Pada deszczyk, pada do granicy z Niemcami. Zatrzymuje mnie starsza pani przy samej granicy. Zaprosiła na kawę i ciastko, a skończyło się na obiedzie. To Polka, wyemigrowała w osiemdziesiątych latach, więc ciekawa co tu robię.
Po drodze ogromny cmentarz amerykańskich żołnierzy, którzy zginęli podczas II Wojny Światowej.
Wpisałem się do księgi pamiątkowej. Ogrom tego cmentarza przytłacza. Pogada robi swoje, więc do granicy z Niemcami wisielczy humor.
Informacja, że jestem na terenie Niemiec. Kilka kilometrów i jestem w Aachen. Nie ma szans na zwiedzanie, deszcz zamienia się w ulewę, więc kupuje bilet na U-ban i z przesiadkami kierunek: Berlin. Już nie pamiętam ile razy przesiadałem się z pociągu na pociąg. Jedno muszę stwierdzić, że bałagan na kolei to nie tylko polska specjalność.
Kilka pociągów odwalonych: spóźnienia od 15 minut do ponad godziny. Na szczęście na każdej stacji dobrze działa biuro informacji, które zmienia mi bilety podając co chwilę nowe pociągi. Do granicy z Polską zeszły mi trzy dni w ulewach. Wjeżdżam w końcu do Polski. Świeci słoneczko i mówią, że od kilku miesięcy nie pada.
Wyprawa jak wyprawa. Trochę martwiło mnie, że na trasie z powodu upałów zrealizowałem swój plan właściwie w połowie, ale tak to jest: plan planem, a życie wprowadza poprawki. Szkoda, że z Dyplomowanym nie wyszło. W sumie dobry człowiek, ale często zagubiony.
To ostatni wpis w tym temacie. Następna wyprawa? Ruszam do Tajlandii, Kambodży, Laosu, Tybetu i dalej do domu. Taki jest plan, a jak będzie to w trasie się dowiem. Wszystkim Czytelnikom życzę wypraw rowerowych na kraj galaktyk.
– HAJER
Ciąg dalszy nastąpi… ale to już z innego kontynentu.
1 komentarz