Przylądek Północny czyli North Cape lub po norwesku Nordkapp jak żaden inny kraniec nie przyciąga tylu turystów i amatorów zdobycia na różne sposoby najdalej wysuniętego miejsca w Europie. Niezupełnie najdalej ponieważ dalej i to o aż 1200 metrów wysunięty jest inny cypel o nazwie Knivskjellodden oddalony od Nordkapp o około 4 kilometry z linii prostej na zachód. W rzeczywistości więc słynne Nordkapp to jedynie wysoki na 300 metrów klif oraz koniec drogi E6 przebiegającej przez całą Norwegię.
Podczas dwudniowej przygody z Nordkapp na trasie spotkałem kilka wypraw rowerowych w tym emeryta ze Szkocji, kilka par i trzy dziewczyny. Poza tym oczywiście sporo motocykli, camperów oraz autokarów nawet z Polski.
Biorąc sobie za punkt początkowy miasto Lakselv na drodze 92 przez wioskę Olderfjord (E6) do Nordkapp miałem do pokonania ponad 190km. Trasa głównie prowadzi wzdłuż fjordu Porsanger a na wyspę Mageroya się dostać promem, drogą lotniczą lub tunelem Nordkapp o długości aż 6870m. Tunel drążony w skale prowadzi głównie pod wodą a w połowie swojej długości zjeżdża się do wysokości 212 metrów pod powierzchnię morza. Dlatego też pierwsze 3 kilometry to zjazd a kolejne 3km to całkiem stromy podjazd o nachyleniu 9%. Na trasie jest jeszcze kilka innych tuneli o długości 4440 i 2980 metrów oraz dwa mniejsze. Po wszystkich można poruszać się na rowerze oczywiście dobrze oświetlonym, przejazd przez wszystkie jest bezpłatny.
Pierwszego dnia dojechałem za miasto Honningsvag na wyspie w okolice dużego hotelu i campingu aby następnego dnia rano na spokojnie podjechać do celu. Z Lakselv to około 170km i ponad 1300m przewyższenia. Drugiego dnia 27km do cypla Nordkapp i z powrotem do skrzyżowania dróg E6/92 w Olderfjord wyszło ponad 150km oraz ponad 2100m w górę. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się aż dwóch podjazdów na ponad 300 metrów na ostatnich kilometrach do celu. Przejeżdżając całą wyspę osiąga się przewyższenie rzędu 1300 metrów. Zanim dotrze się do Nordkapp mija się parking z którego prowadzi ścieżka na cypel Knivskjellodden. Kilka kilometrów dalej dojeżdża się do bram wjazdowych czyli kas do poboru opłat za wstęp na Przylądek Północy. Płacą oczywiście wszystkie auta i motocykle. Rowerzyści bez opłat Z daleka oko przykuwa duży budynek schroniska oraz spory parking zapełniony camperami z niemal całej Europy. Duży budynek schroniska mieści w sobie restauracje, kino, muzeum oczywiście są tu toalety oraz darmowe WiFi sieci Telenor. Schronisko otwarte jest od 9:00 do 23:00. Za schroniskiem przy samym klifie stoi słynny pomnik globu przy którym każdy tu przybyły musi uwiecznić ten moment zdjęciem dlatego też przy kuli tworzą się kolejki chętnych takie jak na przykład przy znaku Las Vegas w Nevadzie czy Byku na Wall Street w NY. Przy schronisku zobaczyć można również kilka innych pomników oraz sporo tablic z koordynatami szerokości geograficznej Nordkapp. Z klifu do Bieguna Północnego jest już tylko 2093 kilometry
Przy dobrej pogodzie a taką mniej więcej miałem zdobycie przylądka nie jest większym wyzwaniem niż rowerowanie po Półwyspie Helskim wiosną lub jesienią. Spodziewać się można chłodu, opadów deszczu, śniegu oraz prawie na pewno silnego wiatru z północy, który za to bardzo pomaga w drodze powrotnej.
Na wyspie można spotkać oczywiście renifery sądzę jednak, że zostały one sprowadzone tu przez człowieka co widać po ich oznaczeniu.
Halti i Ridnitsohkka
Finlandia jest jednym z kilku krajów w Europie gdzie najwyższy szczyt nie jest sprawą jednoznaczną. Najwyższym punktem Finlandii jest zbocze norweskiej góry Halti (Háldi) o wysokości 1328m.npm. Na niektórych mapach i źródłach w internecie można spotkać się również z sytuacją gdzie podana jest linia graniczna pomiędzy Finlandią i Norwegią przebiegającą przez szczyt Halti.
Najwyższym samodzielnym szczytem Finlandii i tu nie ma już żadnych spornych kwestii jest Ridnitsohkka 1317m.npm. Góra oddalona jest od Halti zaledwie o około 3 kilometry w linii prostej. Mój plan na „Dach Finlandii” był więc prosty. Zdobyć oba powyższe szczyty.
Najbardziej dostępną i najszybszą trasą do zdobycia obu szczytów jest wejście północne od strony norweskiej z doliny Kafjorddal. Warto zaznaczyć że zdobycie możliwe jest od poziomu morza w jeden dzień. Niewiele innych szczytów należących do Korony Europy daje taką możliwość.
Swoją przygodę z Halti zacząłem więc w miasteczku Birtavarre leżącego na końcu fjordu na drodze E6. Stąd początkowo asfaltową drogą kierowałem się w głąb doliny. Po około siedmiu kilometrach asfalt zamienił się w szuter jednak tak równy, że jechało mi się po nim nawet lepiej jak po dziurawym asfalcie chwilę wcześniej. Po chwili dojechałem do parkingu na który jednocześnie był rozwidleniem kilku szlaków i na którym można rozbić obóz. Kolejne kilometry to już ostra wspinaczka pod górę krętą drogą o nachyleniu sięgającym nawet 12-14%! Tym sposobem dosyć szybko osiągnąłem wysokość ponad 700m.npm gdzie dotarłem do śnieżnej przeszkody na drodze która uniemożliwiła dalszą jazdę kilku samochodom zaparkowanym tuż przed topniejącą białą masą. Do końcowego parkingu pod górą jechałem więc już bez aut ale w mokrych butach przedzierając się jeszcze przez pięć czy sześć kilkudziesięciu metrowej długości zasp:) Przez ostatnie sześć kilometrów do parkingu coraz bardziej kamienista droga prowadzi wzdłuż lodowego jeziora Guolasjavri oraz z widokiem na zbocze Halti. Po ponad 108 kilometrach na rowerze tego dnia po krótkiej przerwie, posiłku i przebraniu się w bardziej trekkingowe ubranie po godzinie 19:00 przy bezchmurnym niebie i w blasku słońca ruszyłem pieszo w kierunku góry Halti. Szlak najpierw wskazywało kilka znaków a potem już tylko kamienne stożki poustawiane co kilkadziesiąt metrów. We mgle można łatwo zgubić ścieżkę i zboczyć z trasy. Z końcowego parkingu do szczytu Halti jest około 6km z przewyższeniem wynoszącym ponad 600 metrów. Najbardziej stromy odcinek jest pomiędzy 2-4 kilometrem. Na szczycie Halti znajduje się kamienny kopiec z tablicą oraz skrzynka z pamiątkową księgą w której można upamiętnić swoje wejście. Z wierzchołka Halti dobrze widać Ridnitsohkka, najwyższą samodzielną górę Finlandii na której szczycie z daleka można dostrzec wysoką wieżę i budynek schroniska. Z Halti na Ridnitsohkka do przejścia jest około 3km schodząc a następnie podchodząc mniej więcej 200 metrów. Na szczycie Ridnitsohkka znajdują się dwa drewniane budynki, niestety zamknięte oraz nieczynna wieża przekaźnikowa. Taką samą drogą wróciłem do parkingu omijając nieznacznie sam wierzchołek Halti. Do punktu początkowego wróciłem o 1:00 w nocy czyli po sześciu godzinach, 18 kilometrach marszu i 1000 metrów podejścia w górę. Na zjazd do Birtavarre nie miałem już sił więc na noc zostałem w starym schronie turystycznym przy parkingu. Rano tylko zjechałem do wioski gdzie resztę dnia i kolejną noc spędziłem na campingu odpoczywając. Ogólnie oby dwie góry są bardzo proste technicznie do wejścia. Utrudnieniem może być mgła oraz spowalniający trekking śnieg.
Kebnekaise
Kebnekaise to szczyt w Górach Skandynawskich o wysokości od 2111-2123 m.npm. Wysokość zależna jest od ilości pokrywy śnieżnej na stożkowym wierzchołku. To zarówno najwyższy szczyt Szwecji, Laponii oraz najwyższa góra w Kole Podbiegunowym. Choć technicznie wejście na szczyt nie należy do trudnych do dystans jaki trzeba pokonać aby wejść na Kebnekaise już jest nie lada wyczynem.
Główną bazą wypadową w okolice jest największe miasto północnej części Szwecji czyli Kiruna. Miasto położone jest na sporych złożach rud żelaza przez co kopalniany krajobraz wokół nie zachwyca. Poza kilkoma ładnymi uliczkami na większą uwagę zasługuje jedynie drewniany Kościół stylizowany na lapoński namiot. Warto również wspomnieć, że z Polski do Kiruny można się dostać lecąc tanimi liniami lotniczymi. Ceny za noc w hostelowych dormitoriach zaczynają się od 90zł.
Zdobywanie Kebnekaise latem ma jedną sporą zaletę, można wchodzić na szczyt praktycznie całą dobę. Trwający tu dzień polarny umożliwia spokojne wejście i zejście nawet nocą o czym sam się przekonałem.
Z Kiruny trzeba najpierw dostać się do wioski Nikkaloutka oddalonej o 66 kilometrów. Ponieważ całe przedpołudnie padał deszcz chciałem przeczekać najgorszą pogodę i chociaż pod szczyt dotrzeć suchy. Na rowerze to ponad 3 godziny jazdy do Nikkaloutka. Po drodze naliczyłem cztery czy pięć parkingów z chatkami w których można się schować w razie deszczu (ale nie powinno się w nich spać ;)). Wioska Nikkaloutka (490m.npm) to mała osada z Kościołem, campingiem, restauracją i sklepem z pamiątkami. To właśnie tutaj zaczyna się szlak na najwyższą górę Szwecji.
Etap pierwszy to dwudziesto kilometrowy spacer do górskiego hotelu Kebnekaise Fjällstation. Bardzo łatwa i przyjemna trasa z końcowym podejściem 200m w górę na wysokość około 700m npm. Spory kawałek tego dystansu prowadzi po drewnianych kładkach. Okolica schroniska wygląda jak pole namiotowe, w odległości powyżej 150 metrów od budynku w każdym bardziej płaskim miejscu stoi namiot. W Kebnekaise Fjällstation można oczywiście spędzić noc w sali wieloosobowej lub prywatnym pokoju. Schronisko oferuje aż 440 miejsc. Najtańszy nocleg to wydatek ponad 200zł. W stacji znajduje się również restauracja, sauna, sklep z pamiątkami oraz wypożyczalnia sprzętu turystycznego. Można wypożyczyć plecak, buty lub sprzęt do wspinaczki. Wychodząc z wioski Nikkaloutka o 17:00 do schroniska dotarłem po czterech godzinach marszu czyli idąc równo 5km/h. Po chwili odpoczynku i małym posiłku ruszyłem dalej.
Etap drugi to wejście na szczyt i powrót do Kebnekaise Fjällstation. Do wyboru są dwie trasy. Zachodnia, dłuższa i łatwiejsza jest ogólnodostępna oraz wschodnia, krótsza prowadząca po lodowcu po którym można poruszać się tylko z przewodnikiem, podobno bardzo drogim. Ze stacji szlakiem zachodnim do szczytu jest około 10 kilometrów i 1700 metrów podejścia pionowego. Na tym odcinku trzeba pokonać kilka szerokich strumieni uważając na śliskich kamieniach aby nie skąpać się w zimniej wodzie. Nie licząc końcowego odcinka na trasie jest jeszcze jedno strome miejsce które może sprawić małe trudności szczególnie gdy leży śnieg. Udało mi się przejść bokiem po kamieniach omijając białą ślizgawkę. Wchodząc na Kebnekaise trzeba jakby pokonać dwa podejścia. Najpierw wchodzi się na szczyt Vierranvárri na około 1750 metrów. Na płaskim wierzchołku poukładanych jest wiele kamiennych stożków. Następnie trzeba zejść około 150 metrów w dół i ponownie rozpocząć już właściwie wejście na szczyt. Jeśli nie ma śniegu trasa jest bardzo dobrze oznaczona dużymi czerwonymi kroplami namalowanymi farbą na skałach co około 2-5 metrów. Około 300 metrów poniżej szczytu znajdują się dwa drewniane schrony w których można przeczekać załamanie pogody lub nawet przespać się. Do stożkowego szczytu dotarłem o 1:20 w nocy po ponad czterech godzinach marszu ze stacji górskiej. Końcowe podejście jest dosyć strome na szczęście dla mnie śnieg nie był zlodzony i bez trudności udało mi się wdrapać na „Dach Szwecji” w tanich butach do biegania. Na szczycie nie ma nic poza lodową czapą i niesamowitymi widokami na okoliczne góry oświetlone promieniami słońca w środku nocy. Trasę powrotną do schroniska pokonałem nieco szybciej.
Etap trzeci był najtrudniejszy i ciągnął się w nieskończoność. Po krótkim odpoczynku w Kebnekaise Fjällstation ma chwilę przed 6:00 ruszyłem w kierunku Nikkaloukta. Ostatnie 20km przeszedłem już nie w cztery a w sześć godzin. Szedłem bardzo wolno i co kilka kilometrów robiłem przerwę. Dość mocno odczuwałem zmęczenie, brak snu i ból nóg.
Nic dziwnego, że wiele osób dzieli sobie wejście na szczyt na dwa lub nawet trzy dni. Można również znacznie skrócić sobie trasę przelatując helikopterem. Cena za przelot z wioski do schroniska to ponad 300zł. Można również część trasy pokonać łodzią która płynie kilka razy dziennie wzdłuż jeziora Ladtjojaure. Na szlaku do schroniska widziałem również ślady opon rowerowych. Ktoś wcześniej próbował przejechać początkowe 20km. Większość odcinka można pokonać na rowerze jednak sporą część prowadzi po skałach, luźnych kamieniach i wąskich kładkach więc dużo było by prowadzenia roweru. Na pewno jednak można w ten sposób skrócić sobie czasowo ten długi odcinek.
Ruszając z wioski Nikkaloukta nie byłem pewien pogody. Jednak z każdą kolejną godziną marszu wspinałem się powyżej chmur i mniej więcej od wysokości 1600m.npm mogłem obserwować zjawisko „morza chmur” pod sobą.
Całą trasę czyli 60 kilometrów w tym prawie 2000 metrów w górę pokonałem w 19 godzin od momentu wejścia na szlak o 17:00 w Nikkaloukta do powrotu następnego dnia w południe w to samo miejsce. Na wyprawie rowerowej nie chodzi się zbyt wiele a podczas kręcenia pracuje zupełnie inna grupa mięśni niż podczas chodzenia więc gdybym był nieco bardziej rozchodzony na pewno urwał bym jeszcze jakieś 2-3 godziny oczywiście nie goniąc na złamanie karku.
Po powrocie do Nikkaloutka w restauracji w nagrodę po zdobyciu góry spróbowałem mięsa renifera popijając skandynawskim piwem. Jeszcze tego samego dnia wsiadłem na rower i ponownie przejeżdżając przez Kirunę wykręciłem ponad 85km. Następnej nocy po wejściu na szczyt przespałem ponad 12 godzin a skutki tego spaceru odczuwałem jeszcze przez kilka dni
napisz coś od siebie