Z fotografiami Filipa Basary po raz pierwszy miałam styczność śledząc akcje związane z Bike Days – moją uwagę przykuło wówczas jego nieco inne spojrzenie na fotografię rowerową, wynikające być może z tego, że Filip nie jest fotografem stricte sportowym. Wiele z tych zdjęć stanowi więc raczej bardziej ukazanie relacji, interakcji, a wydarzenia na nich pokazane stają się pretekstem do wychwytywania skrawków rzeczywistości, wycinków i detali. Dzięki temu otrzymujemy obraz całości widziany trochę jakby przez dziurkę od klucza – resztę, kto chce, może dopowiedzieć sobie sam.
O tym, że determinacja i dystans na starcie naprawdę się przydają i że nie trzeba być zapalonym fanem sportu żeby wychwytywać to, co warte uwagi, a także – między innymi – o tym, za co warto doceniać „małpki”, poczytacie poniżej.
Dlaczego zdecydowałeś się na fotografię? Jak wyglądały Twoje początki w tej dziedzinie?
To była wczesna podstawówka. Wakacje u babci to okres, kiedy człowiek raczej nie umiera z głodu, dlatego postanowiłem odkładać całe kieszonkowe na wymarzony aparat. Kiedy cel był już blisko, dostałem od mamy Wizena – śmieszną, kanciastą małpkę, która robiła piękne zdjęcia. Za uzbierane pieniądze kupiłem filmy i ruszyłem uwieczniać okolice. Byłem zachwycony. Przynajmniej do momentu, kiedy nie zobaczyłem swoich pierwszych odbitek. Katastrofa. Na szczęście się podniosłem.
Trochę bardziej na poważnie o fotografii zacząłem myśleć studiując architekturę. Wtedy pojawiły się pierwsze zlecenia na dokumentowanie wernisaży, drobnych imprez. Dosyć szybko doszedłem do wniosku, że bliżej mi do aparatu, niż do deski kreślarskiej. W końcu żeby zrobić ciekawe zdjęcie, muszę te ciekawe rzeczy zobaczyć na własne oczy. Bardzo spodobała mi się ta zależność.
Co najbardziej lubisz w fotografii sportowej, a co uważasz za trudne w fotografowaniu tej tematyki?
Często zahaczam o sport, ale chyba nie do końca mogę siebie nazwać fotografem sportowym. Kiedy ląduję na zawodach z aparatem, zdecydowanie bardziej od zmagań na głównej arenie interesuje mnie cała otoczka, która im towarzyszy. Lubię łapać śmieszne sytuacje i drobne smaczki, które teoretycznie każdy może zobaczyć, ale mało kto na nie zwraca uwagę, kiedy jest zaaferowany rywalizacją.
Na tym zresztą polegała moja praca przy największym wydarzeniu sportowym, jakie miałem póki co okazję fotografować. Podczas UEFA Euro 2012 we Wrocławiu pracowałem nad projektem „Behinde the Scenes”. Dzięki temu zobaczyłem praktycznie cały turniej od kuchni, czyli tak, jak lubię.
Zdecydowanie najmniej ciekawe w fotografowaniu sportu wydają mi się wielkie aparaty z lunetami klepiące 10 kl./s i liczenie na fart, że któreś zdjęcie w końcu wejdzie. Uważam, że to trochę nudne.
Czy sam uprawiasz sport? Co z jazdą na rowerze?
Nie uprawiam żadnego sportu wyczynowo, ale też i nie stronię od sportu jako takiego. Zdarza mi się biegać, czasami ląduję na basenie. Zimą lubię przewracać się na desce. Próbuję swoich sił raczkując na ściance wspinaczkowej.
Rower? Zdecydowanie tak! Genialny środek transportu, zwłaszcza na wrocławskie korki. Bardzo lubię połączenie roweru i aparatu – pozwala zobaczyć zdecydowanie więcej niż na piechotę, a jednocześnie nie izoluje nas tak od otoczenia jak samochód, czy komunikacja miejska.
Jak wrażenia z Bike Days? Co było dla Ciebie najciekawsze w dokumentowaniu, obserwowaniu wydarzeń towarzyszących tej imprezie?
Na maksa pozytywne! Póki co jeszcze mały, ale za to bardzo szczery festiwal. Bardzo mi się spodobało zaangażowanie wszystkich ludzi, którzy brali przy nim udział. Widać, że była to impreza robiona przez ludzi z pasją i mam tu na myśli nie tylko samych pomysłodawców. Mam nadzieję, że będzie się rozwijać.
Pośród wydarzeń towarzyszących samym pokazom filmowym zdecydowanie najciekawszy był dla mnie Piknik na Welodromie. Podobnie jak wielu moich znajomych nawet nie wiedziałem, że mamy tak piękny obiekt w mieście. Pojawiła się na nim masa odjechanych ludzi, była rywalizacja, był pot, nie obyło się bez krwi, ale wszystko w jakimś takim zdrowym wydaniu. Taki sport chyba lubię fotografować najbardziej. Bez wielkich jupiterów i herosów, za to blisko normalnych ludzi. Kolesie zaciskają zęby do samej mety, a chwilę po tym jak ją miną, odpalają razem piwko. Piękne.
Ulubiony rowerowy projekt, nad którym pracowałeś?
Póki co nie brałem udziału w jakiejś wielkiej liczbie projektów rowerowych, dlatego bez wahania mogę powiedzieć, że moim ulubionym jest Bike Days. Lada moment zaczynam pracę nad zdjęciami i klipem promocyjnym do tegorocznego festiwalu. Mam nadzieję, że już niedługo będę mógł się nimi pochwalić.
Często zadaję pytanie techniczne odnośnie używanego sprzętu – jeśli chcesz, opowiedz coś o tym, jakiego sprzętu używasz. Czy w grę wchodzi wyłącznie fotografia cyfrowa, czy też chętnie sięgasz po analogowe metody i sprzęt?
Fotografuję dwoma piątkami Canona (Canon EOS 5D). Zależnie od tego, czy ma być szybko, czy dyskretnie biorę jeden albo dwa aparaty. Do tego obowiązkowy zestaw to obiektywy 24 + 50 mm. W torbie na wszelki wypadek leży 70-200 – mój jedyny zoom. Podczas fotografowania zwykłych tematów korzystam z niego rzadko. To bardziej koło ratunkowe, kiedy nie da się podejść. W przypadku sportu ratuję się nim trochę częściej.
Jeśli chodzi o projekty, w przypadku których zależy mi na dyskrecji, ewentualnie o prywatne foty, w dalszym ciągu bardzo lubię posługiwać się analogowymi małpkami. Co prawda Wizen wyzionął ducha lata temu na Woodstocku, ale praktycznie cały czas przeglądam allegro szukając ciekawych okazów. Co by nie mówić, małpki to pełna klatka czyli jakość nie najgorsza, a jednocześnie zapewniają człowiekowi przezroczystość. Nikt nie traktuje poważnie gościa z mydelniczką przy twarzy. Bardzo to sobie cenię.
Kolejne części cyklu „Fotografia rowerowa” – co dwa tygodnie. Zapraszam na spotkanie z utalentowanymi autorami zdjęć i wnikliwymi obserwatorami rowerowych poczynań w co drugi piątek.
1 komentarz