Są takie chwile, że nie zawsze wszystko jest po naszej myśli. Treningi stają się cięższe, co weekend startujemy na wyścigach, jednym słowem sezon w pełni. Niestety, nagle przychodzi ona – niemoc. Człowiek jest senny, zmęczony i nie ma ochoty na rower. Czas jakby zatrzymuje się w miejscu, mimo że nie powinien. Co robić?
Start w Bohuminie zaliczyłem do średnio udanych. Naprawa przerzutki, kupno nowego haka i wymiana linek zajęła mi prawie cały tydzień. Mimo, że mogło być dużo gorzej (czyt. wymiana tylnej przerzutki), to jakoś udało mi się naprawić uszkodzony sprzęt niewielkim kosztem. Rower górski był przez pewien czas unieruchomiony, więc pozostawała perspektywa treningów szosowych. W poniedziałek zrobiłem standardową 2h przejażdżkę po wyścigu, a we wtorek rower odstawiłem na bok. Kiedy w środę wybrałem się pokonywać mój ulubiony podjazd w Kamieńcu czułem, że coś jest nie tak. Prędkość pod górę może nie była dużo niższa niż zwykle, ale tętno podnosiło się raczej wolno. Wprawdzie ukończyłem trening bez problemu, ale w czwartek zarządziłem przejażdżkę, co z perspektywy czasu okazało się dobrą decyzją. Tętno ledwie przekraczało 60% HRmax, a mi udzielało się zmęczenie i ospałość. Spowodował to fakt, że ostatnie 2 dni ograniczyłem aktywność fizyczną do minimum.
Kiedy treningi nie są takie jak powinny, to nie ma chyba lepszego lekarstwa jak porządny odpoczynek. Nie należy oczywiście przesadzać, ale 2-3dni bez roweru na pewno nie spowodują spadku waszej formy, a do nowych treningów przystąpicie ze świeżością, ochotą i nowymi siłami.
Minęły 2 dni i dziś (jak co niedziele, kiedy nie ma wyścigu) wybrałem się na trening z lokalnymi szosowcami. Słońce na niebie mogłoby nastawiać niejednego optymistycznie, ale ja miałem jednak mieszane uczucia. Wiał mocny wiatr, przyjechała mocna grupa, a mój zagadkowy spadek formy wprowadzał pewien niepokój. Czy dam radę się utrzymać? Jak mi się będzie jechać? Czy forma wróciła?
Całe szczęście obawy okazały się bezpodstawne. Jadąc pierwszą godzinę z wiatrem średnia prędkość nie raz przekraczała 50km/h, a noga kręciła się nadzwyczaj dobrze. Wprawdzie nie miałem większych problemów z utrzymaniem się w grupie i dawaniem zmian, to przyznam szczerze, że 1h jazdy dała mi nieźle w kość. Jak się okazało nie tylko mi, bo dojazd do samej góry św. Anny potraktowaliśmy już bardziej przejażdżkowo. Sam podjazd nie był już taki powolny i starym zwyczajem narzucenie tempa pod górkę wziąłem na siebie. Pod klasztorem zameldowałem się w czołowej grupie, więc poniekąd osiągnąłem kolejny mały sukces.
Powrót pod wiatr zniechęcił wszystkich do prób mocniejszej jazdy w szczególności, że niektórzy mieli jeszcze w nogach wczorajszy maraton w Zdzieszowicach. Samą jazdę urozmaiciła nam mała przygoda z drogowcami, którzy uparcie nie chcieli przepuścić nas drogą pod pretekstem malowania pasów na drodze. Jednak prawo siły okazało się jak zawsze bezwzględne, nas było dużo, a ich tylko 3, więc w końcu musieli ustąpić. Po koniec naszej drogi powrotnej wszystkim zaczęła udzielać się powolna jazda, dlatego co chwilę każdy mocnym atakiem chciał pokazać swoją wyższość. Kilka osób skapitulowało i odpuściło sobie ciągłe szarpnięcia, co spowodowało, że do samych Gliwic dojechało już tylko kilka osób.
Podsumowując. Udany trening i powracająca forma odbudowały mój optymizm. Odpoczynek przyniósł oczekiwany skutek i czuje, że noga znów zaczyna się kręcić jak powinna . Nadchodzący tydzień zamierzam poświęcić na szlifowanie techniki i formy w terenie, aby do kolejnych zawodów przystąpić dobrze przygotowanym.
ps. zachęcam do przeczytania artykułów na temat jazdy na szosie – Szosowe Wskazówki cz.1 i cz.2
napisz coś od siebie