TransAlpejska wyprawa rowerowa to moja czwarta podróż w 2012 roku po Wyspach Brytyjskich, Karpatach i najwyższych przełęczach Świata w Indiach. Celem wyprawy jest przejazd przez najważniejsze państwa znajdujące się w Alpach. Są to Austria, Słowenia, Włochy, Francja, Szwajcaria, Liechtenstein oraz Niemcy. Do krajów „alpejskich” zaliczane są również Węgry oraz Monako. Te państwa jednak omijam ponieważ w obu tych krajach już byłem i zdobyłem najwyższe szczyty oraz drogi. Według planu we wszystkich wymienionych krajach chcę zdobyć przynajmniej jeden podjazd powyżej 2000m a we Francji wjechać na ważniejsze przełęcze i drogi. Trasa wyprawy to około 4500km choć nie wykluczam, że powrót będzie innym środkiem transportu niż rower. Przed wyprawą rower przeszedł gruntowny serwis jednak jedyną zmianą w specyfikacji jest nowe ogumienie oraz bagażnik przedni. Jako jedna z pierwszych osób mam przyjemność przetestować nowe pancerne oponki Panaracer CrossTown 700×32. Koło w przyczepce wymieniłem na taki sam rozmiar co w rowerze aby w razie problemów móc skorzystać z zapasowych części lub całego koła. Małe zmiany są również z ubiorze. Nowa koszulka oraz rękawiczki Primal Wear na pewno spiszą się świetnie.
Dzień 1 – 21.08.2012 – Znów w drodze
Jelenia Góra – Kowary – Przełęcz Okraj – Trutnov – Hradec Kralove – Pardubice – Chrudim
158.44 km, 17.8 śr, 53.8 max, 1351 m w górę, 8:53:22, 34 st.C
Jeszcze wczoraj w wielu regionach Polski padały rekordowo wysokie temperatury a w nocy szalała burza z intensywnymi opadami deszczu. Rano kiedy wyruszałem z domu było kilkanaście stopni Celsjusza i kropił deszcz. Spora odmiana, jednak w takich warunkach jeździ się o wiele lepiej niż w upale. Na początek i koniec wyprawy muszę zrobić to czego najbardziej nie lubię czyli dojechać do celów podróży. Dwudniowy przejazd przez Czechy, dwa dni po Austrii i po rocznej przerwie znów zawitam w Alpy za którymi dość mocno się stęskniłem.
Po pierwszych 32km wjechałem na dobrze mi znaną Przełęcz Okraj 1050m.npm. Z Okraju do Trutnova jest przyjemny zjazd na którym osiąga się prędkości powyżej 50-60km/h. Za Trutnovem są już tylko typowe dla całych Czech pagóry. Raz w górę i raz w dół, niewiele równych odcinków. W Hradec Kralowym obowiązuje nakaz jazdy po ścieżkach rowerowych w całym mieście. Straciłem trochę czasu przez zabawę na światłach i krawężnikach. Trochę żałuję, że nie wjechałem na rynek. Ratusz z wieżą i wielkim zegarem zachęca do podpatrzenia go z bliska. Kilka kilometrów za miastem Chrudim znalazłem fajne miejsce na nocleg. Z drogi zauważyłem domki kempingowe. Wszystkie oprócz jednego były zamknięte. Zapytałem czy mogę się rozbić na jedną noc. Właścicielka zgodziła się od razu. Namiot rozbiłem niedaleko jednego domków aby w razie deszczu szybko schować się na zadaszonym tarasie. Cisza i spokój, tylko komary atakują co jakiś czas.
Dzień 2 – 22.08.2012 – Austria 🙂
Havlickuv Brod – Jihlava – Decic – Austria
144.21 km, 17.4 śr, 57.9 max, 1754 m w górę, 8:15:51, 34 st.C
Pierwszy plan wykonany. Udało mi się w dwa dni przejechać Czechy i wjechać do Austrii. Rano obudziłem się zmęczony. Budzik nastawiłem na 6:00 ale wstałem dopiero przed 7:00. Pierwsze kilometry były pod górę i ciężko było złapać odpowiedni rytm jazdy. Początek każdej dłuższej wyprawy jest najbardziej męczący. Zanim organizm przyzwyczai się do codziennej długiej jazdy musi minąć kilka dni. Przed południem i pod wieczór postraszyło deszczem. Pod wieczór nawet przeszła półgodzinna burza przed którą schowałem się na przystanku czyli czeskiej zastavce. Jazda po czeskich drogach nie różni się zbytnio od jazdy w Polsce, Czesi jednak mają o wiele bardziej zadbane miasteczka, podobne do niemieckich czy austriackich. Przejeżdżając przez Czechy nie mogłem nie kupić mojego ulubionego czeskiego piwa Gambrinusa oraz tutejszej coli, czyli Kofoli ze sporą ilością kofeiny. Przez 18:00 minąłem przejście graniczne i wjechałem do Austrii. Od razu zacząłem rozglądać się za miejscem na nocleg. Parę kilometrów dalej zjechałem z głównej drogi i rozbiłem namiot na skraju lasu z rozległym widokiem na austriacki kraj.
Dzień 3 – 23.08.2012 – Zachwycony Austrią 🙂
Waidhofen – Zwettl – Arbesbach – Erlau
121.40 km, 16.5 śr, 52.1 max, 1456 m w górę, 7:19:23, 35 st.C
Za każdym razem kiedy wjeżdżam do Austrii jestem zachwycony wszechobecnym pięknem tego kraju. Tak jakby wszyscy Austriacy mieli nakaz dbania i przystrajania swoich domów, pielęgnowania trawników i utrzymania w czystości całej Austrii. Czasami aż do przesady niektóre domy są malowane na biały kolor, a trawniki strzyżone na 3 centymetry. Pola wyglądają idealnie. Prawie każda łąka jest zagospodarowana choćby dla siana zwijanego w okrągłe bele. Sami Austriacy również zasługują na pochwałę. Wysoka kultura jazdy sprawia, że na drodze czuję się bardzo bezpiecznie. Co jakiś czas jakiś Austriak przywita się, pozdrowi, zagada. Autostrady i ścieżki rowerowe, liczne parkingi oraz miejsca do odpoczynku z ławeczkami, koszami na śmieci a także źródełkami to tutaj nic nadzwyczajnego. Standardem jest również otwarte WiFi praktycznie w każdym miasteczku i wsi. Niestety jedynym minusem są tu ceny. Nocleg to wydatek od 25-30€ w górę a i jedzenie jest o jakieś 30-40% droższe niż w Polsce.
Przed 6:00 rano rozpadało się i przeszła burza. Po 7:00 niebo było coraz bardziej błękitne. Po południu po raz kolejny zrobiło się gorąco. Dziś przejeżdżałem przez dwa urocze miasteczka Zwettl oraz Arbesbach. W Zwettl podobało mi się w okolicach rynku a w Arbesbach zwiedziłem najwyższe miejsce w miasteczku ze średniowieczną wieżą. Nocleg na polanie przy szopie z drewnem. Zaraz po zachodzie słońca zachmurzyło się. Spodziewam się deszczu. Na szczęście mam gdzie się schować 🙂
Dzień 4 – 24.08.2012 -Przeprawa przez Dunaj, wjazd w Alpy
Greis – Amstetten – Waidhofen – Altenmarkt – Admont
118.36 km, 17.0 śr, 74.3 max, 1776 m w górę, 6:56:34, 33 st.C
W nocy porządnie lało, lecz w szopie nie spadła na mnie nawet kropla. Wyruszyłem punkt 7:00, pierwsza część trasy to głównie zjazd do doliny Dunaju, potem już w większości pod górę. Po drodze zatrzymała mnie polka Dorota mieszkająca w Austrii. Spotkanie przypieczętowaliśmy wspólnym zdjęciem. Cały dzień jechałem znów zachwycając się pięknem Austrii. Rano doliną Dunaju, potem miasteczkami a na koniec dnia udało mi się wjechać w Alpy, gdzie mogłem podziwiać szczyty powyżej 2000m. Etap bogaty w zamki, pałace i ruiny. Minąłem co najmniej 5 takich budowli. Jeszcze dobrze nie wjechałem w wysokie przełęcze a już pobiłem mój rekord prędkości z przyczepą. 74.3km/h to naprawdę szybko w objuczonym rowerze z trzecim kołem. Jazdę zakończyłem wcześnie bo o 17:30. Widząc zbliżającą się ulewę schowałem się w sporej szopie z maszynami rolniczymi. Godzinna nawałnica z piorunami zakończyła się piękną tęczą na tle wysokich szczytów. Do Admont 2 km, potem trochę rowerowej wspinaczki.
Dzień 5 – 25.08.2012 – Pierwsze wspinaczki
Admont – Trieben – Irdning – St.Nikolai – Sölkpass – Murau – Predlitz
138.81 km, 16. 3 śr, 60.0 max, 2124 m w górę, 8:29:59, 25 st.C
Od Admont miałem 15km w górę na przełęcz o wysokości około 1100 m. Potem szybki zjazd do Trieben i tu zaczęły się pierwsze trudności. Okazało się, że droga którą chciałem jechać jest zamknięta i byłem zmuszony poszukać innej, a co za tym idzie dłuższej. Jedynym sensownym rozwiązaniem był przejazd przez przełęcz Sölkpass na której już kiedyś byłem i tym razem nie chciałem ponownie na nią wjeżdżać. Po krótkiej rekalkulacji trasy okazało się, że odległość wcale nie będzie dużo dłuższa, za to zrobię dodatkowe 600 m w górę których nie planowałem. W St.Nikolai zwiedziłem małe muzeum. Podjazd na Sölkpass zajął mi trzy godziny i tym razem mogłem nacieszyć oczy widokami na całym odcinku tej trasy. Kiedy byłem na przełęczy kilka lat temu było bardzo zimno i nie było zupełnie nic widać. Po kilku zdjęciach ruszyłem w dół do miasteczka Murau licząc, że uda mi się jeszcze zrobić zakupy ponieważ w niedzielę wszystkie sklepy pozamykane. Niestety udało mi się kupić tylko dwie bułki i paluszki na stacji benzynowej. Dobrze, że mam trochę swoich zapasów a woda jest darmowa z licznych źródełek. Pogoda dziś ani nie przeszkadzała ano nie pomagała. Odpocząłem od upału i palącego słońca, niebo było prawie cały czas zachmurzone. Kilka razy postraszyło deszczem na szczęście nie groźnie. Nocleg przed Predlitz w szopie z traktorem, w sianie 🙂 Miękko, wygodnie i deszcz mi nie straszny.
Dzień 6 – 26.08.2012 – Mokre Turracher
Predlitz – Turracher Höhe – Bad Kirchheim
58.18 km, 14.5 śr, 78.2 max, 1102 m w górę, 4:00:36, 16 st.C
Całą noc i ranek padał deszcz. Kiedy ustał o 8:00 wyruszyłem w drogę. Niestety już po paru kilometrach znów lunęło i tak między kroplami do południa zrobiłem 20km. Po południu trochę się uspokoiło i udało mi się wjechać na przełęcz Turracher Höhe – 1710m. Na Turracher podobnie jak na Sölkpass już byłem. Obie przełęcze mają dość stromą kilkukilometrową końcówkę sięgającą nawet do 15%. Zjazd z Turracher jest bardzo emocjonujący. Na jednym odcinku jest stromy 20% odcinek oraz dłuższa prosta na której można bić rowerowe rekordy prędkości. Mój ustanowiony tu kilka lat temu na starym góralu wynosi 90.4km/h a dziś z przyczepą i sakwami rozpędziłem się do 78.2km/h i jest to mój aktualny rekord zjazdu „na ciężko”. Na dole zrobiłem małe zakupy na stacji paliw wydając majątek za nic :(. Kilka kilometrów dalej napotkałem na otwarty dyskont sieci Billa. Ucieszyłem się z niespodzianki i dokupiłem jeszcze kilka dodatkowych produktów 🙂
Po 15:00 znów zaczynało padać coraz mocniej. Świetne miejsce na nocleg znalazłem w miasteczku Bad Kirchheim na drodze 88 przy polu golfowym. Nowy drewniany budynek z ławeczkami w środku, źródełkiem i śmietnikiem na zewnątrz. Całość oszklona i zadaszona. Pełen luksus. Znów miałem szczęście i kolejnej nocy nie grozi mi zmoknięcie i zmarznięcie. Zastanawiam się czy uda mi się całą wyprawę przenocować w takich miejscach jak szałasy i przypadkowe domki 😉 Od 16:00 znów porządnie leje się z nieba.
Dzień 7 – 27.08.2012 – Słowenia 🙂
Villach – Wurzenpass – Słowenia – Kranska Góra – Bovec
125.41 km, 16.0 śr, 58.9 max, 1918 m w górę, 7:49:52, 7-25 st.C
Najzimniejsza noc jak do tej pory. Poczułem to jak tylko wyszedłem z domku. Praktycznie do samego Villach miałem z góry i na zjazd ciepło się ubrałem. W Villach byłem już przed 9:00, a na liczniku było prawie 40 km. Zajechałem na tutejszy rynek oraz kupiłem pompkę do roweru o której zapomniałem. Do 11:00 wykręciłem tyle co wczoraj przez cały dzień. Zdobyłem już wiele przełęczy. Tych mniejszych w większości nawet nie pamiętam ale Wurzenpass na pewno zapamiętam na dłużej. Podjazd zaczyna się już w Villach niezbyt stromo z pięknym widokiem na pasmo Dobratsch. Kolejne kilometry to już ostra wspinaczka aż do 18% nachylenia na jednym odcinku przez około 600m .Trochę ponad 1000 m a zmęczyłem się jak by to było dwa razy tyle. Na przełęczy zrobiłem zdjęcie z czołgiem który stoi tam i zachęca do zwiedzania muzeum bunkrów. Kilkaset metrów za przełęczą jest granica austriacko-słoweńska. Zjazd do Kranskiej Góry również jest dość stromy. Podczas zjazdu mogłem podziwiać najwyższy szczyt Słowenii górę Triglav oraz kilka innych imponujących szczytów.
W Kranskiej Gorze zrobiłem sobie mały odpoczynek oraz zjadłem posiłek przed kolejnym podjazdem na przełęcz Vrsic, która również jak Wurzenpass nie była taka łatwa. Ponad 12 km podjazdu o średnim nachyleniu 10% i maksymalnym 15%. Na przełęcz wiodą 24 zakręty-nawroty, które są pokryte kostką brukową. Mniej więcej w połowie trasy można zwiedzić małą drewnianą rosyjską kapliczkę. Droga na przełęcz była budowana podczas pierwszej wojny przez rosyjskich więźniów stąd również nazwa „ruska cesta”. Na przełęcz dotarłem około 15:00 robiąc sobie dłuższy postój. Zjazd do Trenty również jest stromy i trzeba pokonać kolejne 26 nawrotów. Słowenia to piękny i spokojny kraj czekający głównie na turystów o czym świadczy cała masa hoteli, pensjonatów i campingów. Ceny noclegów niestety pod niemieckich i holednerskich gości jakich tu wielu. 25€ w górę. Ją na nocleg wybrałem polanę we wsi Log pod Mangartem skąd jutro będę atakował najwyższą drogę i podjazd w Słowenii 🙂
Dzień 8 – 28.08.2012 – Mangartskie sedlo zdobyte!
Mangartskie sedlo – Passo Predil – Włochy – Sella Nevea – Tolmezzo
101.94 km, 14.2 śr, 50.7 max, 1872 m w górę, 7:09:05, 9-24 st.C
Od rana ciężki ponad 10% podjazd na najwyższą i najprawdopodobniej najtrudniejszą i jedyną drogę powyżej 2000 m.npm w Słowenii. Mangartskie sedlo leży na wysokości 2055m tuż obok olbrzymiej góry Mangart. Przy wjeździe na właściwą drogę za nowym wiaduktem znaki straszą nachyleniem 22 %, jednak 15 % to na szczęście najbardziej strome miejsce na tej drodze. Droga jest płatna dla pojazdów mechanicznych, przy bramce pobierana jest ekologiczna taksa, rowery oczywiście za darmo. Już od wysokości około 1000m można podziwiać wysokie i strome skalne granie górujące nad zielonymi dolinami. Droga wije się licznymi serpentynami oraz prowadzi trzema tunelami. W najwyższym punkcie drogi znajduje się parking oraz początek szlaku na górę Mangart. Można również obserwować znaczną część Austrii z najbliższymi szczytami Dobratsch czy Gerlitzen. Około 12:30 byłem już na dole i zaczynałem drugi podjazd na Passo Predil, na którym znajduję się granica słoweńsko-włoska. Przed przełęczą stoją ruiny twierdzy natomiast już we włoskiej części znajduje się piękne zielone jezioro. Od jeziora czekał mnie trzeci i ostatni wysiłek. Mała przełęcz Sella Nevea 1190 m, a potem już zjazd na około 300 m.npm w okolice miasteczka Tolmezzo. W Tolmezzo zrobiłem zakupy, a kawałek dalej w małym kanionie Venadia rozbiłem namiot na nocleg.
Dzień 9 – 29.08.2012 – Passo Mauria i Passo Cibiana
Ampezzo – Passo Mauria – Pieve di Cadore – Passo Cibiana
96.01 km, 12.9 śr, 52.0 max, 2249 m w górę, 7:25:45, 13-28 st.C
Udany dzień choć wcale nie łatwy. Po ciepłej nocy czekał mnie 50 km podjazd z 390 m na 1298 m, potem zjazd i znów wspinaczka z około 800 m na 1530 m. Po ostatnich stromych podjazdach w Słowenii ciężko mi się kręci. Pierwszą przełęcz zdobyłem przed samym południem a drugą około 17:00. Po południu znów zrobiło się gorąco, dużo piłem i szukałem cienia. Bardzo podobają mi się małe, włoskie, spokojne miasteczka z wąskimi uliczkami i z kamiennymi domami z okiennicami oraz charakterystycznymi kościołami i wieżami zegarowymi. Pierwszy raz od dziewięciu dni śpię w wynajętym pokoju (camere). Za 20€ (wytargowane z 35€) mam wygodne łóżko i gorącą wodę. Miejsce bardzo atrakcyjne bo na samej przełęczy Cibiana. Na kolację zamówiłem spagetti bolonese oraz piwo. Po kolacji przespacerowałem się po okolicy i znalazłem podjazd z przełęczy na górę Monte Rite na której znajduje się muzeum. Kusi mnie ta góra mimo, że podjazd szutrowy. Zdecyduję rano w zależności od tego jak będę się czuł i jaka będzie pogoda.
2 komentarze