Dzisiaj ostatnia część wyprawy Damiana. Żegnamy wyspy i wraz z naszym bohaterem rozpoczynamy powrót do Jeleniej Góry. Zahaczamy o Dover, Bruksele, Aachen, Bonn, Marburg i Drezno. Pada również kilka rekordów: prędkości, dziennego dystansu i temperatury!
Dzień 39 – 2.05. 2012 – Pożegnanie z Wyspami
129.67 km, 18.8 śr, 51.6 max, 1152 m w górę, 6:52:08
Noc bez opadów, namiot rano prawie suchy. Poranek ciepły, ale zachmurzony. Po szóstej obudził mnie przejeżdżający niedaleko gospodarz. Chyba nie przeszkadzało mu że śpię na jego ziemi skoro się nie przyczepił 🙂 Wiatr lekko z tyłu, więc i prędkości niezłe ale pagórków trochę dziś zaliczyłem. Na uwagę zasługuje miasteczko Rochester z portem, katedrą i górującym nad miastem wysokim zamkiem. Podobny zamek również znajduje się na wzgórzu w Dover. Kolejnym ciekawym miastem jest Canterbury także z zamkiem ale i z dobrze zachowanymi murami obronnymi dookoła centrum miasta. Około 20 km przed Dover zmęczony miejskim ruchem wjechałem na ścieżkę rowerową numer 2, która prowadzi do Dover wzdłuż białych klifów i terenami gdzie podczas wojny rozlokowane były jednostki brytyjskie. Przejeżdżając tą trasą widać wiele pozostałości po bunkrach, schronach czy bateriach po działach. Kawałek wcześniej jadąc od strony Folkenstone zwiedzić można monument upamiętniający bitwę o Anglię. Jest to ogromne śmigło z pomnikiem W. Churchill’a w centrum. Jest również wiele gablot z informacjami o bitwie i biorących w niej udział samolotach. Obok monumentu realistyczne rekonstrukcje brytyjskich Speedfire’ów. Na prom do Calais wsiadłem dopiero o 15:40. Cena za bilet, co dziwne nie była aż taka straszna. 20 £ za mnie i za rower jest do zniesienia. Wcześniej bywało gorzej. Cena za prom do Dover była wyższa, a spodziewałem się raczej odwrotnie. Na promie za to zafundowałem sobie największą kawę Latte, która mnie rozgrzała po dłuższym oczekiwaniu na prom. Po raz kolejny ale i ostatni miałem również zaszczyt wjechania jako pierwszy na pokład. Wszystkie auta stały, a rower przodem. Tak trzymać 🙂 W Calais znów wszystko odwrotnie, znaczy normalnie 🙂 Ponownie trzeba się przyzwyczaić do zmiany czasu oraz do ruchu prawostronnego. Po trzech tygodniach jazdy lewą stroną mam nadzieję, że nie będzie problemów i zjeżdżania na lewą stronę. Francja niestety wita mnie deszczowo. Za 2 dni ponownie nocleg i dzień odpoczynku u Łukasza w okolicach Maastricht. Ha! Trochę mnie zmoczyło w Calais, ale nocleg za Marck pod dachem magazynu, więc noc będzie sucha. Przy porcie w Dover licznik pokazał ponad 5070 km przejechane podczas wyprawy. To najdłuższa i najodleglejsza wyprawa jaką do tej pory organizowałem 🙂
Dzień 40 – 3.05.2012 – Zabawa po ścieżkach rowerowych
186.54 km, 20.5 śr, 37.5 max, 518 m w górę, 9:04:56
184, 185, 186… ale do 200 km już nie dociągnąłem. Prawie… Udany dzień mimo kilku przeszkód po drodze. Przynajmniej na głowę mi nie padało, a w nocy porządnie lało. Cały dzień pochmurny, ale bez opadów. Wiatr słaby, zmienny, ale przeważnie w plecy:) Za Marck miałem małe problemy z dojazdem do Dunkierki, tam wszystkie drogi kierują na autostrady i ciężko znaleźć te mniejsze i boczne szczególnie bez mapy. Kilka razy musiałem zjeżdżać z trasy i kierować się objazdami z powodu remontów i zakazów dla rowerzystów. Co prawda kilkukilometrowych, ale przez cały dzień uzbierało się z 10 km. Prawie całość dzisiejszej trasy przejechałem ścieżkami rowerowymi. Fakt, że większość to wydzielony odcinek jezdni za pomocą linii i zmiany koloru asfaltu na czerwony, ale jeździ się tak dobrze i bezpieczne. Część odcinków trochę dziurawa, ale nigdzie nie ma idealnych dróg, a tu i tak są najlepsze drogi rowerowe po jakich jeździłem. Belgowie nie lubią kiedy nie jedzie się drogą rowerową. Kilka razy zjechałem na główną drogę i zaraz słyszałem klaksony nawołujące abym wrócił na ścieżkę rowerową. Przed Tielt złapałem kapcia… tym razem przyczepka. Dojechałem do centrum, a w dętce dwie dziury obok siebie. Dwie łaty, przy okazji zakupy w markecie i dalej w trasę. Jechało mi się na tyle dobrze, że 200 km dziś było nawet realne. W sumie siłę jeszcze miałem, ale dość późna pora i lasek na nocleg odpędziły ode mnie tą myśl. Innym razem. Jutro 160 km do Maastricht i wreszcie zasłużony odpoczynek.
Dzień 41 – 4.05.2012 – Powrót do Maastricht
174.46 km, 20.9 śr, 42.3 max, 1078 m w górę, 8:20:19, 19 °C
Oby więcej takich dni jak ten. Bezdeszczowo, słonecznie i ciepło. Przyjemna jazda w krótkich spodenkach i koszulce z lekkim wiatrem w plecy. Od samego początku średnia prędkość powyżej 20 km/h. Nawet przejazd przez Brukselę mnie nie zmęczył, a na niektórych podjazdach ścigałem się z belgami i kilku udało się zawstydzić 🙂 Prawie cały dzień po wygodnych i bezpiecznych drogach dla rowerów po delikatnych i niezbyt wymagających pagórkach. Po 18:00 dojechałem w okolice Maastricht, gdzie Łukasz czekał już z ciepłym obiadem, w końcu mogłem cieszyć się w gorącego prysznica i ciepłego miejsca do spania. Żyć, nie umierać!
Dzień 41 – 5.05.2012 – Bez roweru po raz czwarty
0 km
Relaks, odpoczynek, spacer po Maastricht i kosztowanie tutejszych specjałów. Na początek próbowałem Lumpii z warzywami i kurczakiem w ostrym sosie od azjatów, potem kawę i tutejsze ciasto z jabłkami i bitą śmietaną, następnie belgijskie grube frytki z majonezem i cebulą, a na koniec belgijskie czekoladki. Rozpusta na całego. Tak można opisać dzisiejszy dzień. Taki urlop to rozumiem. To nic, że od rana padało. Dziś się wypada, a jutro będzie już ładnie kiedy będę wracał do domku. Około 850 km w 5 dni i przerwa w kręceniu.
Dzień 42 – 6.05.2012 Dzień bez roweru po raz piąty
0 km
Od rana leje. Małe szanse na przejaśnienie, więc najlepszym rozwiązaniem było zrobić kolejny wolny dzień od jazdy i przeczekać ulewę. Dwudniowa regeneracja na pewno wyjdzie na dobre moim mięśniom. Po południu jakby przestawało padać, więc Łukasz zabrał mnie na małą wycieczkę po okolicach Gulpen. Odwiedziliśmy między innymi urocze miasteczko Valkenburg z ruinami zamku na piaskowej skale i kościołem przerobionym na restaurację. W Maastricht dla odmiany znajduję się kościół, w którym obecnie znajduje się księgarnia.
Dzień 43 – 7.05.2012 – 200 km pękło!
204.49 km, 19.7 śr, 63.3 max, 1954 m w górę, 10:22:09
Dziś już byłem tak zdesperowany, że bez względu na pogodę wyruszył bym do domu. Poranek chłodny, ale nie pada. W Holandii nawet na niebie widać było przebłyski błękitu, w Niemczech pochmurno do południa. Po dwóch dniach odpoczynku od rana jechało mi się świetnie. Niezłe prędkości na prostych i pod górki. Średnia 20.7 km/h po 100 km. 110 km przed 13:00. Po drodze pokręciłem się po Aachen, Bonn oraz ponownie zawitałem w Erftstadt mieście partnerskim Jeleniej Góry. Zrobiłem sporo fotek. Za Bonn zaczęły się schody, a raczej ciężkie pagóry po 10, 12 czy 16%. Na jednym ze zjazdów zrobiłem mały rekord prędkości 63.3 km/h z przyczepą. Przewyższenie dzienne również rekordowe prawie 2000 m w górę. Najbardziej jednak zadowolony jestem z dzisiejszej odległości. Bariera 200 km przebita. Szkoda, że nie udało się jeszcze utrzymać wysokiej średniej 20.0 lub więcej km/h, ale pod koniec już czułem zmęczenie i ponownie popalone mięśnie na tutejszych pagórach. Nocleg w spokojnym miejscu na polanie pod lasem świerkowym niedaleko drogi 255. Do Marburga 72 km.
Dzień 44 – 8.05.2012 – Urodziny… w Marburgu
165.35 km, 18.7 śr, 59.2 max, 1586 m w górę, 8:48:54
Noc ciepła, poranek słoneczny. Cisza, spokój. Nic nie zakłócało mojego snu, aż prawie zaspałem. Obudziłem się dopiero przed samą siódmą. Szybkie składanie namiotu, pakowanie i w drogę. Tyle, że zmęczone wczorajszym dniem mięśnie nie miały ochoty pracować. Tak naprawdę to cały dzień był jak na zwolnionych obrotach. Przesadziłem wczoraj w tym ściganiem do 200 km i walką o wysoką średnią. Rano wjechałem prawie na 700 m, potem było kilka dłuższych zjazdów i w Marburgu uporałem się z podjazdem do zamku. Dwa kilometry ostrej wspinaczki po grubej kostce z obciążeniem i na zmęczonych nogach daje w kość. Nagrodą za to jest widok na panoramę miasta z góry oraz sam zamek. To nie żadne ruiny. Hotel, restauracja, komnaty do zwiedzania oraz zadbane ogrody i ścieżki do pieszych wycieczek wokół góry zamkowej. Samo miasto również wygląda okazale. Spory kościół, stare miasto oraz wyremontowana większość budynków przyciąga wzrok. Po wyjeździe z Marburga musiałem wziąć się do roboty i podkręcić tempo jazdy. 100 km dopiero o 15:00. Jeden podjazd za Marburgiem i zrobiło się w miarę płasko oraz wiało lekko w plecy. To trochę pomagało. Jazdę zakończyłem wcześniej, bo po 19:00. Po urodzinowej kolacji i piwku niedaleko drogi w lesie znalazłem otwartą, małą chatkę. Idealne miejsce na jeden nocleg. W środku trochę piasku, ale kilka chwil zamiatania i miejsce do spania jest. Sucho, ciepło i cicho. Najlepszy urodzinowy prezent. Do Bad Hersfeld 8km, do domu 513 km.
Dzień 45 – 9.05.2012 – Rekordy, rekordy…
216.91 km, 20.7 śr, 68.3 max, 1580 m w górę, 10:27:50, 22 °C
Znów zaspałem, obudziłem się po siódmej. Jutro nastawiam budzik na 6:00. Przez cały dzień kropiło, chmurzyło, straszyło i świeciło, ale z czego najbardziej byłem zadowolony to z tego, że wiało w plecy. Chwilami nawet mocno. Z góry pędziłem szybko, pod górę wiatr pomagał. Bez problemu po raz drugi podczas wyprawy osiągnąłem ponad 200 km. 140 km już o 16:00. Im bliżej domu tym szybciej jadę 🙂 Ogólnie przyjemny i ciepły dzień, po południu kiedy mocniej przyświeciło zrobiłem sobie nawet godzinną przerwę na lody w Weimar. W Erfurcie wjechałem do centrum, aby z bliska zobaczyć katedrę. Miasta Gotha, Jena oraz Weimar również prezentowały się okazale. Na 180 km przy 2 % podjeździe wiatr tak pomagał, że jechałem 24 km/h. Z kolei pod koniec dnia na 17 % zjeździe padł kolejny rekord prędkości. 68.3 km/h na kilometrowej prostej. Dziś też przekroczyłem 6000 km podczas wyprawy jak również osiągnąłem 200 km poniżej 10 godzin przy dobrej średniej 20.7 km/h. Nocleg przed miasteczkiem Zeitz niedaleko pola z rzepakiem. Jutro przejazd przez Drezno i walka o kilometry. Im bliżej domu tym lepiej.
Dzień 46 – 10.05.2012 – Ależ klasa, ależ siła
173.38 km, 18.8 śr, 62.5 max, 1662 m w górę, 9:13:49, 31 °C
Zacznę od końca, bo to co się wydarzyło na koniec dnia zaskoczyło nie tylko mnie, ale jeszcze kilku niemieckich rowerzystów. Po 160 kilometrze mojej trasy na długim podjeździe z Drezna w stronę Bischofswerdy startując ze świateł z kilkoma innymi rowerzystami rozegrała się wspaniała walka „kto pierwszy na szczycie ?” 🙂 Od razu nieskromnie powiem że, Damian. Po starcie na zielonym zostałem trochę z tyłu, w końcu nie łatwo rozpędzić mój zestaw. Jednak potem z każdym metrem zbliżałem się do piątki rowerzystów rozciągniętej na kilkadziesiąt metrów. Trzech na góralach, dwóch na trekkingach, jeden z jedną sakwą. Ja po zakupach, obładowany i zatankowany. Trzech odpadło od razu, dwóch widząc co się dzieje, podjęło walkę. Po kilkuset metrach odpadł kolejny. Zostałem ja, jeden, który jechał od dołu i jeden, którego dogoniliśmy gdzieś w połowie podjazdu. Ten ostatni długo i tak nie wytrzymał. W trakcie podjazdu kilka razy zamienialiśmy się miejscami, raz Niemiec z przodu, raz ja. Prędkości od 14 do 21km/h w zależności od nachylenia, a to około 10% w najbardziej stromym miejscu. Na kilkaset metrów przed końcem podjazdu Niemiec zaatakował chcąc mnie urwać, ale udało mi się usiąść na jego kole. Po około 100 metrach, zmęczył się i ten moment to najpiękniejsza chwila tego dnia. Wjechałem na wypłaszczenie na skrzyżowaniu jako pierwszy. Jak na dobrym wyścigu. Wiadomo, to tylko uliczne potyczki, ale adrenalina jak na zawodach. Aż nie mogę się doczekać wyścigu na Śnieżkę. Niemieccy kolarze zawstydzeni! Amatorzy! 🙂
A po za tym to rekordowo ciepły, wręcz upalny dzień. Po 14:00 na termometrze 31 °C, rano po wyjściu z namiotu 15, a przed 22:00 jeszcze 18 °C. Odzwyczaiłem się od takich temperatur szczególnie, że na wyspach było chłodno i mokro. A tu żar z nieba, a jechać trzeba. Rano przesmarowałem łańcuch, przeczyściłem przerzutkę i zębatki, a na stacji dopompowałem powietrze w kołach dla szybszej jazdy. Dziś kilka razy robiłem zakupy, głównie brakowało wody, ale i na lody się skusiłem. Kilka razy robiłem też dłuższe przerwy w cieniu, ale i tak lekko mnie przypiekło. Rano od przodu, wieczorem z tyłu. Na dłuższą chwilę zagościłem w Dreźnie. Wspaniałe miasto. Na pewno jeszcze tu wrócę na całodzienne zwiedzanie. Dworki, pałace, zamki, kościoły, pomniki. Sporo tego w jednym miejscu. Jak zwykle objechałem centrum i niedalekie okolice i ruszyłem dalej w stronę domu. Nocleg na polanie pod lasem niedaleko drogi nr.6, 12 km przed Bischofswerdą. Według GPS tylko 147 km do domu.
Dzień 47 – 11.05.2012 – Im bliżej domu tym bardziej gorąco!
153.93 km, 20.9 śr, 54.5 max, 1285 m w górę, 7:21:18, 32 °C
Wieczorem i rano stoczyłem małą walkę z komarami, te małe skubańce trochę mnie pogryzły. Noc bardzo ciepła, poranek również. Chwilę po 6:00 byłem już przebrany w krótkie spodenki, spakowany i gotowy na ostatni etap tej nierównej walki 🙂 Poprzedni dzień był męczący z powodu upału, dzisiejszy dzień zapowiadał się podobnie, więc chciałem wyruszyć wcześnie, aby uniknąć dłuższej jazdy podczas największego upału. Wiem, że trochę marudziłem wcześniej na zimno, ale już wolę dwa razy zmarznąć niż jechać cały dzień w upale. Do granicy PL tylko 75 km, które zrobiłem do 11:15 ze średnią ponad 21 km/h z wiatrem w plecy, ale i już mocno świecącym słońcem. Tuż przed wjazdem do PL w Gorlitz oczywiście musiałem trafić na Umleitung i objechać na około część trasy. Podczas całej wyprawy pewnie doszło w ten sposób ze 100 km. Kilka zakrętów, słynny most i jest … POLSKA! Nareszcie u siebie na starych śmieciach. Te tereny znam już dobrze. Od granicy do domu tylko 68 km. Z każdym kolejnym kilometrem bliżej domu było bardziej upalnie. Robiłem coraz więcej przerw w cieniu i kilka razy uzupełniałem zapasy wody. Przez ostatnie 30 km do domu towarzyszył mi Janusz, wieloletni przyjaciel, inżynier wyprawowy i towarzysz kilku poprzednich podróży. Przy wjeździe do Jeleniej Góry ostatnia sesja zdjęciowa przy tablicy oraz niedaleko rynku przy jeleniogórskim jelonku. Na rynku akurat odbywały się targi turystyczne Tourtec. Po 47 dniach wyprawy i ponad 6392 kilometrach na rowerze Triumph’alny powrót do najpiękniejszego miasta na ziemi, mojej Jelonki 🙂
napisz coś od siebie