Najpierw natknęłam się na informację o wystawie w South African Market. Moją uwagę przykuły promujące ją estetyczne zdjęcia rowerów, rozłożonych na części. Na samej wystawie, której otwarcie miało miejsce 6. lutego w Kapsztadzie, można było podziwiać klasyczne i piękne w swej prostocie pojazdy, będące częściami prywatnych kolekcji. Niebawem przekonałam się, że za nazwą, która jednocześnie była tytułem ekspozycji – South African Bicycle Builders (Południowoafrykańscy Konstruktorzy Rowerów – dos. tłum.) – kryje się znacznie więcej.
Duet odpowiedzialny za inicjatywę to Stan Engelbrecht i Nic Grobler. Z ich rowerowych fascynacji zrodziło się kilka naprawdę interesujących przedsięwzięć, skupiających uwagę na pięknie stalowych, ręcznie tworzonych ramach i na tym, co kryje w sobie podróż przez rejony Afryki Południowej, odbywana na prostym, klasycznym rowerze. W swoich projektach Stan i Nic pokazują, że piękne pojazdy z tradycją stają się tym piękniejsze, gdy nabierają życia w drodze, w akcji, w rękach tych, którzy je posiadają i kochają.
Porozmawiałam z nimi o ich fotograficznym projekcie Bicycle Portraits, ukazującym wizerunki ciekawych postaci z obszaru Afryki Południowej wraz z ich ukochanymi pojazdami. O wyprawie Tour Arae (Arae – konstelacja nieba południowego, in. zwana Gwiazdozbiorem Ołtarza – przyp.) planowanej na pokonanie ok. 666 km w ciągu 6 dni, która odbyła się w sierpniu bieżącego roku. I wreszcie – o samej wystawie, która po nitce do kłębka przywiodła mnie do nich. Opowieść jest na tyle rozległa, że zostanie przedstawiona przeze mnie w dwóch częściach – portrety omówię w ramach cyklu poświęconego fotografii rowerowej.
Na stronie Wyprawy Arae widnieje informacja Tour of Arae jest kompletnie niezależny, opłacany przez uczestników – nie ma sponsorów ani mecenasów i mamy zamiar utrzymać tę formułę. I dalej: w wyścigu dopuszczalne są tylko stalowe, południowoafrykańskie (zbudowane lokalnie, na terenie Afryki Płd. – przyp.) ramy (…). Oprócz siodełek i pedałów, żadne nowoczesne komponenty, stworzone po 1999 roku, nie są dozwolone. Już po opisie widać więc, że zasady są konkretne i restrykcyjne.
Powiedzcie mi coś więcej o akcji Tour of Arae – kto w niej uczestniczył, jak zrodziła się idea I co było jej głównym celem.
STAN: Idea Wyprawy Arae pojawiła się podczas poszukiwania książek fotograficznych o starych włoskich i francuskich etapowych wyścigach rowerowych. W tamtych, dawnych czasach rzeczy wyglądały prościej– same rowery, związek między człowiekiem, a otoczeniem… Dziś mamy sponsorów i dopingi i to jest odstręczające. Dlaczego nie urządzić wyścigu na możliwie czystych i prostych zasadach, oddającego hołd dawnym czasom? Tak zrodziła się idea. Od tamtej pory zacząłem poszukiwać tras w obrębie kraju i w końcu wybór padł na obszar Karru (półpustynna kraina RPA – przyp.). To prawdopodobnie najbardziej unikalny krajobraz Południowej Afryki, a żwirowe drogi i dystanse między miastami wydały się idealne. Wkrótce odbyłem trasę w tym rejonie by przetestować drogi na moim starym, stalowym południowoafrykańskim rowerze (South African bicycle). Częścią tej idei było to, by cały event był otwarty wyłącznie dla zbudowanych lokalnie rowerów szosowych ze stalową ramą. Pomyśleliśmy, że to dobra okazja żeby zwrócić uwagę na te rzadkie, stare ramy i spopularyzować w naszym obszarze wiedzę o tym, jaką mają historię i wartość. Chcieliśmy też rzucić światło na tych, którzy owe ramy tworzą w naszych rejonach (ruch osób ręcznie tworzących rowerowe ramy powoli wygasał w latach 80. i powraca na fali kolejnej fascynacji klasycznymi, stalowymi konstrukcjami – przyp.). Udało nam się dotrzeć do ludzi, którzy kolekcjonowali je i używali ich podczas jazdy. W czasie testowania trasy stało się jasne, że lepiej utrzymać stosunkowo małą grupę rowerzystów, zdecydowaliśmy więc ograniczyć liczbę zapisów do 35. W małych miastach, przez które przejeżdżaliśmy zwyczajnie mógłby być problem z kwaterami dla większej ilości uczestników, a chciałem możliwie mocno zaangażować lokalne środowisko w to, co się dzieje – uczestnikom dać okazję skosztowania lokalnego jedzenia, rozrywek, doświadczenia pięknych widoków i poznania ciekawych ludzi, których spotykaliśmy po drodze. Zbyt wiele wyścigów zakłada dziś organizowanie własnych, osobnych pól namiotowych, zapewnianie własnej żywności, skupia się na zarabianiu pieniędzy odgradzając lokalne społeczności od swoich inicjatyw.
Co dała Wam ta wyprawa? Które jej części, jakie doświadczenia były dla Was najistotniejsze?
STAN: Kocham rowery. Wszystkie, ale w szczególności te z historią. Uwielbiam też przygodę, zwłaszcza ten typ przygody, który jest wyzwaniem i wprowadza w świat rzeczy, które do tej pory nie mieściły ci się w głowie. Nie mogłem więc wyobrazić sobie lepszego sposobu na dzielenie się rzeczami, które kocham z grupą ludzi o podobnym sposobie myślenia. Celowo ograniczyłem ilość uczestników wyścigu i postawiłem dość restrykcyjne warunki – stare, stalowe rowery bez unowocześniających komponentów, żwirowe podłoże, żadnych obrzydliwych współczesnych rowerowych strojów z okropnymi logosami, żadnych g***ianych batoników energetycznych – wszystko dla pewności, że uda się zebrać ludzi o podobnym podejściu do jazdy na rowerze, z którymi będziemy delektować się kieliszkiem czerwonego wina czy łykiem whiskey gdzieś w połowie trasy, przy zakurzonej przełęczy.
Jest takie afrykańskie słowo, które nasuwa mi się gdy myślę o trasie Arae 2014 – saamesyn. Oznacza ono wspólnotę i wzajemne zrozumienie w tym, co radosne. To jest dla mnie ważne.
Mimo, że miejscami trafialiśmy na bardzo, bardzo ciężkie warunki, wielu z uczestników podkreślało, że to najpiękniejsza i zarazem najtrudniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek mieli okazję się podjąć. To zaszczyt, że brałem w tym udział.
Każdy cyklista ma swoją własną historię, “zapisaną” na rowerowej ramie, na kołach pojazdu… Myślę, że w czasie Waszych działań mieliście okazję poznać wiele interesujących historii z życia I wypraw rowerzystów.. Czy moglibyście przytoczyć choć jedną, która – według was – jest najbardziej interesująca?
STAN: Tak, masz rację, jest ich mnóstwo. Naprawdę wiele fascynujących historii, zbyt wiele by wybrać tylko jedną z nich. Ale mogę opowiedzieć ci o jednej z moich ulubionych postaci, stanowiących jednocześnie część projektu Bicycle Portraits (więcej o projekcie – niebawem, w kolejnej części cyklu poświęconej fotografii rowerowej – przyp.), George Tshoro. Poznałem George’a gdy przejeżdżaliśmy przez niewielkie południowoafrykańskie miasteczko zwane Boshof. Zbliżała się pora lunchu gdy zobaczyłem stary rower górski zaparkowany pod drzewem. Moją uwagę zwrócił fakt, że klasyczną, prostą kierownicę pojazdu zastąpiła kierownica szosowa, a zamiast linki hamulcowej znajdowało się coś w rodzaju delikatnego łańcucha – przy czym system i tak nie działał bo dźwignia przedniego hamulca była całkowicie zerwana. Sam rower był udekorowany z troską o szczegół – pomalowaną na zielono ramę oplatały barwne, czerwone i zielone druty. Miał zjechane opony, niesprawne hamulce, ale – jak większość tego typu rowerów – widać, że był ukochanym jednośladem, na którym można polegać.
Po minucie przyglądania się temu rowerowi pojawił się George – poważny facet, śpieszący się po lunchu by powrócić do swojej pracy ogrodniczej. Opowiedziałem mu o naszym projekcie i zgodził się na szybki wywiad. Opowiedział mi o tym, dlaczego wielu ludzi w tym rejonie preferuje kierownice szosowe niezależnie od typu roweru, na którym jeżdżą – przyczyną jest wiatr. Musisz przybrać obniżoną pozycję na rowerze, tak bardzo jak to tylko możliwe gdy wiatr wieje, co jest tu rzeczą częstą. Kiedy ten poważny, niemłody już człowiek wsiadł na swój rower niczym nieustraszony nastolatek, nie mogłem się nie uśmiechnąć na widok kabelków zdobiących jego rower – mówiących tak wiele o miłości właściciela do swojego pojazdu.
George Tsogoro, zdjęcie z serii Bicycle Portraits
Chciałabym dowiedzieć się więcej o miejscu, które wybraliście na wystawę – South African Market. Czy to rodzaj koncept store’u z lokalnymi produktami?
NIC: Zostaliśmy zaproszeni do umieszczenia wystawy powiązanej z rowerami w ich sklepie. Dostępna jest w nim wyselekcjonowana kolekcja projektów i wyrobów hand made z obszaru Afryki Południowej. Zestawienie lokalnych jednośladów z piękną lokalną sztuką zadziałało bardzo dobrze. Na tym tle szczególnie ujęła nas estetyka pojazdów, sposób, w jaki zostały one pomalowane.
Przy okazji wystawy została stworzona specjalna seria czekolad
Co możecie powiedzieć o popularności jazdy na rowerze w waszym obszarze – o mocnych stronach i trudnościach, o rozwoju kultury rowerowej?
NIC: Osobiście wciąż czuję się szczęśliwy widząc kolejną osobę na rowerze. Wciąż jeszcze wiele osób lubi jeździć głównie w grupach lub dla rekreacji, nie traktując roweru jako środek transportu czy sposób na przemieszczanie się z domu do pracy. Mimo wszystko następują w tym obszarze gwałtowne zmiany i podchodzimy optymistycznie do sprawy, widząc coraz więcej osób używających rowerów na co dzień. Dla mnie głównym utrudnieniem nie jest kwestia bezpieczeństwa czy brak infrastruktury rowerowej, ale sposób myślenia, samo podejście do jazdy na rowerze. Każdego dnia poruszamy się po terenie, który ludzie nazywają „najbardziej niebezpiecznymi drogami”, siedliskiem korków czy przestępczości w obszarze Kapsztadu. Niekiedy faktycznie bywa to irytujące ze względu na wzmożony ruch uliczny, jednak ja na co dzień wybrałbym rower zamiast auta – nawet w deszczu.
Zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości Nica Groblera i Stana Engelbrechta.
napisz coś od siebie