Kirgistan – część 13

JADYMY Mamy szczęście buda zatrzymuje się nad urwiskiem a i wiatr ucichł i wyłoniło się słoneczko, dosłownie w mgnieniu oka nie było śladu po śniegu. Poniżej budy dla pracowników utrzymania ruchu, piękna łąka, a na horyzoncie kolejna nawałnica się zbliża. Dzieciarnia z zaciekawieniem mi się przygląda jak rozbijam obozowisko. Namiot dosłownie zginało aż do samej ziemi, ale ani kropli deszczu nie przepuścił. Kolejna zawierucha, ale tym razem odpalam maszynkę do gotowania i ogrzewam namiot, nie zasypiam mając w pamięci pożar, podczas podróży do Rosji. Tym razem czekam aż moje rzeczy z lekka przeschną.

Wieczorem miejscowi zaprosili mnie na kolację, jak zwykle baranina w każdej postaci, ale na zimno bo komin im zerwało. Baranina na zimno to porażka kulinarna, sadło i tłuszcz nie do przełknięcia ale miejscowym to nie przeszkadza. Zapijamy bimbrem o zapachu wymiocin, udaję szczęśliwego ale prawda taka że nie dałem rady więc wyskoczyłem z jurty by wszystko co zjadłem oddać matce naturze. Miejscowi mają ubaw a dzieciaki naśladują moje odgłosy spawania. Poranka nie pamiętam, bo pobudka koło południa, pod namiotem stoi z dwa litry kumysu i suchy placek. Dzieciarnia na osłach jedzie w kierunku rzeki po wodę do picia, kiwają mi przyjaźnie. Pomagam im nabierać wodę, biedny osiołek ma na garbie dwa pojemniki po pięćdziesiąt litrów wody, do tego dwójka dzieciaków na plecach i tak mozolnie kilka set metrów pod górę.

DSC08621 DSC08620 DSC08623 DSC08624 DSC08626 DSC08632

Pogoda po dwóch dniach poprawia się na tyle że mogę ruszać w dalszą drogę. Przydrożny pszczelarz przygląda się z ciekawością i dostaje słoik miodu na drogę. Nad rzeką zrobiło się gwarnie, to rozbijają obozowiska wakacyjne miejscowi. Całe rody zapraszają, ale tak na jeden dzień z każdym się zbratać to ja za kilka lat do domu nie wrócę.

Przede mną zrobiło się płasko więc kilometry uciekają, gdzieś w oddali ogromne jezioro i widać drogę która wije się dokoła czyli już wiem że ze sto kilometrów do objechania. Po drodze mijam znowuż, Chińczyków ci akurat budują linie wysokiego napięcia. Imponująca budowla, ale nie mogę się z nimi dogadać więc mozolnie raz z góry a raz pod. Wieczór więc zatrzymuję się przy przydrożnej restauracyjce. Właściciel od razu sam zaproponował miejsce pod namiot obok jego dumy czyli gołębnika. U nas kiedy byliśmy mali a dziadki puszczali gołębie śpiewaliśmy całym chórem podwórkowym: „Kiedy ranne wstają zorze w niebo patrzą gołoborze i z nadzieją patrzą w niebo czy nie leci coś obcego”. Zawsze dostaliśmy po kopalniaku czyli cukierku czarnym jak węgiel za tak nabożną pieśń.

Tu dowiaduję się, że nie tak daleko na rzece Naryń Rosjanie budują elektrownię wodną a Chińczycy linię wysokiego napięcia. Dotychczas prąd płynął przez Uzbekistan, Kazachstan do stolicy ale po drodze sąsiedzi kradną wiec teraz będzie tylko dla nich a nadwyżkę będą sprzedawać, cała linia ma mieć ponad sześćset kilometrów. Przed nocką siedzę z moim gospodarzem i oglądamy tak jak bym przeniósł się w czasie.

DSC08653 DSC08641 DSC08646 DSC08650DSC08674 DSC08678 DSC08686 DSC08690 DSC08695 DSC08708

Tylko niewielki pas zieleni obok rzeki, ale i on szybko znikł i kolejny pustynny obraz przede mną. Masakrycznie gorąco więc dosłownie topię się we własnym pocie. Przed przełęczą jedno jedyne drzewo, które dawało cień więc dosłownie wtuliłem się w ramiona tego drzewa i zasnułem. Malezyjczyk jestem jadę do Chin a ty?do Osz odpowiadam, ale razem kilka godzin leżymy plackiem bo upał niemiłosierny i tylko podanie dłoni i każdy w swoją stronę. Wieczorem upał zelżył więc dotarłem na ponad trzy trzysta. Na przełęczy była nieczynna lodówka w niej stary but i mały sklepik, ale w nim tylko papierosy, na szczęście była herbata z mlekiem i masłem to dodało mi siły.

Sam nie wiem jak nazywa się miejscowość, do której dotarłem udałem się w kierunku z którego dobiega muzyka. To hotel, swoje już przeszedł widać to na pierwszy rzut oka. Obok hotelu jeziorko i jest trochę ludzi bo od wody bije chłód, od razu jestem zaproszony do stołu. To inżynierowie od energetyki odpoczywają i od razu proponują mi nocleg w Hotelu. Dla mnie to sama radość tym bardziej że nie pamiętam jak wygląda nocleg w normalnym łóżku. Zasypiam przy stole ale nie dają za wygrana odprowadzają do pokoju, prysznic i z powrotem na kolację. Oprócz koniny i kurczaków alkoholu, ale już importowanych z Rosji. Dostaję wykład o elektrowniach wybudowanych na rzece. Nocą dociera do naszego towarzystwa kilku biznesmenów i komendant policji. Kolejny dzień to odpoczynek nad jeziorem i w drogę tym razem wzdłuż kanionu dającego cień i w dole turnusową wstęga rzeki. A le i tak dostaje po tyłku bo przełęcz za przełęczą a tunel za tunelem, a i ruch ciężarówek nie mały te widząc mnie na drodze przyjaźnie trąbią że strach się bać.

DSC08711 DSC08713 DSC08714 DSC08718 DSC08724 DSC08734 DSC08736 DSC08751 DSC08753 DSC08754 DSC08756 DSC08765 DSC08772 DSC08774 DSC08775 DSC08787

Dawno nie miałem tyle radości praktycznie sześćdziesiąt kilometrów z góry, patrzę tylko by nie przekroczyć pięćdziesiąt na godzinę. Gorący wiatr daje mi się we znaki bo trudno nabrać powietrza w płuca. Czasem widzę rybaka na łodzi ale nikogo poza tym nie mam.

Łapczywie pije wodę i zakrztusiłem się i kolejny ból w klatce piersiowej kaszel i za każdym razem krew, no strach zagląda do oczu. Docieram do domku nad jeziorem coś w rodzaju miejsca gdzie z pobliskiego miasteczka przyjeżdżają się kąpać, to miejsce gdzie wpływa gorące źródło. Właściciel emerytowany górnik kopalni uranu okazał się pomocny, zadzwonił do znajomego ten do syna i tak poznałem chirurga i jego rodzinę. Nic to nie dało bo jedyny rentgen zepsuty wiec pomóc mi nie może ale proponuje zakończyć podróż i wracać do Biszkek a najlepiej i najniebezpieczniej dla mnie to powrót do domu. Pech to mało ale już wieczorem krwawienie ustaje więc zajadam się miejscowymi specjałami i słucham o okolicznych kopalniach węgla i uranu.

Jeszcze przed rozpadem ZSSR wybudowano nowoczesna kopalnie i zakład wzbogacania uranu, ale jak Rosjanie wyszli, kopalnia tylko straszy ale maszyny jeszcze stoją wybudowano na rzece ogromny port rzeczny by tanio spławiać uran i węgiel ale to już historia. Dużo ludzi ma pylice płuc ci najwcześniej umierają. Kiedyś jeszcze do sanatorium wysyłano teraz zapomnij większość nie ma emerytur a jak już są to 50 USA ale to nieliczni szczęśliwcy. Reszta pracuje w biedaszybach i odsprzedają węgiel. Pytam o zgodę na wejście do takiego biedaszybu ale nie zgodzili się bo jak sami mówią plujesz krwią i co mamy cię tam zakopać. Opowieści o katastrofach kopalnianych do białego rana i ja opowiadam o naszym górnictwie, trochę naszych maszyn znali. Nie zjeżdżają szybami w dół a sztolniami w tym rejonie wydobywano 3 miliony ton. Wybrałem się na wycieczkę po mieście z moimi nowymi znajomymi. I podejmuję decyzję że nie dojeżdżam do Osz a jadę do Narynia i dopiero koniec wyprawy ale jak się okazało to nie takie proste.

DSC08836 DSC08837 DSC08838 DSC08839 DSC08840 DSC08841 DSC08842 DSC08843 DSC08844 DSC08845 DSC08846 DSC08847 DSC08848 DSC08849 DSC08851 DSC08852 DSC08853 DSC08854 DSC08859

CDN

Może Ci się też spodobać

Przed opublikowaniem komentarza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj.

2 komentarze

Dodaj komentarz.

Przed przesłaniem formularza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj