JADYMY Paryż to miejscowość sklejona z bud i szałasów z blachy falistej. Nikt nie wie dlaczego i jak powstała. Skoro ludzie się tu zatrzymują znaczy się należny postawić meczet. Jest późny wieczór, minus trzy stopnie i wszystkie norki zajęte więc proszę o pozwolenie rozbicia namiotu przy meczecie. Tym bardziej ostrzegali mnie przed złem jakie tu istnieje czyli prostytutki, drobne pijaczki. Do późna w nocy piątkowe modlitwy a ja zasypiam w rytm modlitw do Allacha.
Rano zwijam obóz robię zakupy i jazda,daleko nie zajechałem zatrzymują mnie dwie młode dziewczyny -pytają o narodowość no Polak a o co chodzi, jedna z Pan wyciąga książeczkę i wertuje, po chwili podaje mi do ręki. Jezus cię kocha czytam w języku ojczystym. Wiem, odpowiadam ale chcę się ich pozbyć a na nauki nie mam humoru ani chęci. Mówię, żeby zaczekały aż rozbije obóz kilka kilometrów dalej. Mam ziemniaki, cebule i tylko jeden kondon. Na reakcję czekać nie musiałem bo dziewczyny uśmiechnęły się i odeszły, trochę mi się później głupio zrobiło bo potraktowałem dziewczyny z buta, no trudno nie zawsze mam dobry dzień.
Rozbijam się obok znajomych mojego Pana kierowcy, który został przed przełęczą, już im o mnie donieśli więc od razu baran na ruszt. Trochę mi się słabo zrobiło bo jeszcze biedak dygotał jak zainstalowano na bazie butli gazowej palnik i tak na pół żywca opalali, straszny widok ale oni mają inna wrażliwość. Mięso na ruszt a flaki do garnka łącznie z podrobami gotowały się całą dobę. Ubawiły mnie sztuczne kwiatki wbite w ziemie wyglądają z daleka jak prawdziwy klomb kwiatowy.
Akurat w tej jurcie podstawą jedzenia był chleb, inny niż w naszych piekarniach płaski okrągły, smaczny po upieczeniu ale gdy ostygnie robi się gumowaty. W jurcie mają zestawy do herbaty i sztućce co widziałem bardzo rzadko. Mięso długo gotowało się w dużym garnku i gdy było miękkie nadziewano na ruszt i nad małym ogniem z dwie godziny, polewając co chwilę nie znaną mi przyprawą w płynie. Rosół bo tak bym to nazwał każdy dostał w czarce do wypicia, przy pierwszej czarce odruch wymiotny, ale wstrzymuję powietrze i daję radę z pełnym uśmiechem. Na darmową zupę zaraz zleciały się dzieciaki z pobliskich jurt, wypisz wymaluj jak na Holecku podczas świniobicia. Dla mnie osobiście to było wielkie święto, bo za trzymanie świni za sznurek przywiązany do nogi dostawałem dwa złote i kanka zupy po gotowanych krupniokach. Jak był fajny świnio morderca to i krupniok i żymlok się trafił, później z przyjaciółmi na murku nad hasiokiym my konsumowali, a jedli my „gipko” by starsi nie wprosili się na uczta. Tylko jeden raz świnia mi „pitła” i kasy nie było.
Teo Aszy tak nazywa się płaskowyż leży na wysokości prawie 3 tys metrów. To ponad 100 km dolina otoczona z obu stron górami, te zaś okraszone śniegiem wyglądają fantastycznie. Piękne miejsce mówią moi gospodarze, ale latem. zimą temperatury spadają do -60 stopni. Część stad wyprowadzają na niziny, ale większość zostaje jeśli zginie zimą 1/3 stada to jest ok. Wilki robią swoje, teraz lato więc siedzą wysoko w górach, ale zima atakują ludzi i wszystko co nadaje się do jedzenia. Kilka przypadków było, że po człowieku zostały tylko zakrwawione ubrania, jak dojedziesz do przełęczy Ala Bel to tam nie rozbijaj namiotu zjedz z przełęczy do ludzi.
Do samej przełęczy droga super nowy asfalt. Mijają mnie ciężarówki, ale one tak jak ja na jednym biegu i resztkami sił naciskam na pedały, mając nadzieje że za kolejnym zakrętem ukaże się znak że to szczyt. Kilkakrotnie odpoczywam obok jurt. Mieszkańcy nie zwracają na mnie uwagi bo dzień słoneczny więc suszą na słońcu sery dopiero co wyprodukowane. Poczęstowany takim serem od razu zrobiłem zapas.Sery ugniatają w małe kulki by na chwile zanurzyć w solance i suszyć na słońcu na kamień, fakt trzeba mieć zdrowe zęby by oderwać kawałek, ale jak już jest w ustach to rozpływa się jak kremówka z Wadowic. Pyszne i jak mówią miejscowi i z dziesięć lat wytrzymają. Każdy ma tu swoje zadanie więc ja tylko czarka kumysu i dalej pod górę.
W końcu jest szczyt 3184 m npm. Płasko, dwa budynki i wspaniały widok w dół. Na ławeczce siedzi wydawało mi się że to staruszek, jak się później okazało to trzydziestolatek alkoholik na tej przełęczy żebrze o kieliszek lub pieniądze. Opowiada mi historię swego życia czyli od małego wódka i nic innego, zostawiam mu sto tenge i wstając poczułem ból w plecach, ale taki że nie potrafię oddychać każdy łyk powietrza powoduje łzy w oczach. Ale to krótka chwila i ból ustąpił, ale zacząłem kasłać i na ręce pokazała się czerwona spieniona krew. Nikogo prócz alkoholika więc zaczynam panikować, czyżby tak wygląda koniec -Hajer nie panikuj Hajer bierz się w garść. Po godzinie kaszel ustąpił nic mnie nie boli więc jazda w dół dosłownie na złamanie karku, hamulce tylko gdy na liczniku przekraczam 60 km. Ogromna chmura przede mną więc szukam schronienia.
Wskakuje w ostatniej chwili do wozu robotników co naprawiają drogę, oj dawno takiego szaleństwa nie przeżyłem. Buda trzęsło jak na karuzeli w wesołym miasteczku, na przemian deszcz grad w wielkości kurzych jaj, śnieg i tak na zmianę z dwie godziny. Nie tylko ja miałem stracha, ale i robotnicy bo buda ustawiona była nad rzeka i zaczęła osuwać się w dół. Wyskakujemy w panice ja tylko za rowerek i kładę się na asfalcie by wiatr mnie nie porwał.
CDN
2 komentarze