No i wykrakałem. Ostatni wpis z zawodów, którego tytuł nawiązywał do cyclocrossu okazał się proroczy. Nie było tak tylko za sprawą znanej mi już z Orlovej struktury wyścigu (1h+ 1 runda), ale także dzięki charakterystycznej dla tej dyscypliny pogodzie. Wprawdzie w momencie samego startu już nie padało, ale tak dużej ilości błota znajdującego się na trasie już dawno nie widziałem. W takich warunkach przyszło nam rywalizować w trzeciej edycji GrandPrix MTB Euroregionu Silesia w czeskim Bohuminie.
Mimo rozpieszczającej nas w tym roku wiosennej pogody, ostatnie dni nie należały do idealnych. Przelotne odpady deszczu, wprawdzie nie były zbyt intensywne, ale skutecznie utworzyły błotne kałuże w miejscach, w których można się tego spodziewać. Na wyścig jak zawsze wyruszyłem spokojnie i bez pośpiechu. Starty w granicach 13-14.00 pozwalają dobrze się wyspać i gwarantują, że bez problemu zdąży się na czas. Trasę do Bohumina znałem już z ostatniej wyprawy na zawody, gdyż to malowniczo położone czeskie miasteczko, leży niedaleko Orlovej, gdzie ścigałem się 2 tygodnie temu. Podróży towarzyszyły przelotne opady deszczu, ale trwały z reguły na tyle krótko, że nie było się o co martwić. Na miejsce dotarłem po 12.00. Krótkie formalności startowe przebiegły jak zawsze sprawnie.
Przebrałem się, złożyłem rower i wybrałem na objazd trasy. Rundę pamiętałem jeszcze z zeszłego roku, tyle że wtedy przyświecało słońce i było sucho jak pieprz. Praktycznie tylko 2 krótkie podjazdy, które można było bez problemu przejechać z dużej tarczy + kilka niewymagających zbyt wielkich umiejętności technicznych zjazdów. Jedyne zmartwienie, zalegające wszędzie śliskie błoto, począwszy od gliny, leśnych kałuż, a na błotno-trawiastej mazi skończywszy. Nie powiem, żebym był jakoś bardzo zaskoczony warunkami na trasie, gdyż świadomie wybrałem ogumienie Panaracer Rampage spodziewając się nieuniknionego. Błota było jednak na tyle dużo ze lepszym wyborem okazałby się Panaracer Trail Raker, czyli stosunkowo wąska opona z dużym i szeroko rozłożonym bieżnikiem. Wracając jednak do wyścigu…… start zaplanowany był na 14.15, więc czasu na rozgrzewkę i ustawienie odpowiedniego ciśnienia opon pozostało jeszcze wiele. To pierwsze poszło mi w miarę sprawnie, jednak ustalenie odpowiedniej ilości powietrza w oponach już mniej. Ostatecznie wybrałem wariant asekuracyjny, czyli około 1,5 atmosfery, co jak się później okazało nie było idealnym wyborem.
Twarze na starcie jak zawsze znajome, chłopcy z Rybnika, Bielska i co nie było zaskoczeniem spora grupa Czechów. Łącznie elita z juniorami liczyła około 20-30 osób, co na krótką i szybką rundę było wynikiem w sam raz. Sprawdzenie obecności i start! Początek wyścigu był zawsze moją mocną stroną, jednak odkąd zacząłem jeździć na fullu uległo to małej zmianie. Pierwsze minuty w moim wykonaniu nie są tak dynamiczne jak kiedyś, ale zawsze staram się trzymać w pierwsze 10tce, żeby sama szpica wyścigu nie odjechała zbyt daleko. Tym razem było tak samo, już po pierwszym ekspresowym kółku jechaliśmy w 6 osób.
Przejechanie rundy zajmowało około 4min, więc mając w perspektywie 1h dawało to około 15-17 kółek. Po kilku czołówka podzieliła się na dwie trójki jadące w niewielkiej odległości od siebie. Pokonywanie podjazdów i zjazdów nie sprawiało mi najmniejszego problemu, małe ciśnienie w oponach i zawieszenie z tyłu pomagały mi w tym bardzo. Gorzej jednak było na odcinkach płaskich, a w zasadzie jedynym odcinku jakim było boisko tuż przed samą metą.
Miałem wrażenie, że pełznę, a rywale odjeżdżają jakby niesieni niewidzialną mocą. Poza tym czułem niestety, że to nie mój dzień. Błotno-deszczową aura nie nastraja mnie nigdy optymistycznie do ścigania, w szczególności, że jako zawodnik o większej masie ciała, na błocie mam po prostu większe problemy. Zdecydowanie bardziej odpowiadają mi sztywne i ubite trasy, jak chociażby ta w Orlovej czy Lesie Łabędzkim. Z rundy na rundę traciłem wenę do jazdy, nie mówiąc już o tym, że napęd zbierał coraz więcej błotno-trawiastej mazi. Operowałem tylko kasetą jadąc wszystko z dużej tarczy, gdyż zrzucenie niżej mogłoby zakończyć się niewesoło.
W końcu moim towarzysze pogoni odjechali już na tyle, że nie było sensu ich gonić. Starałem utrzymywać równe tempo i nie tracić wywalczonej pozycji. Napęd chodził coraz gorzej, aż w końcu stało się nieuniknione. Usłyszałem głośny trzask i tylne koło blokowało się. Intuicja mnie nie zawiodła i od razu przestałem próbować pedałować. Gdy pęknie wam hak przerzutki to chyba najgorszą rzeczą jaką można zrobić to właśnie nacisnąć na pedały. Mieli się wtedy tylną przerzutkę, która nadaje się później jedynie do śmietnika. Całe szczęście moją wyglądała na nienaruszona. Urwany hak nie był czymś co by mnie zaskoczyło, ponieważ już ostatnio miałem z nim problemy, a podjazdy pokonywane na tak sporym przekosie przyczyniły się tylko do jego zagłady. Do mety nie było daleko, więc zarzuciłem rower na plecy i doszedłem tam na piechotę. Okazało się, że z wyścigu wcześniej odpadły jeszcze 3 inne osoby.
Po szybkim przebraniu nadszedł czas oględzin sprzętu. Przedstawiał on niestety obraz nędzy i rozpaczy. Urwany hak, lekko wygięty łańcuch i pęknięty pancerz. Klocki hamulcowe w moich Hayesach dziwnym trafem były w całkiem niezłym stanie. W niedługim czasie do mety dojechała czołówka i po krótkiej pogawędce wszyscy zgodnie udali się do pobliskiego strumyka szorować rowery.
Podsumowując start ,uważam go raczej za udany. Mimo strat sprzętowych udało mi się podszlifować formę w bardzo ciężkich warunkach, a także sprawdzić sprzęt. Poza tym zostałem sklasyfikowany do punktacji generalnej cyklu, więc na szczęście nie jechałem na darmo. Następnym razem, gdy przyjdzie mi się ścigać w takich warunkach na pewno wybiorę opony typu „mud only” i napompuję je do wyższego ciśnienia. Za 2 tygodnie start w Wodzisławiu, gdzie mój A-Ray będzie mógł w pełni rozwinąć swoje możliwości!
ps. zapraszam też to przeglądnięcia filmików, które ukażą się po najechaniu na niektóre zdjęcia
napisz coś od siebie