Z Hajerem rowerem do Albanii – uwięzieni

Sama stolica Prisztina w budowie. Jak to w stolicy: koszula, binder, tasia na komputer. Kawiarenki zatłoczone w samo południe ulice puste, a z nieba 50 stopni. Po drodze mijamy rozbite cerkwie, co nie które mają ochronę wojska, otoczone drutami kolczastymi. Na drogach częsty widok: flagi albańskie, kawalkady samochodów z muzyką na full, strzelają w powietrze. Jakieś szaleństwo – całe państwo baluje, rzadki widok by ktoś pracował w polu lub w fabryce, większość zresztą zamknięte.

Mitrowica, już przed samym skrętem do miasta cmentarz z rozbitymi grobami, powyrywane krzyże. Samo miasto widać remontowane, na ścianie wita nas plakat z kolesiem –  w ręce kałasznikow i duża broda. Pytamy o most w mieście i od razu: co tu szukasz wyp…j. Co robić, kulamy się z powrotem. Za miastem potężna elektrownia, zwały węgla na kilka lat, ale nieczynna. Na wzgórzach widać flagi serbskie. Ogrody uginają się od śliwek. Opychamy się. Tadziu delikatnie pyta Serba, który wiesza flagę: co to za flaga. A ten jak nie skoczy: to ty Polaczku nie wiesz jak wygląda serbska flaga i dawaj za plot wyrywa sztachety. My w nogi i tylko za sobą słyszymy jak deski latają.

Dojazd do granicy, a raczej posterunku policji międzynarodowej, sprawdzają uśmiech na twarzach kilka ciepłych słów na temat naszego wyczynu. Na kierownicy fruwa flaga biało-czerwona, bo jestem dumny z tego ze jestem Polakiem, ale uszy mnie pieką, więc czuję że coś nie tak. Na granicy samochody i kolejka na dwie godziny. Omijamy ją, bo na rowerach mamy 130 km, a upal 45 stopni. Podchodzi do nas sierżant, ogląda rower. O Polaczki – mówi. Nie Polaczki, a Polacy poprawiam. Po wjechaniu do Albanii jeden z pracowników stacji benzynowej nakleił mi naklejkę Albania na rower, jak tę naklejkę zobaczył sierżant, to aż mu się ręce trzęsą. Zrywa naklejkę, pluje na nią i rzuca na ziemie, depcze nogami, skacze.  No Polaczki do kolejki, Ok. Stoimy dwie godziny, słońce z nieba szaleje, więc cały zapas wody poszedł. Kolej na nas, oddaję paszport do okienka. Dość długo to trwało i przyszedł dowódca posterunku. Co to jest – drze ryja na cały głos. Grzecznie, jeszcze grzeczniej odpowiadam, że pieczątka. Jaka to pieczątka – pyta tamten. Nie wiem, tyle jest ich, nie wszystkie oglądam. To pieczątka Kosowa i my tego kraju nie uznajemy i z tą pieczątką was nie przepuszczę – odpowiada. Co mnie to obchodzi, że wy go nie uznajecie. Jedź do Belgradu i tam im gadaj. Ja jestem turystą i w d…e mam waszą granicę, ja chce do domu i tyle. Wracać do Czarnogóry i tam na kolejnej granicy spróbujcie, ja was na pewno nie przepuszczę – grozi. Proszę nic nie pomaga. Proszę o wodę – odmowa. Nie mam sił wracać, tam takie góry, że płakać się chce. Proszę o telefon do naszej ambasady – odmowa. Nie mam siły, wiec wykładam się w cieniu i zasypiać próbuję. Niemcy na motorach podjechali, na każdej sakwie naklejka Albania. Sierżant uśmiecha się, dzień dobry, pieczątka i do widzenia. Pytam Niemców czy mają pieczątkę w paszporcie. Tak, ok. Podchodzę do dowódcy i mówię: jak to Niemca puszczasz a Polaka nie? To Niemcy ci dziadków mordowali podczas wojny, a ty Germańca puszczasz a mnie nie (i tu wysypałem wszystkie piczku mader, ku..a i tak dalej). Strajk – mówię dowódcy i jeśli nie da mi telefonu do naszej ambasady to ma mnie na tej granicy z miesiąc i nigdzie się nie ruszę. Proszę ludzi o wodę, pytają co się dzieje, próbują się za nami wstawić bez skutku. Sierżant z krótką bronią podchodzi do mnie i wylewa mi wodę potrząsa bronią. Ku..a – krzyczę – nie dawno ubijałeś Albańczyków i w nagrodę dostałeś się na tą granicę, no to zastrzel i mnie. Rozpinam koszulę i wypinam pierś. Strzelaj dziadu. O, mało go szlag nie trafia. Zbiegowisko, ludzie są po naszej stronie. Tadziu prosi mnie by odpuścić bo zrobią nam krzywdę. Podchodzę do dowódcy i mówię: wiem, że bóg na niebie a ty na tej granicy. Radość dowódcy posterunku była taka, że o mało nie siknął, nie wspomnę już o kundlu sierżancie, który biegał dookoła i obszczekiwał nas jak poj…ny. Oddaj paszport i wracamy mówię, na co dowódca zaczyna spokojnie, że on by może i puścił ale takie ma wytyczne z Belgradu. Widzę że gada jak poczaskany, paszporty do tasi, i kulomy się cztery kilometry w górę. Na pożegnanie mówię oczywiście dowódcy, że ma nasrane w głowie jak cygan w tobołku, ale czy taki matoł zrozumiał, więc na wszelki wypadek pokazuje środkowy palec, co sprawiło radość sierżantowi. Od dowódcy dowiedziałem się, że wpisał nas na listę osób niemile widzianych w Serbii i na żadnej granicy nas nie przepuszczą. Rozmawiam z policjantem i mówię, że nacjonalistów, faszystów Belgrad na granicy postawił. Jedyna rada – słyszę – to przedostać się przez zieloną granicę. Tylko jak? Ja nie znam drogi, a kto wie czy min nie ma? Pojedziesz 500 m w dół i szutrową drogą w lewo i jakieś dziesięć kilometrów tam są chaty Serbów może ci pomogą. Ja już przez zieloną granice się przeciskałem między Laosem, a Wietnamem więc jakieś doświadczenie mam, ale wtedy maszerowałem z przemytnikami, a tu z Tadziem.

Ok. pchamy te nasze konie pod górę, bo droga polna wiec jazdy nie ma. Nie mam wody wiec pić mi się chce jak na pustyni, wieczór za chwilę, zapadną ciemności i tyle. Po kilometrze zza winkla wychodzi dwóch wojskowych kierując w nasza stronę lufy. Ku…a, nogi mi się ugięły, nie ze strachu a z pragnienia :). Myśli: od razu kulka w głowę od Serba, nekrolog o śmierci dwóch, głupoli, ale podchodzę bliżej i takiej radości dawno nie przeżywałem. Naklejki na mundurze biało-czerwone. Chłopaki pić, od razu pakuje liter jak wielbłąd.

CDN

Może Ci się też spodobać

Przed opublikowaniem komentarza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj.

1 komentarz

Dodaj komentarz.

Przed przesłaniem formularza prosimy o zapoznanie się z informacją o przetwarzaniu danych osobowych dostępną tutaj