samolotem, mieszka kilkaset kilometrów dalej więc mamy kolejną atrakcję wieczorny lot samolotem. Rozmowy do białego rana, a zapasy naszego gospodarza radykalnie spadły.
Kolejnego dnia mamy jechać na pobliskie kanały. Keri szuka klucza od samochodu w końcu gdy znalazl Peter mówi pokaże ci jak mój tata chowa klucze bo widzę że masz kłopoty jak mój ojciec. Klucze wsadził pod czapkę i zapomniał bo nie ma tam czucia. Po kilku godzinach mamy wyjechać, a tu kluczy nie mam. Przekopali cale gospodarstwo i nic. Trudno wycieczki nie będzie bo zapasowe klucze w Helsinkach.
Śmigamy mijając jezioro za jeziorem i tak z czterdzieści kilometrów, gdy Peter podrapał się po głowie i wyciąga klucze. Czeski film, komedia na trasie, trudno zawracamy oddać klucze. Keriemu zapasy alkoholu tego wieczora spadły do zera.
Wizyta u Św Mikołaja – byliśmy pierwsi pod biurem św. więc korytarzami w bajkowej scenerii z jednej strony lodowce, a to skrzaty i muzyka przenosi nas w świat dziecinnych marzeń. Proszę chwilę zaczekać słyszę słowa miłej pani kolejka do Mikołaja, zdjęcie z Św to pięćdziesiąt euro słyszę ………… co? chyba Cię boli zapytałem po Polsku pięćdziesiąt euro to kupa kasy, na co Pani w moim ojczystym języku niestety taka cena a ja tu tylko pracuję. Szukamy świętego w wersji dla ubogich i takowego znalazłem za darmo do plastikowego mikołaja się przytulam, robimy zdjęcia z dużego worka wybieramy po jednym prezencie, mnie dostała się skarpetka Peter wyłowił czapkę. Pusto smutno kilka osób z Włoch klną na cenę zdjęcia więc podpowiadam im że jest św w wersji dla ubogich za co serdecznie mi podziękowali.
Jeszcze drogowskaz ile do Tokio ile do Paryża, do Warszawy nie ma. Czym dalej na północ tym mniej ludzi, jedna z dróg szeroka na kilkadziesiąt metrów i tak przez kilka kilometrów miejscowy mówi że to zapasowe lotnisko w razie konfliktu z sowietami. Nockę spędzamy w namiocie ustawiony przy drodze, w środku garnki zapałki i herbata, ciastka w metalowym pudełku. Robimy sobie gorącą kąpiel, a w nocy spadł śnieg. Peterek rano mówi do mnie wiesz ja dalej nie jadę, nie mam ciepłych ubrań jak ty więc nie będę ryzykował. Pożegnałem go jak brata, to dobra dusza z takim podróżować na kraj świata pomyślałem. Deszcz ze śniegiem na przemian, wyciągam ubranie przeciw deszczowe i mknę przez śniegi deszcze, po dwóch godzinach zajechał mi drogę samochód, wychodzi facet i pyta co zgubiłeś? pobieżnie spoglądam na bagaż nic odpowiadam, a on wyciąga mój puchowy śpiwór, aż zamarłem bez tego śpiwora na północy nie mam szans. Gdy wyciągałem deszczowe ubrania to śpiwór wypadł a on widział to z okna swojego domu. Kolejny napotkany fin to tuż przy granicy z Norwegią, zapytałem o możliwość rozbicia namiotu, ale fin tylko pokazał na domek z drewna, mówiąc do mnie wpadnij na herbatę pogadamy. Ciastka i herbata, a mój gospodarz układa pasjanse i tak z trzy godziny gdy słyszę, no pogadaliśmy więc idziemy spać, ja słowa nie powiedziałem, on tylko raz bąka puścił i tyle się nagadaliśmy. Wieczorem do drewnianego domku na bal zaprosiło się miliony komarów tną bez litości, nie pomagają żadne spraje, maści tną do białej kości. Biegiem rozbijam namiot ten ma moskitierę, więc po wybiciu kilku intruzów można zasnąć. Stada reniferów towarzyszą mi na drodze czasami wyskoczył taki przed rower i mknie. Od czasu do czasu ogląda się czy się z nim ścigam, czasem nad ranem słyszę sapanie pod namiotem, a to renifery buszują.
CDN
7 komentarzy