W tym roku na kolejną wyprawę postanowiłem wybrać się na wschodnie tereny Polski. Dokładnie Polska Egzotyczna – Ściana Wschodnia i jak najdalej na południe. Kolejny raz otrzymałem pomoc od DOBRYCH SKLEPÓW ROWEROWYCH, które tym razem wyposażyły mnie w markowe buty SIDI EAGLE. Buty miałem okazję przetestować przez miesiąc przed wyjazdem jeżdżąc w nich rowerkiem szosowym.
Dzień 1
Podróż zacząłem dojeżdżając pociągiem do Suwałk. W Białymstoku poznałem Mirka z Sokółki, który wracał z ośmiodniowej wyprawy po Holandii. Zaprosił mnie do siebie jak będę przejeżdżał przez Sokółkę. Zapewnił mi kwaterę u kolegi w gospodarstwie agroturystycznym. Pogoda w Suwałkach była nie najlepsza. Jest zimno 13 0C i pada intensywny deszcz. Ruszam do Białej Wody kilka kilometrów od Suwałk do schroniska. Na miejscu okazuje się, że schronisko nie funkcjonuje. Była to stara szkoła, która obecnie jest w ruinie i została rozszabrowana. W środku kilku wyrostków pali ognisko na środku pokoju. Krótka rozmowa z nimi i już wiem, że tutaj noclegu nie będzie. Jadę więc dalej szukać kwatery. Wieś za wsią i nic nie ma. Cały czas leje. W końcu dojeżdżam do Jeleniewa i znajduję kwaterę. Jazda trwała zaledwie kilka godzin ale deszcz dał się we znaki.
Dist. – 24 km, temp. – 13 0C
Dzień 2
Start w stronę Gulbieniszek na Cisową Górę, czyli suwalską Fujijamę. Po kilku kilometrach ukazuje się owa góra. Znajduje się tuż przy szosie. Dojeżdżam do podnóża góry, droga jest zalana wodą, więc nie jadę dalej. Wracam do szosy i jadę ok. 2 km w stronę Jeleniewa, po czym skręcam w szutrową drogę do Czajewszczyzny, żeby szlakiem dojechać do jeziora Hańcza, mijając wcześniej Górę Zamkową i wieś Wodziłki. Podjeżdżam do Góry Zamkowej i kieruje się na ścieżkę rowerową w dół. Ujechałem kilkaset metrów i utknąłem. Okazało się, że to nie ta droga, a raczej ścieżka. Jest bardzo grząsko i wąsko. Zawracam pchając rower tyłem, bo nijak nie da rady odwrócić roweru. Wracam pod Górę Zamkową i wjeżdżam w drugą ścieżkę. Droga czasem szutrowa, czasem trawiasta, a czasem pojawiają się piachy i kamienie. Nie ma kogo spytać o drogę. Po prawie 15 km jazdy terenowej na orientacje wjeżdżam na asfalt przed wsią Kruszki. Dostałem nieźle w kość na tych terenowych drogach. Jadę dalej do wiaduktów kolejowych w Stańczykach. Mijam Hańczę. Nie dojeżdżam do jeziora, bo mam dość terenu, a drogi grząskie. Docieram do wiaduktów w Stańczykach. Robię fotki, przygotowuje obiad i jadę dalej w drogę do Wiżajn. Przed Wiżajnami odwiedzam Trójstyk granic Polski, Litwy i Rosji. Na samej granicy znajdują się jakieś zasieki i jeden obelisk. Wszystko to tuż przy szosie. Mijam Wiżajny i kieruje się w stronę Sejn. Nie przypuszczałem, że tereny tutaj są aż tak górzyste. Całą drogę są podjazdy nawet do kilometra, a czasami ponad kilometr. Cały czas wieje silny wiatr i jest zimno. Temperatura wynosi zaledwie 140C. Droga z tendencją pod górę. Suma przewyższeń wyniesie dziś 1100m. Jestem już mocno zmęczony. Dojeżdżam do Rutka Tartak i za wsią jest ostatni dłuższy podjazd. Teraz już do Sejn będzie raczej z górki. Docieram do Sejn i rozpytuje o nocleg. Muszę jechać dalej do wsi Giby, gdzie zostaję na zasłużony odpoczynek.
Dist. – 126 km, T – 7,4h, AV – 17,8 km/h, Vmax. – 52,5 km/h, Temp. – 14 0C, CLIMB – 1100m. Razem – 150 km
Dzień 3
Najpierw udaje się do przejścia granicznego w Ogrodnikach, żeby wyskoczyć na Litwę do najbliżej położonej miejscowości od granicy Lazdijai ok.8 km od granicy. Przed granicą wymieniam walutę, tak na wszelki wypadek. Za 20 zł otrzymałem 16 litów. Przekraczam pustą granicę i docieram do Lazdijai. Robię małe kółeczko po mieście, zakupy na stacji benzynowej i wracam do granicy. Pismo na Litwie nie pozwala określić mi jakie widzę sklepy czy urzędy, jest po prostu nie zrozumiałe. Wracając mijam Giby i kieruje się do Augustowa, przemierzając kilkadziesiąt kilometrów przez puszczę Augustowską. Na Litwę miałem pod wiatr, a teraz jadę z wiatrem, więc jazda jest przyjemniejsza i jedzie się zdecydowanie szybciej. Chociaż świeci słońce, to nadal jest zimno i do tego wieje zimny wiatr. Przed Augustowem mijam pierwszą śluzę na kanale Augustowskim w Przewięzi. Zaraz dalej jest Studzieniczna, w której znajduje się sanktuarium. Postanawiam jeszcze dalej wjechać w las, żeby zobaczyć śluzę SWOBODA. Jadę lasem szlakiem rowerowym i po ok. 1 km na ścieżce napotykam na szlaban, który na domiar złego jest zamknięty. Zbójeckim sposobem otwieram go i bezkarnie jadę dalej. Jadąc wytyczonym szlakiem znowu zabłądziłem po kilku kilometrach. Na szczęście natrafiam na domki letniskowe nad jeziorem i miłą panią, która odprowadza mnie do głównej drogi szutrowej. Po kilkuset metrach docieram w końcu do śluzy SWOBODA na kanale Augustowskim. Podążając tym szlakiem mijałem kilka malowniczo położonych miejsc biwakowych, dobrze zagospodarowanych nad samym jeziorem. Na śluzie SWOBODY pstrykam kilka fotek i wracam na główną drogę do Augustowa, jadąc szeroką szutrową drogą ok. 5km. Wjechałem do Augustowa, pokręciłem się trochę po mieście i obrałem kierunek na Sokółkę. W Sokółce spotykam się z Mirkiem, który jadąc autem pilotował mnie na kwaterę do gospodarstwa swojego kolegi. Kwatera bardzo mi się spodobała. Miała uroczy klimat wiejskiej chaty w otoczeniu wiejskich sprzętów.
Dist. – 185km, T – 10 h, AV – 17,5 km/h, Vmax – 45 km/h, Temp. – 16 0C, CLIMB – 440m, Razem – 335 km
Dzień 4
Obiecałem Mirkowi, że go rano odwiedzę w jego firmie. Muszę dodać, że wczoraj Mirek proponował mi nocleg za darmo w jego firmie na świetlicy, którą wcześniej przygotował na mój przyjazd. Wybrałem jednak kwaterę w gospodarstwie agroturystycznym, żeby nie robić mu kłopotu, a i chciałem jeszcze obejrzeć mecz, bo przecież trwa Mundial w RPA.
Po spotkaniu z Mirkiem jadę najpierw do Bohonik, do pierwszego meczetu. Zwiedzam meczet, rozmawiam chwilę z panią muzułmanką, która jest tam przewodnikiem. Sesja zdjęciowa z panią w owym meczecie i zmierzam dalej ku miejscowemu cmentarzowi tatarskiemu. Jak dla mnie jest to niezwykłe miejsce. Nowe pomniki znajdują się wokół górki, na której są wkopane stare tatarskie nagrobki. Po zwiedzeniu cmentarza nie wracam do głównej drogi tylko jadę przez Malawicze Górne do Krynek. W Krynkach jest ciekawe rondo, które ma kilkanaście zjazdów, a dokładnie jedenaście. Nigdzie wcześniej tyle zjazdów z ronda nie widziałem Na rondzie stoi zabytkowy motor Dniepr, którego właścicielką jest babinka, która obok motoru rozstawiła swój kram ze wschodnią tandetą. Po Krynkach czas na meczet w Kruszynianach. Jest to drewniana konstrukcja w kolorze zielonym. W Bohonikach sporo się dowiedziałem o miejscowych tatarach, szczególnie od pani z meczetu, a także od pana, którego spotkałem na cmentarzu. W Kruszynianach w meczecie była mała wycieczka, więc tylko chwilę go sobie obejrzałem i ruszyłem w dalszą drogę do Bobrownik. Przejechałem kilka kilometrów szutrową drogą i jestem na miejscu w Bobrownikach. Niestety następne 16 km do Jałówki jest również szutrem. Jest plan połączenia wszystkich przejść granicznych asfaltem i tak naprawdę niewiele już brakuję, żeby można było cały czas jechać dobrą drogą. Przejazd przez kilka wsi po kocich łbach, choć mocno spowalnia i ostro wytrzęsie, ma też swój urok. Bo gdzie teraz można pojeździć sobie po kocich łabach? Zaliczyłem jedną wywrotkę w piachach między wsiami i w końcu umordowany po 20 km szutrowych dróg docieram do Jałówki. Kieruję się do drogi przez jezioro Siemianówka wzdłuż nasypu kolejowego. Jezioro Siemianówka jest sztucznym zbiornikiem utworzonym przez wody Narwi. Nasyp kolejowy przecina jezioro prawie na połowę i ma kilka kilometrów. W pewnym momencie muszę wskoczyć z rowerem, a raczej wtargać go na nasyp i wejść na tory, żeby przedostać się przez most na jeziorze, który na szczęście ma tylko ok. 50 m. Nikt z napotkanych tubylców nie był mi w stanie powiedzieć czy jeżdżą tędy jeszcze pociągi do pobliskiej Białorusi i odwrotnie. Jeszcze kilkaset metrów torami i jestem w Siemianówce Teraz już tylko do Hajnówki. W Hajnówce kółeczka po mieście i robienie zdjęć choćby z żubrami. Próbuję zorganizować sobie jakiś nocleg. Informacja turystyczna znajduje się na basenie, do którego doprowadza mnie napotkany po drodze starszy pan rowerzysta. Trafiłem akurat na uroczystości. Jest duże zgromadzenie ludzi. Wypytuję o kwatery i na szczęście kilka osób włączyło się w pomoc. Pomoc zaoferował mi młody chłopak o imieniu Patryk. Nocleg znalazł się w Hajnówce, a do tego Patryk dał mi namiary na swojego ojca Roberta, który też jest sakwiarzem, z którym to spotkałem się wieczorem. On z kolei przyjechał do mnie na kwaterę z masą ulotek, mapek i cennych informacji, przydatnych do pokonania mojej dalszej drogi. Jego wiadomości i znajomość terenu okazały się bezcenne, bo wskazał mi fajne skróty i dobre nowe drogi. Patryk zachował się wyjątkowo dojrzale oferując mi na początku swoją bezinteresowną pomoc. Podziwiam takich młodych ludzi. Razem z ojcem mają zamiar wybrać się na wyprawę na Litwę. Życzę im powodzenia i tutaj jeszcze raz dziękuję za pomocną dłoń. Muszę dodać jeszcze, że jedna pani, która pomagała w znalezieniu dla mnie noclegu w razie niepowodzenia gotowa była przenocować mnie u siebie w domu. Myślę, że o takich rzeczach trzeba mówić i pisać. Na kwaterze trochę pogadałem z gospodynią i jej gośćmi z Żar, którzy gościli na Podlasiu. Dziś był ciekawy dzień zważywszy, że ok. 25 km przejechałem szutrowymi drogami przez wsie trochę zatrzymane w czasie.
Dist. – 130 km, T – 7,26 km, AV- 17,5 km/h, Vmax. – 51 km/h, CLIMB – 630m, Temp-160C
Razem – 465 km
Dzień 5
Dzisiaj mam zamiar dojechać do Terespola. Od samego rana leje deszcz. Czeka mnie przeprawa przez Bug w Niemirowie lub w Mielniku. Ruszam w deszczu w stronę Kleszczeli i dalej przez Czeremchę do wsi Tokary i na przeprawę przez Bug. Za Czeremchą w stronę granicy skręt w prawo na Klukowicze w nową drogę, którą polecił mi wczoraj Robert. W Tokarach mówią, że prom niestety nie kursuje. Jedni mówią, że w Niemirowie, a inni, że w Mielniku. Sporo czasu straciłem, żeby dowiedzieć się jak jest na pewno. Dojechałem do Koterki, gdzie jest malowniczo położona cerkiew, do której specjalnie poprowadzono asfalt, który kończy się granicznym szlabanem. Przejechałem obok szlabanu granicznego. Za nim 200m widać było łąkę białoruską z zasiekami, do której zwyczajnie prowadziła polna droga. Aż kusiło żeby tam zajrzeć, ale miejscowi przestrzegali mnie przed takimi zakusami. Byłyby z tego same problemy. Wielokrotnie podczas wyprawy byłem zaledwie metry od Białorusi, do której prowadziły różne drogi. W Koterce zaryzykowałem i odbijam z asfaltu w las do Niemirowa na prom przez Bug. Ujechałem 150m piaszczystą drogą i spotkałem dwóch miejscowych. Zapewnili, że prom nie pływa, bo lina została zerwana. Po drugiej stronie Bugu na drugi dzień dowiedziałem się, że prom nie pływa, bo jest za wysoki poziom wody i od strony Gnojna nie ma dojazdu. W Mielniku też prom nie działa, więc zamiast 8km do przekroczenia Bugu muszę pokonać ok. 45 km przez Siemiatycze na most do Sarnaków. Deszcz cały czas pada, czasami tylko staje się mniej intensywny i mniej dokuczliwy. Nie dość, że mam duży objazd to do Siemiatycz są same duże hopki. Przejeżdżam obok zjazdu na Grabarkę, zostawiam ją sobie na kiedy indziej ze względu na pogodę i duży dystans jeszcze do pokonania. Za mostem na Bugu droga staje się węższa, a tiry jadą jeden za drugim. Na szczęście po kilku kilometrach jest odbicie w lewo na Serpelice. Skręcam i kilkanaście kilometrów dalej jadę przez las, mijając kilka dużych ośrodków wypoczynkowych z campingiem. Deszcz w dalszym ciągu pada. Docieram do Serpelic i znajduję domek campingowy dla siebie, jako kwaterę.
Dist. – 114 km, T – 6,23h, AV – 17,7km/h, Vmax – 48km/h, CLIMB – 336m, Temp. – 14-160C, Razem- 579km
Dzień 6
Dzisiaj nie pada i od samego rana świeci słońce, ale niestety szybko zaszło, by do końca dnia już się nie pojawić. Znowu jest dość zimno. Jak na jazdę rowerową nie jest źle, ale ja wolę jak jest ciepło. Kieruje się do Janowa Podlaskiego. Mijam kilka wsi, nawet ciekawych. Całe mnóstwo bocianów, prawie na każdym słupie we wsi. Ludzie siedzący przy drodze przed chałupkami pozdrawiają mnie. Dojeżdżam do Gnojna, gdzie przybija prom z Niemirowa. To tylko 8 km z Tokar, a ja zrobiłem ok. 60km. W Janowie odbijam do słynnej stadniny koni. Stadnina robi wrażenie swoją wielkością i okazałością. Już kilometr przed nią na polach widać stado koni. Popstrykałem zdjęcia championom i pojechałem dalej w drogę w kierunku Włodawy z zamiarem dotarcia do Sobiboru, w którym znajdował się niegdyś obóz koncentracyjny. W Nepli przy drodze stoi bohater ostatniej wojny czołg T-34, a niedaleko za nim w Pratulinie odwiedziłem sanktuarium męczenników unickich i kościół w budowie. Rozmowa z miejscowym rowerzystą dała mi dawkę wiedzy na temat unitów i okoliczności powstania tego sanktuarium. Mijam po drodze kościoły i cerkwie. W jednej miejscowości Jabłeczna przy drodze po jednej stronie stoi okazały kościół, a zaraz po drugiej stronie duża cerkiew. Widok bardzo ciekawy. Dojeżdżam do Włodawy i kieruje się w stronę zgodnie ze znakami do dworca. Wyjechałem już z miasta i dworca nie widać, a tablice wskazują, że do niego jadę. Ujechałem ok. 2 km za Włodawę i okazało się, że dworzec jest jeszcze dalej i do tego jest nieczynny od kilku lat jak się okazało później. Po prostu kolej wyniosła się z Włodawy jak i z wielu innych tutejszych miejscowości – nawet tych dużych. Od trzech dni bolą mnie kolana i jadę na proszkach. Na dworcu chciałem się dowiedzieć o możliwych dostępnych połączeniach, żeby wrócić do domu z Przemyśla lub innych miejscowości i oczywiście nie dowiedziałem się niczego. Od Włodawy jazda zaczyna już robić się jałowa, same lasy, łąki, mokradła, mało wsi i jakoś tak zrobiło się nudno. Wieś Sobibór, do której dotarłem była jednak dość ciekawa, a zwłaszcza gospodarstwo agroturystyczne ze stawem, w którym się zatrzymałem.
Dist. – 146km, T. – 7,40h, AV. – 19,2 km/h, Vmax – 42km/h, CLIMB – 342m, Temp.160C
Razem-725km
Dzień 7
Dzisiaj kierunek na Hrubieszów. Mijam Wole Uchruską, Dorohusk i Dubienkę, w której stoi kolejny czołg T-34 jako pomnik. Dojeżdżam prawie do Hordła i ze względu na moje kolana, nieciekawe już tereny i problematyczne połączenia kolejowe, żeby wrócić do domu podejmuje decyzję o powrocie. Praktycznie zostałby mi jeden dzień drogi do Przemyśla, ale jechać tam po to tylko, żeby zaliczyć miasto nie miało dla mnie sensu. Będzie okazja, żeby wrócić do Przemyśla choćby startując stamtąd na Ukrainę na którą prędzej czy później pojadę. Ze względu na to, że w Hrubieszowie nie ma kolei muszę, wrócić się i jechać do Chełma na pociąg. Droga powrotna to walka z silnym wiatrem czołowym, który do tej pory pomagał mi wiejąc w plecy. Docieram do Chełma, kupuję bilety i w drogę do domu. Docieram na miejsce o 2:30 w nocy.
Dist. – 145km, T – 7,07h, AV – 20,3km/h, Vmax – 39,5 km/h, CLIMB – 262m, Temp. – 180C
Razem – 870km
Podsumowanie:
Reasumując, był to kolejny ciekawy i udany wyjazd. Poznałem nowe i nieznane mi tereny i całą ich odmienność kulturową i obyczajową. Rejon ten jest krótko mówiąc bardziej cichy i spokojny od tego, w którym ja mieszkam. Widać, że żyje się tam trochę wolniej co nie znaczy, że gorzej. Co niektórzy mówią, że jest to Polska B. Może faktycznie tak jest jeśli idzie o pewne sfery życia codziennego. Ale zapewne mieszkającym tam ludziom nie przeszkadza to. Ludzie raczej jak wszędzie, są tacy, którzy pomagają ale i tacy, którzy się odwracają. Zaletą jest możliwość pokonania dużych odległości po dobrych drogach asfaltowych z małą ilością samochodów, a tym bardziej tirów, których było naprawdę bardzo mało. Mam zamiar jeszcze w tym roku objechać tą trasę samochodem, żeby jeszcze raz poczuć tamte klimaty i utrwalić sobie wszystko lepiej w pamięci.
Chciałbym napisać kilka zdań o wrażeniach z używania butów SIDI EAGLE otrzymanych od DOBRYCH SKLEPÓW ROWEROWYCH podczas wyprawy. Chociaż są to raczej buty o charakterze sportowym, to postanowiłem zabrać je na typowo turystyczną jazdę rowerem trekkingowym. Na wszelki wypadek zabrałem ze sobą również i sandały, które na takich wypadach sprawdzają się idealnie, zwłaszcza kiedy jest ciepło. Mam na pedałach SPD zdejmowane platformy więc używanie butów z blokami czy bez jest bezproblemowe. Podczas całej wyprawy ciepło raczej nie było, a nawet dwa dni były z obfitym deszczem. Z sandałów od razu zrezygnowałem i praktycznie cały czas jechałem w butach SIDI EAGLE. Buty sprawdziły się idealnie. Kilku czy kilkunastogodzinne noszenie butów w ciągu całego dnia nie było żadnym problemem. Praktycznie nie czuje się, że coś ma się na nogach. Mam dobrany rozmiar buta idealnie, a do tego system zapinania i regulacji na rzepy ze specjalnymi plastikowymi zaczepami i system zapinania na klamry dają ogromne możliwości idealnego dopasowania do stopy. O jakichś odciskach czy odparzeniach nawet nie ma mowy, nic takiego mi się nie przydarzyło. Jedyną modyfikacją jaką dokonałem w tych butach zważywszy na doświadczenie jakiego już nabyłem podczas wcześniejszych wypadów było zaklejenie silikonem wolnych otworów na śruby od bloków i całej przestrzeni wokół bloków przed ewentualnym deszczem. Pomysł sprawdził się już wcześniej i tym razem podczas dwóch deszczowych dni również się sprawdził. Całodzienna jazda w deszczu mając suche stopy jest o wiele przyjemniejsza niż kiedy w butach nam chlupie woda. Oczywiście na butach miałem ochraniacze. W drugim dniu wyprawy sporo było jazdy terenowej w mokrym i gliniasto-trawiasto-żwirowym terenie, gdzie często schodziłem z roweru żeby przebrnąć przez trudny teren. System protektorów na podeszwach nie pozwalał na ślizganie się i mogłem dobrze zaprzeć się kiedy trzeba było rowerek podepchać pod górki. Po takiej jeździe buty całe były zalepione gliną i ziemią. Szybkie pranie pod kranem i suszenie butów na nogach podczas jazdy i po kilkudziesięciu minutach jazda w znowu suchych butach. Zalet buciki SIDI EAGLE mają jak widać wiele.
Muszę tu również podziękować za okazaną mi pomoc DOBRYCH SKLEPÓW ROWEROWYCH, które kolejny raz wyposażyły mnie w markowy sprzęt tym razem w buty SIDI EAGLE.
Autor: Peptek
2 komentarze