Pora na kolejną część przygód naszego podróżnika. Tym razem przemkniemy przez Liechtenstein, Włochy i Austrię, gdzie zmierzymy się z kolejną porcją górskich przełęczy. Przy okazji będzie można ponarzekać również na pogodę. Deszcz, zimno, a nawet śnieg da się Damianowi mocno we znaki:)
Dzień 30 – 19.09.2012 – Deszczowa Hochtannbergpass
Schoppernau – Hochtannbergpass – Warth – Lech
Jeszcze wieczorem podczas kolacji obserwowałem gwiazdy przy dźwiękach dzwonków sporego stada krów pasących się nieopodal mojego namiotu. O 2:00 obudził mnie deszcz. Wielkie krople spadające z nieba głośno uderzały o cienką powłokę namiotu. Ponownie zasnąłem po 3:00. Obudziłem się przed 7:00 w mokrym namiocie, kałuży w środku i wilgotnym śpiworze. Do 10:00 przesiedziałem w środku, deszcz padał za mocno aby wyjść na zewnątrz. Przez ten czas zdążyłem się zdrzemnąć, zjeść śniadanie i trochę ponudzić.
Po 10:00 na chwilę się uspokoiło więc wykorzystałem moment na zwinięcie namiotu i podjechanie do wsi aby napić się gorącej kawy w restauracji i zagrzać przez chwilę. Chwile mniejszego deszczu wykorzystywałem na jazdę od jednego miejsca do drugiego. 10 minut na przystanku, 15 minut gdzieś pod dachem i tak przez kilka godzin przejechałem ponad 20km. Do przełęczy Hochtannbergpass nie miałem ani daleko, ani wysoko więc zdobyłem ją bez trudu nawet przy tak niesprzyjającej pogodzie. Szybki zjazd do miasteczka Warth potem do Lech i tu moja cierpliwość się skończyła. Cały mokry i zmarznięty nie miałem wyboru jak tylko znaleźć możliwie najtańszy pensjonat i przeczekać ulewy. Udałem się do informacji turystycznej gdzie sympatyczna pani znalazła mi nocleg w Lech za 30€. Taniej nic nie było.
Deszczowy i zimny dzień uniemożliwiający jazdę to świetna okazja na odpoczynek oraz porządki w sakwach. Zjadłem ostatni pasztecik Sante oraz żel Penco, wyrzuciłem pusty kartusz z kuchenki gazowej, dziurawą dętkę oraz wszystkie śmieci i papierki z sakw. Zrobiło się lżej a po małej reorganizacji w sakwach także sporo wolnego miejsca. Zdążyłem również zrobić małe pranie oraz wysuszyć wszystkie mokre rzeczy po deszczowej nocy. Popołudnie to czas lenistwa przed Tv ze słodyczami 🙂 Przed wieczorem przestało padać i udałem się na krótki spacer. Prognozy na jutro obiecujące więc od rana ostro biorę się do roboty i liczę na udany dzień.
Dzień 31 – 20.09.2012 – Śnieżny poranek
Flexenpass, Arlbergpass, Galzig Lech – Flexenpass – Arlbergpass – Galzig – Landeck – Pfunds
118.83 km, 16.0 śr, 48.7 max, 1754 m w górę, 7:41:14, -2-22 st.C
Noc spędzona w pięknym pensjonacie a rano śniadanie w cenie noclegu. Pobyty typu Bed & Breakfast są tu bardzo popularne szczególnie wśród motocyklistów zatrzymujących się na jedną noc. Mały pokoik z łazienką i prysznicem, wygodne łóżko z ciepłą puchową pierzyną, TV, WiFi. Czyste ręczniki, gorąca woda to tutaj obowiązkowy standard. Śniadanie to świeże, chrupiące bułeczki z dodatkami. A dodatków miałem do wyboru sporo. Ser, szynka, salami, dżem, miód, jogurt czy masło czekoladowe. W życiu nie jadłem tak dobrego sera żółtego. Pachnący alpejskim mlekiem, wyśmienity ser bez porównania o niebo lepszy od polskich wynalazków seropodobnych z marketów. Do śniadania poprosiłem oczywiście kawę z mlekiem której mi bardzo brakuje. Podczas śniadania za oknem mogłem obserwować budzący się dzień i ośnieżone szczyty. Jeszcze wieczorem psa z budy by na dwór nie wygonił a rano bezchmurne, przejrzyste niebo i pięknie zapowiadający się dzień. Poranek mroźny, -2 stopnie.
Lech leży na wysokości około 1450m więc lekkie przymrozki to nic nadzwyczajnego. Rozgrzany gorącym prysznicem i poranną kawą ruszyłem w drogę około 8:00. Pierwsze kilometry pod górę więc zbytnio nie zmarzłem a nawet utrzymywałem komfort cieplny. Do przełęczy Flexenpass 1773m z Lech jest około 5km i 300m w górę. Łatwy i przyjemny podjazd. Od wysokości około 1600m krajobraz urozmaicał świeży śnieg. Widoki od samego rana fantastyczne. Na przełęczy ciekawa forma skalna ze źródełkiem. Zjazd z Flexen zajmuje dosłownie kilka minut, głównie tunelem i galeriami. Kilka kilometrów niżej zaczyna się również niezbyt długi podjazd na przełęcz Arlbergpass 1800m. Z tej przełęczy udałem się w górę, szutrową drogą na szczyt Galzig 2182m. Droga jest momentami bardzo stroma, nachylenie dochodzi do 20%. W dwóch miejscach przed chwilę musiałem prowadzić rower ponieważ z moim bagażem wjazd nie był możliwy. Ze szczytu przy górnej stacji wyciągu rozpościera się piękny widok na całą okolicę. Można wypatrzeć kilka tras MTB. Poniżej szczytu znajduje się hotel górski z restauracją z widokiem na dolinę. Ze szczytu aż do miasta Landeck miałem z góry. Kilkadziesiąt kilometrów zjazdu i prawie 1300m w dół. W Landeck dłuższy odpoczynek oraz ogrzewanie się promieniami słońca po chłodnym poranku. Chwila na zakupach i kierunek na Reschenpass czyli znów do góry. Od Landeck aż do miasta Pfunds należy jechać wytyczoną drogą rowerową ponieważ droga na tym odcinku jest przyspieszona do ekspesówki. Nocleg na polanie 2km przed Pfunds.
Dzień 32 – 21.09.2012 Wietrzna Reschenpass
Pfunds – Nauders – Reschenpass – Spondigna – Naturns – Santa Katerina
105.38 km, 15.4 śr, 48.8 max, 1352 m w górę, 6:49:13, 6-24 st.C
Noc bezchmurna i gwieździsta. Dzień pogodny i słoneczny ale niezbyt ciepły. O 15:00 dopiero mogłem pościągać z siebie część ubrania. W miasteczku Nauders zatrzymałem się przy zamku i chwilę pobawiłem z kotem wielkości tygrysa. Potem przejechałem przez przełęcz Reschenpass i podaż trzeci na tej wyprawie wjechałem do Włoch. Na jeziorze Reschen See znajduję się bardzo ciekawe miejsce. Otóż z jeziora wystaje wieża zatopionego kościoła wraz z całą wsią. Niedaleko wieży przy drodze znajduje się makieta na której pokazane jest jaki obszar został zalany i ile wsi zatopiono aby powstało jezioro.
Praktycznie 90% trasy przejechałem dziś po ścieżkach rowerowych. Od Landeck w Austrii aż za Trento we Włoszech można poruszać się wyznaczonymi trasami rowerowymi. Czasami na którymś odcinku zrobi się kilka kilometrów więcej niż normalną drogą ale jest o wiele bezpieczniej bo nie jedzie się z samochodami, co pewien czas jest miejsce na odpoczynek z ławkami i wodą pitną a także trasy są świetnie poprowadzone przez ciekawe i interesujące miejsca z opisami w kilku językach. Dodatkowo w całej dolinie są sady jabłoni oraz winogron. Jednych i drugich najadłem się dziś jak nigdy. Owoce oczywiście w różnych odmianach i kolorach. Nie spiesząc się zdarzyłem jeszcze podjechać kilka kilometrów w górę doliny Schnalstal skąd jutro chcę dojechać na około 2000m.npm. do miejsca Maso Corto. Nocleg na polanie w natrętnymi krowami które co jakiś czas muszę przeganiać. Zainteresowane podchodzą bardzo blisko namiotu hałasując dzwonkami. Początek doliny jest wąski i kiepsko tu o dobre miejsce na rozbicie namiotu.
Dzień 33 – 22.09.2012 – Maso Corto, a potem jabłkowo i autostradowo
Maso Corto – Naturns – Merano – Bolzano
102.66 km, 17.2 śr, 59.6 max, 1122 m w górę, 5:56:58, 9-25 st.C
Zasnąłem tak szybko, że nie przeszkadzały mi ani krowy ani szum strumienia nieopodal. Rano, chwilę po tym jak się obudziłem zaczęło kropić, jednak z każdą następną godziną pogoda się poprawiała aż zrobiło się ciepło i słonecznie jak wczoraj. Podjazd do Maso Corto zajął mi dwie godziny. Po drodze mija się sztuczny zbiornik wodny z zaporą na wysokości około 1700m koło miasteczka Vernago. Na tle wysokich szczytów miejsce to wygląda bardzo ładnie. Maso Corto to nic innego jak ośrodek narciarski na wysokości 2011-2034m npm. Jest tu kilka wielkich hoteli, wyciągów, parę sklepów z pamiątkami, restauracji oraz płatne parkingi. W sumie niewiele więcej. Ośrodek z trzech stron otoczony jest wysokimi górami, blisko jest także do lodowca.
Zjazd do Naturns to chwila moment. W Naturns ponownie wjechałem na autostradę rowerową przez Merano aż do Bolzano. Jedne z najlepszych dróg rowerowych są właśnie w okolicach Merano, Bolzano i Trento. Usytuowane z dala od ruchu ulicznego, przeważnie poprowadzone wzdłuż rzeki jako element wału p/powodziowego a w tym regionie również w bliskiej odległości sadów jabłoni i winogron. Owoce można zrywać dosłownie kilka metrów od trasy i nikogo nie dziwi widok rowerzysty jedzącego jabłko podczas jazdy. Kolejny raz zaciekawione moim widokiem małżeństwo zaprosiło mnie na piwo w barze dla rowerzystów tuż przy drodze rowerowej. Manfred wraz z żoną mieszkający w Merano wybrali się na przejażdżkę do Bolzano a powrót zaplanowali często kursujących szyno busami oczywiście dostosowanymi do przewozu rowerów. Raj dla rowerzystów ze wspaniałymi widokami na sady, góry oraz liczne zamki. Popołudniu doznałem de javu. Początek doliny do przełęczy Costalunga jak wczoraj w Schnalstal. Wąski kanion, rzeka i dwa długie tunele. Znów ciężko było znaleźć miejsce na nocleg ale w końcu się udało. Jutro planuję cztery przełęcze.
Dzień 34 – 23.09.2012 – Dzień czterech przełęczy 🙂
Deutschnofen – Passo di Lavaze – Deutschnofen – Passo di Costalunga – Moena – Passo San Pellegrino – Falcade – Agordo – Forcella Aurine
123.13 km, 13.3 śr, 64.4 max, 3680 m w górę, 9:14:56, 9-18 st.C
Dolomity to jedno z niewielu miejsc w Alpach gdzie przełęcze drogowe można zdobywać hurtem. Tak też było i dziś. Na stu kilometrowej trasie aż cztery razy wdrapywałem się na zaplanowane na dziś punkty. Początek dnia to wcale nie łatwy podjazd na Passo di Lavaze 1808m. Nachylenie na przeważającym odcinku przekracza 10%. Dopiero końcowe kilometry są nieco łatwiejsze. Poranek był dość wietrzny więc na przełęczy szybka fotka i zjazd w dół tą samą drogą co pod górę. Prawie dwie godziny podjeżdżałem na Lavaze a zjazd trwał 14 minut 🙂
Kolejnym celem była przełęcz Costalunga czy raczej Karerpass. Autonomiczny region Bolzano jest dwujęzyczny z przewagą na niemiecki. Większość mieszkańców regionu Merano i Bolzano posługuje się na co dzień językiem niemieckim. Dwujęzyczne są również tablice z nazwami miast i przełęczy. Costalunga wydawała mi się trochę łatwiejsza niż Lavaze, być może dlatego, że na Lavaze się rozgrzałem a przed wjazdem na Costalungę zjadłem dobre śniadanie, które dodało mi sił. Kilka kilometrów przed przełęczą znajduje się prześliczne jeziorko Karersee o szmaragdowym kolorze. Idealnie czyste i przejrzyste. W górach pomału zaczyna się jesień więc żółte liście drzew wyraźnie odznaczają się na tle rzadko spotykanego koloru wody. Przy jeziorku spotkałem parę rowerzystów z Bolzano. Oczywiście bardzo zainteresował ich objuczonym rower i przyczepka o której istnieniu do dzisiaj nie wiedzieli. Obaj nie spieszyli się zbytnio i towarzyszyli mi aż do przełęczy na której zrobiliśmy wspólną fotkę.
Zjazd z Costalungi 1752m do miasteczek Vigo di Fassa oraz Moena nie trwał długo co mnie ucieszyło. Następna przełęcz i najwyższa dziś okazała się najmniej wymagająca. Na Passo San Pellegrino 1918m podjazd rozpocząłem z miasta Moena z wysokości około 1200m.npm. 700m w górę i 12km da się przeżyć nawet mając za sobą już ponad 35km wspinania ze średnim nachyleniem 9-10%. Generalnie podjazd w Moeny jest zdecydowanie łatwiejszy niż z Falcade i zdecydowanie odmienny. Nie licząc początku droga prowadzi w miarę prosto gdzie od Falcade jest wiele nawrotów o nachyleniu 18%. Pamiętam dobrze jak kilka lat temu wdrapywałem się na Pellegrino od Falcade. Było ostro. Dziś miałem przyjemność zjeżdżać tym stromym odcinkiem. Dobrze, że mam nowe klocki hamulcowe 😉 Z Pellegrino przez Falcade aż do miasta Agordo na wysokość 600m miałem w dół i był to najdłuższy dziś zjazd z dwoma najdłuższymi tunelami po 1100 i 1650. W jednym z nich obok mnie przejechała grupa motorów ciężkich. Przerażający i ogłuszający hałas. Ostatni dziś podjazd to już mi dobrze znany odcinek na przełączkę Forcella Aurine, gdzie miałem umówione spotkanie oraz zapewniony nocleg u Czeszki Michaeli, którą poznałem w drodze do Francji kilkanaście dni wcześniej. Cóż, z zaproszenia nie mogłem nie skorzystać i to nie tylko dla tego, że kobiecie się nie odmawia. Kilka dni odpoczynku od jazdy, na dodatek w Dolomitach – marzyłem o tym od jakiegoś czasu 🙂 Co za dużo to nie zdrowo a kiedy cykloza przechodzi w cyklowstręt to już odpoczynek od kręcenia wskazany 😉 Podsumowując, dzień bardzo udany. Ponad 120km, cztery zdobyte przełęcze, w tym dwie nowe oraz rekordowe dzienne przewyższenie powyżej 3500m w górę na obciążonym rowerze klasyfikuje ten dzień obok trzech najbardziej wymagających na tej wyprawie obok dwóch Bernardów i Słowenii.
Dzień 35 – 24.09.2012
Błogość w nogach i odpoczynek – 0 km! Po wczorajszej rekordowej ilości podjazdów w górę, dziś w nogach odczuwam jeszcze lekkie mrowienie. Mięśnie odpoczywają, a mikrowłókna się regenerują. Od rana miało padać jednak gęste chmury wiszą tylko nisko nad domami okolic Frassene i Gossaldo. Forcella Aurine to mała i spokojna wioska na wysokości 1300m. Jest tu kilka domków w większości pozamykanych o tej porze roku, kapliczka i bar Michaeli o nazwie Sciovia – U Miky 🙂 Do baru zagląda niewiele osób, głównie są to mieszkańcy, kolarze, motocykliści oraz nieliczni turyści w camperach. Wszystko zaczyna się kręcić w zimie kiedy rusza wyciąg na pobliską górkę i przyciąga narciarzy. Rano zjechałem z Michaelą do Agordo po zakupy i codzienne gazety które włosi czytają podczas picia espresso. Od południa zaczęło lać 🙂 a po południu była burza. Co się odwlecze to nie uciecze, szczególnie deszcz. W ramach podziękowania za nocleg u Michaeli zająłem się sprzątaniem barowej kuchni. Praca na zmywaku i mycie podłogi, phi… lepsze to niż jazda w ulewie czy spanie w mokrym namiocie.
Dzień 36, 37, 38. 25, 26 – 27.09.2012 Odpoczynku ciąg dalszy – 0km
Przez trzy dni była zmienna pogoda, głównie padało lecz także zdarzały się rozpogodzenia. Wychodziło słońce, robiło się ciepło i w końcu przez krótki czas mogłem się nacieszyć widokami typowych dla tego regionu skalnych wierzchołków poniżej i powyżej 2000m. Taka piękna chwila zdarzyła się akurat podczas zakupów w Agordo. Po trzech dniach lenistwa czyli spania, odpoczywania i prawie nic nie robienia wróciła chęć do jazdy. Jeśli jutro pogoda pozwoli to ruszam w drogę powrotną do domu. Około 900km planuję przejechać w 7 dni. Na dzień dobry muszę tylko wjechać na dwie wysokie dolomitowe przełęcze powyżej 2000m. Passo Falzarego i Passo Valparola. Potem już będzie z górki. Trasę powrotną zaplanowałem tak aby już nie wspinać się wysoko, tylko w miarę najkrótszą drogą jechać do Polski. Prawdopodobnie będę miał pomocnika w postaci wiatru w plecy gdyż całą drogę z Francji na wschód miałem sprzyjający wiatr.
1 komentarz