Znowu kanał, a przy nim ogromne drzewa. Zastanawiam się ile lat potrzebowały by nabrać tych rozmiarów. Mijam miasteczko, za miasteczkiem ludzie spacerują wieczorami, przytulają się. Ach, ta miłość.
Zmiana decyzji. Upały nie odpuszczają. Cierpię nie tylko ja, ale i mój rower – Matylda. Codziennie smaruję łańcuch, bo kurz robi swoje. Po kilku godzinach jazdy Matylda skrzypi, więc oleju i dalej. Postanowiłem jechać wzdłuż rzeki Loary aż do oceanu. Przemawia za moją decyzją to, że od rzeki powiew wiatru, więc to mocny argument. Poza tym przy rzece płasko i ścieżki rowerowe jak autostrady.
Hej, jestem Klaus – słyszę głos rowerzysty. I tak poznałem Klausa, Niemca z byłej NRD. Pytam dokąd – nad ocean, więc czy może z nami. No pewnie, że tak. Dyplomowany odzywa się tylko jak jest głodny, a tu proszę – Helmut rozmowny i uśmiechnięty. Jak się później okazało modelowy kompan na rower. Klausik zaopatrzony w dokładne mapy kanałów, więc mamy o wiele łatwiej.
Kiedyś pracował na granicy z Polską, więc trochę po polsku umie i perfekt po rosyjsku. Stracił pracę jak mur rozwalili i od tamtego czasu jest na zasiłku. Ale tym się nie martwi. Ma socjal, a za rok przechodzi z nieróbstwa na emeryturę. Cieszy się, bo starczy mu na podróżowanie po świecie rowerem. Klaus to pedancik, więc na pierwszym noclegu od razu miał na celowniku Dyplomowanego, bo ten porozrzucał wszystkie śmieci wokoło siebie i szczęśliwy jak zając w kapuście.
Jak zwykle pobudka o godzinie piątej: śniadanie, pakowanie i sprzątanie po sobie. Klaus wszystko do jednej pestki po winogronie i w torebkę plastikową. Zawiesza na rower i czasem kilka kilometrów wiezie do kosza. Już w pierwszy dzień się pokłócili. Tyle dobrego, że tego dnia Dyplomowany nie odezwał się całą drogę, ale już kolejnego wrócił do normy. Mapa pokazuje, że za 100 m będzie dostęp do rzeki i tam odpoczniemy. Wyprzedził nas i wyciągnął miski mówiąc, że głodny, i to bardzo głodny. No dobra, odpuszczamy na czas jego obiadu.
Nareszcie mam partnera. Jedziemy spokojnym tempem, więc nawet nie zauważyłem jak Dyplomowany zniknął gdzieś za zakrętem. Trochę mi się go żal zrobiło, bo nie ma mapy, więc jak go zostawić. Klaus, zaczekaj, jadę sierotę poszukać – i tak wróciłem się koło dwudziestu kilometrów. Sierota skręcił w inną ulicę i szukał nas. Pytanie: po co ty z nim jedziesz? Wracasz się co chwilę, a niech jedzie w cholerę! Ja tak nie potrafię, widać taki los i na plecy wziąłem sobie krzyż. Widać taka moja karma, a Dyplomowany to dla mnie pokuta za grzechy – odpowiadam.
Ciąg dalszy nastąpi…
To jedenasta część tekstu Hajerowe Santiago de Compostela. Jeśli pominąłeś poprzednie, znajdziesz je tutaj:
Cz.1 – Jadymy!
Cz.2 – Czechy
Cz.3 – Czechy i Niemcy
Cz.4 – Niemcy
Cz.5 – Niemcy
Cz.6 – Niemcy
Cz.7 – Francja
Cz.8 – Francja
Cz.9 – Francja
Cz.10 – Francja
napisz coś od siebie