JADYMY
Gospodarstwo nastawione na hodowlę krów w cyklu zamkniętym – słyszę od mojej gospodyni – mamy około dwustu dojnych krów i pięćdziesiąt cieląt. Całe gospodarstwo obsługuje komputer. Mamy dwóch pracowników, jeden jest Polakiem, ale ma urlop. Pięknie wszystko zadbane, kilka traktorów, maszyny, kombajny i sympatyczni Niemcy. Właścicielowi podobały się skarpetki Dyplomowanego, takie zakopiańskie w jelenie. Grube, solidnie i niesamowicie śmierdzące – od razu pokazał kącik czystości gdzie można zrobić przepierkę.
Takie gospodarstwo spotkałem gdy rowerem kręciłem dokoła Polski. Pytam właściciela gospodarstwa czy mogę postawić namiot, a działo się to w okolicach wyspy Wolin. Właściciel podwórka z zielonym trawnikiem, kombajnem i traktorem zapytał czy przypadkiem nie chcę go okraść. Zastanawiam się czy najpierw załadować na rower traktor czy kombajn – odpowiadam. Na co dostałem odpowiedz, że jak tylko wjechałem na jego podwórko to wiedział, że chcę coś podpieprzyć.
Zadbany ogródek, w nim agrest i porzeczki, więc uczta. Tym bardziej, że prosto z krzaków słodziutkie jak malina. W nocy co jakiś czas krowa muczy, ale to i tak ciszej od Dyplomowanego, bo ten chrapał jak Luksusowa Pani. Rano na rowerach wisi domowa szynka, chleb, masło i ser.
Pełne sakwy jedzenia poprawiają humory. Smaruję łańcuch, bo z lekka słychać było zgrzytanie.
– Dej mi – słyszę – bo nie mam.
– A gdzie masz?
– Oj tam, drogo wychodzi więc nie kupiłem.
– Ok, smaruj, ale to ostatni raz. W następnym sklepie rowerowym kupujesz i masz swój. Przede mną kilka tysięcy kilometrów i muszę dbać o swój łańcuch.
Słychać syrenę. Pomyślałem, że pogotowie ratunkowe, a tu wyprzedza nas policyjny radiowóz. Nieludzkim głosem szwargocze. W końcu po angielsku mówi, że jesteśmy na drodze szybkiego ruchu. Jestem zaskoczony, bo na mapie wychodzi, że jedziemy lokalną, więc pokazuje: Masz starą mapę. Ale jedźcie, będziemy was osłaniać. Jedziemy ponad dwie godziny. Za nami światła jak na dyskotece, a kierowcy zwalniają. Jedni się śmieją, ale kilku pokazało środkowy palec. Nie dziwię się, bo blokujemy jeden pas, a i dziwnie wyprzedzać władze na sygnale. Co jakiś czas oglądam się za siebie i tylko kciuk do góry, że jest ok. Po ponad dwugodzinnym pedałowaniu z asystą zatrzymali ruch na drodze w obu kierunkach pokazując ścieżkę rowerową. Porównując czeskie służby, Niemcy to aniołki.
Pierwszy raz widzę z daleka elektrownię atomową. Taki dziwny zapach powietrza, a gdy podjechało się bliżej to włosy stają dęba, tak powietrze zelektryzowane.
Na horyzoncie pokazują się czarne chmury, więc zaczynam szukać miejsca na nocleg. Z doświadczenia wiem, że po kilku dniach niesamowitych upałów może być groźnie. Rozbijamy się przy oczyszczalni ścieków, ale nic zdrożnego, bo przykrych zapachów nie czuć. Małe wzgórze osłaniające z jednej strony namiot, a z drugiej drzewa, które miały chronić. Ktoś z pracowników za płotem uprawia ogródek, było kilka baniaków z wodą, więc kąpiel. A w sadzie maliny. Kilka dla smaku, bo to nie moja własność. Niebo zrobiło się początkowo czerwone, by za chwilę zrobić się fioletowo-szare. Już wiedziałem co mnie czeka. Od razu wszystkie linki ponaciągane jak struny. Przynosiłem kamienie, by obciążyć namiot. Takich grzmotów i błyskawic nigdy nie widziałem. Tylko cicha nadzieja, że nie walnie w namiot. Kilka minut ciszy i z nieba leją się wiadra wody i szalony wiatr, choć on mi nie zagraża. Jestem dobrze osłonięty, ale niepewność przez kilka godzin.
Ziemia nad ranem spęczniała i odpoczęła. Ja niewyspany, bo grzmoty nie dają zasnąć. Rano chłodna bryza zachęca do podróży. Miasta i wioski wymarły, bo upały od nowa. Klikam zdjęcia i naciskam na pedały.
Spotykam całe rodziny na trasie wzdłuż Renu. To jedna z bardziej popularnych tras w Niemczech. Przy drodze cała infrastruktura pod rower: kempingi, bazy noclegowe w domach, stodoły przystosowane do przyjęcia gości na jedną noc. Co tu kryć, tylko pozazdrościć pomysłów jak dorobić w sezonie. Tym bardziej, że rower robi się coraz bardziej popularny wśród niemieckich rodzin.
Co prawda można skorzystać z promu, ale to kosztuje nie małe pieniądze, więc jedziemy na most graniczny i… Witaj Francjo! Na liczniku 1349km i 13. dzień na kole.
Ciąg dalszy nastąpi…
1 komentarz