To był wyjazd… totalny wakacyjny spontan rowerowo-weekendowy… Najciekawsze jest jednak jak doszło do pomysłu… . Moja siostra poinformowała mnie, że jadą ze znajomymi nad jezioro Białe w okolicach Włodawy (popularne miejsce dla młodzieży Polski wschodniej… , znaczy tych co mają tam stosunkowo blisko…) a że ja miałem wolny wakacyjny weekend zacząłem kombinować… Samym rowerem nie dam rady zdążyć na wieczorne ognisko… ale od czego jest pociąg…?! Ustaliłem, że najwygodniej będzie jechać do Lublina a potem do Chełma… i dalej zostaje rowerem 55 km… zabawa… Od razu dzięki pociągowi Polska zmalała… kocham go za to… choć większość ludzi PKP nie znosi.. to co my byśmy bez nich zdziałali…
Smaczku wyprawie dodaje fakt, że nie posiadałem cyfrówki a przydałoby się wyprawę dokumentować skoro taka na wariackich papierach… i na to znalazło się rozwiązanie, telefon do jednego znajomego… potem do znajomej i już znalazł się aparat na Ursynowie… szybkie metro w tą i z powrotem i gotowy do wyprawy.
Jak widać z każdej sytuacji można się jakoś wykaraskać z happy endem.. . Poniżej plan rowerowej podróży, choć powrót powstał dość spontanicznie żeby nie wracać tą samą drogą i nie było za blisko… wyszła z tego kolarska pętla choć w skali mikro…
I start… 6:10.. o 6:45 już jadę w pociągu do Lublina… jakieś 3 godziny jazdy… i przed południem w piękną pogodę oglądam dość ładny dworzec w Lublinie (trochę niemiecki ten Orzeł ale co tam… )
Dworzec to oczywiście nie koniec atrakcji… jadę przecież do Okuninki… kupiłem bilet na pociąg do Chełma i jadę dalej… po wysiadce w Chełmie zaczyna się zwiedzanie… (piękny klombik… ludzie są…
Zwiedzamy dalej… i starówka jest… (zdjęcie z robione z pizzerii Da Grasso podczas ładowania energii na rowerową podróż)
Po posiłku czas na prawdziwe rowerowe około 50 km do samej Okuninki (niedaleko Włodawy). Zajęło mi to ze 3 godzinki niespiesznej jazdy i jestem..
Dalej dość standardowo.. uściski z siostrą i szwagrem… zwykłe cześć do nowych znajomych. Potem wspólny wypad na rower wodny, jakaś kąpiel i gwóźdź programu czyli grill.. . Nowi znajomi coraz bardziej znani…, tym lepsi im więcej kielonków wspólnych mamy za sobą… grillowanie wspomaga atmosferę… jest wakacyjnie nie ma co… Późnym wieczorem lekki zgon na stole… czołganie do namiotu.. i niemiłosierna pobudka słoneczna już o 10:00!. Słońce tak zaciekle atakowało namiot, że nie dało się wytrzymać… ten poranek nie był lekki ale człowiek młody regeneruje się w 3 godziny.. . Co może być dalej… rower wzywa… pociąg czeka o 19-20 trzeba być w Chełmie… żeby o 14:00 w poniedziałek być w pracy… nie ma lekko gdzieś na ten bilet PKP i piwo trzeba zarobić… . Ruszam… jest okolica godziny 13:00 co mnie czeka nie wie nikt… ale pewne jest, że pedałowania mi nie zabraknie… . W trasie spotykam odcinki pod wiatr.. a jakże, czasem z wiatrem… konika spotkałem na łące…
Trzeba przyznać, że pogoda się spisała… Muszę też powiedzieć, że droga którą jechałem jest idealna dla rowerzystów.. wschodnia granica po lewej ręce na wyciągnięcie nogi… ruch samochodów jak na Antarktydzie… po prostu bajka jedziesz i obcujesz z przyrodą… Poniżej kolejne ujęcia z trasy (OSP ze Zbereża nie mogłem darować.. mówi się że Polska wschodnia zacofana a tu proszę… nawet stażacy na wschodzie w 2008 mieli już swoją stronę albo przynajmniej jej reklamę!, na swojej ścianie nic ich nie kosztowała… )
i dalej w drodze…
Oczywiście nie było cały czas tak różowo… po jakichś 75 Km.. zablokowane łydki… skurcze jak na Mundialu pod koniec dogrywki.. massakra a pociąg nie poczeka… leże w rowie.. masuje łydki zajadam gorzką czekoladę (nigdy się bez niej nie ruszam), po 20 minutach jak młody Bóg… jadę dalej..
i wreszcie wreszcie Chełm… okolice 19:30… około 90 km w nogach… ale YES YES YES
Dałem radę ale tylko ja wiem jakim nakładem sił… potem rzecz jasna pociąg do Lublina… Na szczęście to nie koniec opowieści… W Lublinie mam 3 godziny do nocnego jadącego do Świnoujścia (mamy wakacje..) a jak wakacje to Euro 2008… i finał Niemcy-Hiszpania… przecież trzeba go obejrzeć.. niedaleko dworca jest knajpa z telewizorem.. oglądam Hiszpańskie 2-0 i Torresa w akcji i już jestem gotowy do dalszej podróży… . Nie muszę chyba pisać jak szybko i wygodnie mi się spało w pociągu… dobrze, że Warszawy Wschodniej nie przespałem… ale jestem, jestem w okolicach południa w domu… obiad i o 14:20 rowerem do pracy… czy to się uda kiedyś powtórzyć.. nie będzie łatwo ale na pewno spróbuje….
Do dziś uważam ten wypad za najbardziej spontanowy i najfajniejszy z fajnych… ale przecież żyje się po to żeby kolekcjonować zajebiste spontany…
Autor: Robert Pacelt – rowerowy kręciciel…
napisz coś od siebie