JADYMY Nocleg a właściwie czekanie na świt – szum rzeki mniejszy, ale jak wychyliłem się z namiotu rzeka nic się nie skurczyła. Próba przejścia na drugą stronę o mało nie skończyła się hipotermią lub utonięciem. Wchodzę do wody a tu dosłownie igły przeszywają moje ciało, to że lodowata woda to jedno, ale czym głębiej tym silniejszy prąd wody, potknąłem się na śliskim kamieniu i popłynąłem na szczęście było mało wody i na tym próba się skończyła. Szybko namiot rozbijam zakładam wszystko co mam do ubrania i zapalam gazową kuchnię nagrzałem namiot i zasnułem.
Ktoś szarpie za namiot wychylam się i nie wieżę, to samochód z hoteliku z Karakal. Ja w lekkim szoku jak menadżer mnie poznał i zapytał co tu robię – jak co próbuje dostać się na drugą stronę,– no to przedni pomysł w połowie byś zginął, pakuj się ja jadę po Austriaków którzy schodzą z gór. Nasłuchałem się po drodze, że głupi jestem bo w tych nurtach na pewno bym zginął. Do miejsca gdzie była płycizna z kilkanaście kilometrów tam wody z metr a maszyna bez problemu go pokonuje. Jakie moje zdziwienie, wystarczyło kilka kilometrów jeden zakręt i nagle przede mną niesamowita zieleń, lasy sosnowe szok.
Austriacka ekipa wspinaczy zadowolona uśmiechnięta, bo lżejsi o kilka tysięcy euro ale za to w górach mieli przewodników kucharza i wszelkie wygody łącznie z centralnym ogrzewaniem w namiocie bo byli z dzieciakami. Mam radochę bo rowerek wyciągnięto z samochodu i dalej mogę pedałować tym razem w dół. Podziękowałem za podwózkę sam bym musiał wracać tą sama drogą, a tak przez ciepłą zielona dolinę. Widać szlak uczęszczany bo mijam duże grupy z plecakami.
Kilka dni zajęło mi dotarcie do Biszkeku zmiana biletu i mam jeszcze sześć dni dla siebie. Jesień w całej swojej krasie – jest wrzesień na ulicach pojawiły się dosłownie ciężarówki z arbuzami, sprzedawcy obdarowują mnie ogromnymi arbuzami, ale gdzie ja to zabiorę. Po trzech miesiącach pierwsza guma, rozbieram rower a tu trzech pomocników się zjawiło. Jeden Chińczyk, biznesmen i jego ochrona, nie miało to znaczenia bo każdy z nich chciał pomóc. Raczej przeszkadzali wiec mówię im że dogonię, uparli się i czekali aż usunę awarię. Uff słyszę kiedy wyciągam łatki takie na jeden przycisk i gotowe. Szczególnie Chińczyk oglądał długo łatkę i poprosił czy może dostać na pamiątkę, pewnie że tak ja za chwilę kończę podróż.
Jeziorko i zatopiona koparka mówią, że chińska więc biznesmen tylko się skrzywił i naciskał na pedały. Piękne widoki jakich w Kirgistanie nie brakuje. Razem docieramy do miejsca gdzie nie mam możliwości dalej rowerkiem więc żegnam się, ale to moi znajomi mówią, że znajdą mi nocleg w hotelu. Właściciel hotelu mieszka w Moskwie więc decyzje o moim pobycie wydaje kucharka. Proponują mi pokój ale ja już się przyzwyczaiłem do namiotu i rozbijam się nad rzeczką, która szumiała mi do snu. Rano miejscowe pijaczki się pojawili bym ich wspomógł więc daję im grosza na zakupy by mi kupili chleb i coś do niego bo najbliższy sklepik kilkadziesiąt kilometrów z stąd. Piechotką na pobliskie wzgórza i doliny widoki zapierają dech w piersi.
To właściwie pożegnanie z Kirgistanem z tą cudowną krainą i aż łezka w oku się kręci, że muszę wracać bo jednak odczuwam ucisk w klatce piersiowej. Po powrocie bracia Rosjanie bo okazało się, że obsługa hotelu większość to Moskwianie jak mówili o sobie. Zamiast chleba przytargali dwie butelki wódki i piwo. Początkowo wściekłem się bo byłem głodny ale oni zaprowadzili mnie do jadłodajni gdzie czekała na mnie iście królewska uczta. Owoce- ryby- zupa -kartoszków też nie brakowało. Wiera szefowa kuchni mówi mi że to już koniec sezonu i wraca do domu zostaną tu tylko te nicponie pijaczki będą pilnować hotelu przez zimę. Dostaję wałówkę na drogę.
Ostatni dzień postanowiłem, że spędzę na spacerku po mieście. Śmieciarka się pali więc robię fotkę i biorę się za pomoc dostarczając wiadrem wodę i tak wspólnymi siłami śmieciarka ugaszona za co mam darmowy transport do centrum. Kupuje kilka pamiątek i już mam wracać by pakować plecak i Matyldę do transportu gdy widzę po drugiej stronie ulicy impreza to wojska desantowe ma dziś święto. Robię zdjęcia więc pytają skąd jestem. O polak nas odwiedził i zanim zaprotestowałem w mojej ręce stakańczyk z wódką i słonina z chlebem. Weterani wszystkich wojen jakie Rosja prowadziła w zeszłym wieku. Zaprosili na imprezkę więc kilka godzin z nimi spędziłem. Jeden z pułkowników mówi mi, że nie lubił Jaruzelskiego bo to on wprowadził stan wojenny, a Rosjanie byli gotowi problem rewolucji rozwiązać siłowo. Tyle miesięcy przygotowań na marne. Ja mając lekkiego rausza zapytałem – a strzelał byś do Polaków? – pewnie że tak taka moja praca była, a zresztą do Polaków bym nie strzelał. W 90 latach podczas puczu w Moskwie strzelałem do swoich to do was Polaczków, przyciska mnie do swoich wielgachnych ramion, a ordery wbijają mi się w pierś.
Pakowanie i jazda na lotnisko. Zostawiłem moje buty które się rozsypały i żal że nie zrobiłem to co zaplanowałem. Czy porażka nie do końca bo dużo zobaczyłem i przeżyłem, ale niedosyt został, a za razem myśl że może kiedyś tu wrócę.
To ponad trzy tysiące kilometrów, asfaltówek bezdroży i trzy miesiące zmagań z słabościami i naturą.
KONIEC
2 komentarze