Do granicy z Belgią już niedaleko. Gubię się kilkakrotnie, poza tym moja mapa jest niezbyt dokładna – dobrą dałem Dyplomowanemu, bo ten żadnej nie miał i kręciłby się do dnia dzisiejszego w Francji.
Deszcze, deszcze, dodatkowo nadrabiam kilometry, bo mapa słaba. Gubię się co rusz, dopiero jeden z rowerzystów podpowiada mi, bym trzymał się kanałów to spokojnie do Brukseli dojadę. Kanały szerokie, wydawałoby się, że po nich mogą płynąć statki oceaniczne. Gigantyczne windy unoszą statki na wysokość kilkudziesięciu metrów. Pełen podziwu dla inżynierów i konstruktorów, którzy wykonali tę gigantyczna pracę. Nad brzegami rozlokowano huty i magazyny.
Statek wpływa do śluzy, a gigantyczne dźwigary liny podnoszą statek w wannie wypełnionej wodą. Dla mnie-laika szok. Najmniejsze trybiki w tych maszynach są większe ode mnie.
Ważnym osiągnięciem inżynierii lądowej w Walonii jest jego słynna równia pochyła. Gigantyczne dzieło sztuki, zbudowane w celu skompensowania spadku o 68 metrów na kanał brukselski do 1 350 ton. Składa się on z dwóch zasobników. Powstrzymywane przez kable, poruszające się po szynach i na łodziach. W biurze turystycznym pustki, więc korzystam z gościnności bo na dworze dosłownie ulewa. Ładowanie baterii, a przy okazji dowiaduję się, że kanały były budowane już w XIII wieku. Deszcz nie ustaje, nie mam innego wyjścia i gdy zamknięto biuro, rozbiłem się pod najbliższym mostem i tam doba na odpoczynek.
Mżawka, więc nie ma problemu. Byle nie ulewy.
Widok zapiera dech. Poranki nad wodą zawsze mają w sobie coś magicznego. I tak do samych przedmieść Brukseli.
Ciąg dalszy nastąpi…
napisz coś od siebie