Podróż Damiana trwa dalej w najlepsze. W kolejnej części odwiedzamy Włochy, gdzie z początku pogoda okazuje się mało łaskawa. Na szczęście deszczowe dni mijają i szybko mkniemy w kierunku Mori, Milanu i Turynu. Po drodze zdobywamy Passo Cereda, Colle del Nivolet, Col du Mont Cenis, a także odwiedzamy jezioro Garda.
Dzień 10 – 30.08.2012 – Monte Rite, Passo Duran
Passo Cibiana – Monte Rite – Dont – Passo Duran – Agordo – Voltago Agordo
64.18 km, 12.5 śr, 58.4 max, 1768 m w górę, 5:07:43, 14-26 st.C
Wieczorem zastanawiałem się czy wjeżdżać na Monte Roti, szczyt nieopodal Passo Cibiana. Rano nie było za zimno z przewagą błękitu na niebie więc postanowiłem na pół lekko, czyli bez przyczepy i wora z namiotem zdobyć tą górę. Podjazd zaczyna się na przełęczy. 7.5 km, siedem zakrętów, jeden tunel oraz ponad 600 m w górę w pionie. Wszystko po szutrze o maksymalnym nachyleniu 10%. Ponad godzinę zajęło mi wdrapanie się na górę. Na szczycie znajduje się muzeum górskie Messnera o skalno-szklanej konstrukcji. Niestety byłem na szczycie zbyt wcześnie aby zwiedzić muzeum. Widoki jakie udało mi się zobaczyć ze szczytu były wprost niesamowite. Dookoła mnie wysokie skalne granie i długie doliny. Zrobiłem wiele świetnych zdjęć w tym kilka panoram. Zjazd zajął mi połowę czasu podjazdu. Musiałem uważać na większe kamienie i wysokie progi odwadniające. Zajechałem jeszcze do pensjonatu po przyczepę i ruszyłem w dół w poszukiwaniu sklepu. Większość zjazdu do doliny to 10% stromizna.
Na dole szybko znalazłem market, bankomat i ponownie ruszyłem w górę na Przełęcz Duran. To kolejna niezbyt wysoka przełęcz której nachylenie przekracza 10%. Tak naprawdę kilka kilometrów podjazdu a zmęczyć się można nieźle. Na przełęczy kilka zdjęć i ponowny zjazd w dół na około 650 m do miasteczka Agordo. Tutaj planowałem wjazd na przełęcz Cereda ale do niej nie dojechałem. Wszystko przez deszcz, który rozpadał się z ciemnych chmur, które zgromadziły się nad szczytami oraz otwartym pokoikiem, który znalazłem chowając się przed zmoknięciem. Pod starą szopą z sianem było małe odnowione pomieszczenie z meblami i co najważniejsze z kanapą. Zapewne jakiś gospodarz zrobił sobie takie miejsce na południową przerwę w pracy. Wśród kuchennych mebli na niekorzyść gospodarza stała mała lodówka z piwem i winem a na zewnątrz źródełko z czystą wodą. Nie mogłem przepuścić takiej okazji na darmowy nocleg i szybko zadomowiłem się w izbie. Jutro wjazd na przełęcz Cereda do której mam jakieś 15 km i 300 m w górę a na koniec dolomitowego szaleństwa ostatnia dość wysoka przełęcz Brocon 1815 m.
Dzień 11 – 31.08.2012- Deszczowy luźny dzień odpoczynku
Voltago Agordo – Forcella Aurine
7.19 km, 9.6 śr, 21.2 max, 362 m w górę, 13 st.C
Kiedy kładłem się spać to padało, a kiedy obudziłem się rano padało jeszcze bardziej. Przed ósmą przestało padać więc spakowałem się i ruszyłem w drogę. Nawet nie zdążyłem dojechać do pierwszej wioski kiedy znów lunęło i w jednej chwili byłem cały mokry. Co chwilę jak tylko przestawało padać jechałem dalej licząc na to, że uda mi się pokonać przełęcz i zjechać w dół. W miasteczku Forcella Aurine wstąpiłem do jedynej czynnej restauracji w okolicy. Okazało się, że pracuje w niej miła Czeszka Michaela, która zorganizowała mi darmowy nocleg i zrobiła na obiad wielki kawał mięsa. Popołudnie to relaks i odpoczynek od jazdy w ciepłym i suchym pokoju. Mam nadzieję, że jutro już pogoda będzie bardziej łaskawsza i będę mógł kontynuować podróż choć prognozy na następne dwa dni nie są optymistyczne.
Dzień 12 – 1.09.2012 – Odpoczynku ciąg dalszy.
0 km
W nocy padało, rano padało a po południu padało z przerwami. Niebo szczelnie zakryte niskimi deszczowymi chmurami bez szans na rozpogodzenie. Zdecydowałem się zostać z Michaelą kolejny dzień. Jutro może w końcu przestanie padać i wyruszę dalej. Skoro dziś już padało mniej to mam nadzieję, że jutro opady będą tylko przelotne. Nawet nieźle porozumiewamy się z Michaelą. Międzynarodowa czesko-polsko-angielsko-włoska mieszanka językowa sprawia że bez problemu możemy rozumieć się na wzajem. A jeśli nie rozumiemy jakiegoś słowa to zastępujemy je w innym języku. Sam uczę się pojedynczych włoskich i czeskich słówek. Na śniadanie zrobiłem świeże włoskie bułeczki z serem i dżemem, a na obiad pyszna włoska pizza z pieca w restauracji.
Dzień 13 – 2.09.2012 – Promyk nadziei na dalszą jazdę – jutro
0 km
Znów cała noc deszczowa a także cały poranek i przedpołudnie. Przesłało padać po południu kiedy już nie było sensu wyruszać. Późne popołudnie było już zdecydowanie ładne. Wyjrzało słońce, na niebie pojawił się błękit a chmury znacznie się podniosły. Tę chwilę wykorzystałem na spacer na pobliską górkę, z której było widać sporą część Dolomitów. We włoskiej telewizji informowali dziś o licznych powodziach i zalanych miastach.
Dzień 14 – 3.09.2012 – Mori
Forcella Aurine – Passo Cereda – Trento – Rovereto – Mori
159.06 km, 20.0 śr, 68.2 max, 1040 m w górę, 7:55:44, 16-25 st.C
Po trzech deszczowych dniach przerwy od roweru nareszcie w drodze. Łatwo zrobić prawie 160k m w niecałe osiem godzin, kiedy spora część trasy to zjazd w dół. O 8:00 pożegnałem Michaelę i wyruszyłem w stronę przełęczy Cereda. Przez trzy dni zdążyliśmy polubić się z Michaelą oraz trochę poznać. Przez cały dzień jazdy było mi trochę smutno bo znów nie ma się do kogo odezwać. Od Michaeli dostałem zaproszenie na odpoczynek w drodze powrotnej z Francji. Niewykluczone, że z niego skorzystam 😉
Po niecałej godzinie jazdy byłem już na przełęczy Cereda. Szybka fotka i długi zjazd w dół. Planowałem wjechać jeszcze na przełęcz Brocon ale ponieważ jeden z tuneli na trasie był zamknięty dla rowerzystów i musiałbym zrobić ponad 10km dodatkową rundę, to tym razem zrezygnowałem z tego podjazdu. Ogólnie przez tunele pokonałem dziś około 7-8 km trasy z czego najdłuższy miał ponad 3 km. Przed 15:00 miałem już 130km i byłem w Trento. Tu zrobiłem małe zakupy oraz przeczekałem krótki opad w McDonalds. W sklepie rowerowym za darmo dostałem śrubkę która odkręciła mi się od buta SPD. Następny już spory opad z burzą złapał mnie w Rovereto. Półgodzinną nawałnicę przeczekałem w sklepie. Po drodze miałem możliwość posilić jabłkami i winogronami z licznych napotkanych sadów. Nocleg koło miasteczka Mori w domku na polu pełnym białych i czerwonych winogron 🙂
Dzień 15 – 4.09.2012 – Lago di Garda
Lago di Garda – Bagolino – Passo San Giovanni
90.62 km, 13.2 śr, 44.9 max, 2013 m w górę, 6:49:31, 16-25 st.C
Noc burzowa i deszczowa, poranek tylko deszczowy. Przed 7:00 tylko kropiło, więc ruszyłem w drogę. Co chwilę musiałem się zatrzymywać i chować ponieważ pogoda pokazała swoje poczucie humoru. Pięć minut padało mocniej, pięć kropiło, a pięć nie padało wcale i tak do 10:00. Do 11:00 lało mocno a potem już było coraz lepiej. Po południu wyszło słońce i było nawet bardzo ciepło przez chwilę. Przed południem straciłem ponad dwie godziny na dłuższe lub krótsze postoje. Szkoda, że pogoda nie dopisała akurat wtedy, kiedy byłem nad jednym z piękniejszych włoskich jezior. Lago di Garda to największe włoskie jezioro, które również mimo otaczających je wysokich gór leży zaledwie na wysokości ok. 70 m.npm. Jest to również najniższa wysokość na jakiej byłem podczas tej wyprawy.
Zanim dojechałem do jeziora Garda zdobyłem jedną z najniższych oznaczonych przełęczy. Była to Passo San Giovanni o wysokości 287 m.npm. Od Gardy było już tylko w górę, gdzie po drodze mijałem jeszcze dwa malownicze jeziora. Wspinaczka w górę zaczęła się ponownie od miasta Bagolino. Chwilami nawet 15% nachylenia przypomniało mi trudne podjazdy w Słowenii i Dolomitach. Na nocleg wybrałem zadaszoną wiatę zamkniętego hotelu Europa na wysokości 1500 m.npm i 8 km przed przełęczą Croce Domini. Mam nadzieję, że noc nie będzie za zimna ponieważ śpię w śpiworze na świeżym powietrzu. Z lenistwa nie chciało mi się rozkładać namiotu. Jutro hurtowe zdobywanie przełęczy i zjazd w kierunku Mediolanu.
Dzień 16 -0 5.09.2012 – Dzień pięciu przełęczy
Goletto di Gadino – Passo di Croce Domini – Giogo di Bala – Col di Crocette – Passo Maniva
Collio – Consecio – Chiari – Sanctuario di Caravaggio
141.99 km, 17.7 śr, 48.9 max,1035 m w górę, 8:00:18, 10-29 st.C
Plan dnia zaliczony. Przed południem cała piątka przełęczy zdobyta a po południu podjechanie w miarę możliwie jak najbliżej Milanu. W nocy nawet nie zmarzłem, rano było +10 stopni i błękitne niebo zapowiadające ładny dzień. Po pierwszych czterech kilometrach byłem już na pierwszej przełęczy a po kolejnych czterech na Croce Domini, gdzie zjadłem śniadanie i zaprzyjaźniłem się z mieszkającym tu psem. Od Croce Domini do Giogo di Bala droga w remoncie i przejazd po szutrze. Potem miałem już z górki. Przez Crocette i Passo Maniva tylko przemknąłem a dalej czekał mnie zjazd na około 170 m.npm. Był to drugi raz kiedy jednego dnia zdobyłem aż pięć przełęczy. Kilka lat temu w Dolomitach zdobyłem pięć przełęczy powyżej 2000 m w jeden dzień. Po drodze w okolicach Bresci natknąłem się na objazd (deviazione) i musiałem dorzucić kolejne 10 niepotrzebnych kilometrów. W centrum handlowych zrobiłem zakupy w miarę normalnych cenach. Kupiłem między innymi klocki hamulcowe ponieważ te w rowerze pomału się kończą. Nic w tym dziwnego oba komplety mają po kilka tysięcy kilometrów. Pod koniec trasy złapał mnie deszcz więc schowałem się w Sanktuarium w Caravaggio. Zanim zwiedziłem świątynie przestało padać. Nocleg około 35 km od Mediolanu w namiocie na polu.
Dzień 17 – 6.09.2012 – Milan
Mediolan – Novara – Santhia – Viverone
161.36 km, 18.3 śr, 33.8 max, 390 m w górę, 8:47:19, 16-34 st.C
Wstałem już przed siódmą i ruszyłem w stronę Mediolanu, do którego dotarłem przed 9:00. Po wjeździe do miasta trochę denerwujące zakazy dla rowerów. W głównym centrum za to możliwość poruszania się na dwóch kółkach po Piazza Duomo oraz Zamku Sforzesco. Plac Duomo wraz z wielką katedrą zrobił na mnie ogromne wrażenie, podobnie zamek. Spory problem miałem z wyjechaniem w miasta w kierunku Novary. Pomimo ignorowania niektórych znaków zakazu i tak musiałem zrobić dodatkowe kilometry omijając drogę szybkiego ruchu. Nawet jeden samochód na mnie nie zatrąbił a jeden Włoch przejeżdżając krzyknął „dzień dobry” z dziwnym akcentem.
W Novarze wjechałem do centrum zaciekawiony dwoma wieżami do których i tak nie dotarłem. Zniechęciła mnie kostka z kamieni położona na drodze po której jechało się tragicznie. Mimo wszystko miasto godne polecenia na zwiedzanie. Reszta część dnia to pogoń za kilometrami. Być może jutro uda mi się wjechać na przełęcz Nivolette, do której mam ponad 100 km i jakieś 2300 m w górę. Dzisiejszy dzień to najbardziej płaski etap wyprawy. Od jutra zaczynają się wysokie podjazdy 🙂 Nocleg koło jeziora Viverone na polu kukurydzy. Niestety w namiocie ponieważ komary strasznie tną. O 21:00 aż 20 st.C.
Dzień 18 – 7.09.2012 – Dolina Orco – Park Narodowy Gran Paradiso
Irvea – Castellamonte – Pont – Ceresole – Chiapili di Sopra
94.63 km, 13.5 śr, 29.2 max, 1721 m w górę, 6:58:56, 16-35 st.C
Sądziłem, że od rana zacznie się podjazd i zdobywanie wysokości. Okazało się, że po 50km praktycznie nic nie wzniosłem się w górę. Dopiero za miasteczkiem Castellamonte droga nieznacznie zaczęła prowadzić w górę. W centrum Castellamonte w parku na ławce zjadłem śniadanie podziwiając urokliwe miasteczko. Zaczepił mnie pewien Włoch, który również podróżuje rowerem. Od południa zrobiło się strasznie gorąco. Dobrze, że po drodze było sporo źródełek oraz tunel Ceresole o długości ponad 3500 m przez który przejeżdżałem prawie pół godziny i w którym odpocząłem od upału.
Im wyżej tym bardziej mi się podobała ogromna dolina Orco. Podjeżdżając zachwycałem się ogromnymi grzbietami górskimi. Odetchnąłem również od hałasu i zgiełku miast, który dokuczał przez ostatnie dni. Samochodów i motorów w dolinie jest bardzo niewiele. W miasteczku Ceresole zrobiłem sobie dłuższą przerwę a wjazd na przełęcz Nivolet przekładam na jutro. Nocleg na wysokości ponad 1800 m na ganku jednej z chat w osadzie Chiapili di Sopra. Do przełęczy 13 km. Potem możliwe dwa warianty. Albo przejazd zamkniętą droga do doliny Aosta albo zjazd z powrotem i przejazd do Francji przez jedną z przełęczy w okolicach Turynu.
Dzień 19 – 8.09.2012 – Colle del Nivolet i Turyn
Colle del Nivolet – Pont – Rivalore – Turyn
144.78 km, 16.5 śr, 54.8 max, 1328 m w górę, 8:43:37, 9-30 st.C
Zanim zasnąłem podziwiałem przelatujące samoloty, satelity oraz spadające gwiazdy. Noc była ciemna, nie było żadnych świateł, a wszystko na niebie było bardzo wyraźne. Od rana czekał mnie ciężki 10-12% podjazd. W parku Gran Paradiso jest tak pięknie, że chciałoby się tam zostać na dłużej. Zrobiłem sobie kilka przerw po drodze nad sztucznymi jeziorami. Na przełęcz Nivolet dotarłem około 9:30 jako pierwszy rowerzysta. Tak jak sądziłem nie ma drogi łączącej przełęcz z doliną Aosty. Pozostało więc zjechać z powrotem w dół i kierować się na Turyn. Do doliny Aosty prowadzi jedynie szlak pieszy, jednak nie zdecydowałem się nim zjeżdżać. Dojechałem jedynie do końca drogi prowadzącej od parkingu i jeziora.
Pian del Nivolet to wspaniałe miejsce na wypoczynek. Fantastyczne widoki w górę i dół oraz niczym nie zakłócony spokój sprzyja relaksowi na świeżym powietrzu. Zjeżdżając mijałem kilkudziesięciu kolarzy mozolnie podążających ku przełęczy. Nivolet to jedna z najwyższych i wcale nie najłatwiejszych alpejskich przełęczy drogowych. 2612 m.npm, a startować można w wysokości 300-400 m.npm. Zjazd zajął mi prawie dwie godziny. Na górze i w tunelu jeszcze było chłodno, na dole już upał, który utrzymywał się do późnego popołudnia. Mi udało się jeszcze dojechać i przejechać Turyn bokiem oraz wjechać w kolejną wielką dolinę. Jutro podjazd na Col du Mont Cenis lub Colle delle Finestre. Nocleg na polu w namiocie koło miasta Alpignano.
Dzień 20 – 9.09.2012 – Col du Mont Cenis
Alpignano – Bussoleno – Susa – Francja – Col du Mont Cenis – Lanslevillard
92.25 km, 13.0 śr, 51.5 max, 2048 m w górę, 7:03:44, 16-25 st.C
Noc bardzo ciepła i spokojna jak zawsze 😉 Od rana cały czas w górę. Kusiło mnie aby zjechać i zdobyć Colle Finestre do której miałem tylko 19 km ale jednak zostawiam sobie tą przełęcz na kolejny raz. W Bussoleno znalazłem otwarty market i pomimo niedzieli zrobiłem małe zakupy. Od miasta Susa zrobiło się ostro. 10-12% przez kilka pierwszych kilometrów, potem już nie tak ciężko. Przez cały dzień była ładna pogoda z lekkim wiatrem. 10 km przed przełęczą wjechałem do Francji czyli kolejnego celu wyprawy. Po kilku serpentynach znalazłem się przy jeziorze Mont Cenis. W kilku miejscach wokół jeziora widoczne forty oraz fortyfikacje pozostałe po drugiej wojnie światowej – niektóre naprawdę spore. Samo jezioro wygląda pięknie oświetlone promieniami słońca. Co raz zza chmur pokazywały się również lodowce z licznych trzytysięczników. Za jeziorem dotarłem do przełęczy Col du Mont Cenis o wysokości 2083 m.npm. Kilka zdjęć i wjazd w dół. Na przełęczy dość mocno wiało i było chłodno. W pięknym, małym miasteczku Lanslevillard było już o wiele ciepłej. Nocleg na polanie na wysokości 1700 m. Jutro atak na najwyższą przełęcz drogową Francji i całych Alp – Col de l’Iseran i może coś jeszcze 🙂
napisz coś od siebie