Dziś kolejna porcja przygód Damiana na amerykańaskiej ziemi. Dowiemy się sporo na temat fastfoodów i poruszania po wielopasmowych drogach. Odwiedzamy Filadelfię, Baltimore i docieramy do Waszyngtonu. Nasz podróżnik zalicza też nocleg w 5 gwiazdkowym hotelu!
18-20.04.2013
Noc spokojna. Chwilami przeszkadzały tylko krążące samoloty przygotowujące się do lądowania. Kolejny dzień starałem się omijać główne drogi i znów nie bardzo się to udawało. Przez większość dnia jechałem międzystanową 130. Miałem też problem przejechać przez most do Filadelfii. Przez jeden nie pozwolono mi przejechać ze względu na zbyt wąski przejazd i brak przejścia dla pieszych wzdłuż mostu. Na drugim moście oficer policji i pracownik obsługi płatnego mostu długo zastanawiali się czy mogą mnie puścić na drugą stronę bezpiecznym przejściem które jednak było bardzo wąskie. Ostatecznie mnie puścili jednak jazda po szerokości niewiele większej od szerokości moich sakw przy dodatkowym wietrze i drganiach przejeżdżających ciężarówek nie była łatwa. W Filadelfii dodatkowo zaczęło trochę padać i miałem przymusowy odpoczynek w Makdonku. Ogólnie dzisiejszy dzień to taki przegląd marketowo-fastfoodowy. W Macdonaldach jest dość szybkie darmowe i dostępne WiFi, jednak często brakuje gniazdek elektrycznych. W KFC nie ma WiFi,ale są gniazdka. W Donats za to jest full wypas, dostępne WiFi i gniazdka. Odwiedziłem również kilka marketów. Kupując wodę i napoje jestem w stanie zamknąć mój budżet na jedzenie na poziomie 5-7 dolarów dziennie. W górach zapewne nie będę musiał kupować wody ale jedzenie będzie droższe.
Zaraz za Filadelfią niechcący wjechałem na autostradę, z której szybko uciekłem przez krzaczory do innej drogi. Jadący z przeciwka policjant w radiowozie wymownie dał mi do zrozumienia, że to nie droga dla rowerów o czym zresztą wiedziałem sam. Auta jechały tu zdecydowanie szybciej niż po innych wielopasmówkach, którymi o dziwo można jeździć rowerem. Na czteropasmowej drodze na przykład poprowadzona jest droga dla rowerów z dodatkowym pasem awaryjnym z prawej strony.
Tuż za Willmington szukając już miejsca na nocleg uśmiechnęło się do mnie szczęście. Mieszkające tu małżeństwo zobaczyło moja flagę i zaprosili mnie do siebie na kolację i nocleg. Zauważyli mnie w idealnym momencie, już bałem się, że będę kręcił po ciemku. Leszek i Bożena bardzo się ucieszyli z gościa z Polski, ja jeszcze bardziej ponieważ po ponad 150 przejechanych kilometrach byłem bardzo zmęczony. Prysznic, kolacja i wygodne łóżeczko było właśnie tym czego potrzebowałem. Przy okazji mogłem dowiedzieć się nieco o stanach, porozmawiać po polsku i podzielić wrażeniami z wyprawy. Następnego ranka ruszyłem w dalszą drogę. Nie obyło się bez drogowych absurdów. Ponad 30 km jechałem drogą dwupasmową ze znakami informującymi o możliwości jazdy rowerem. Droga rowerowa skończyła się tuż przez mostem, przez który chciałem przejechać do Baltimore. Niestety nie było takiej możliwości. Znaki wyraźnie zakazywały przejazdu rowerem przez most. Spytałem oficera policji co mam zrobić… i skierował mnie na inny most oddalony o 15km. Zupełnie nie było mi to na rękę ponieważ chciałem przejechać Baltimore aby za nim znaleźć nocleg, a następnego dnia zaatakować Waszyngton. Jakby tego było mało popsuła się pogoda. Zaczęło popadywać i mocno wiać. Ostatecznie dojechałem na przedmieścia Baltimore gdzie musiałem chować się przed deszczem. Pierwsze miejsce jakie znalazłem to ustronny parking Park&Ride. Lało do północy więc przez pięć godzin siedziałem na przystanku. O dziwo udało się złapać WiFi więc czas jakoś płynął. Po północy już nie padało tak mocno więc mogłem rozbić namiot w pobliskich krzaczorach i przekimać do rana.
Nowy dzień rozpocząłem od kawy i ciastka oraz toalety porannej w sieci sprzedającej pączki DD. Bez problemu przejechałem Baltimore i koło 13:00 byłem już w Waszyngtonie. Capitol, White House, Monument Washingtona czy pomnik Lincolna to główne miejsca jakie chciałem zobaczyć. Poza Lincolnem do którego starało się dostać cała masa ludzi, inne atrakcje udało się zobaczyć 🙂 Pod koniec zwiedzania Waszyngtonu dostałem wiadomość o możliwości noclegu w stolicy USA. Pocztą pantoflową dzięki wcześniej poznanym Bożenie i Leszkowi udało im się zorganizować dla mnie nocleg u ojca chłopaka ich córki. Nie wiedziałem tylko, że podany adres do pięciogwiazdkowy hotel Marriott. I tak niespodziewanie zamiast spać w mokrym namiocie mam luksusowe spanie w hotelu gdzie jedna noc kosztuje 400USD 🙂 Ależ mam szczęście. Spostrzegłem też pewną zależność. Od przyjazdu do Stanów jedną noc śpię w namiocie a kolejną w całkiem przyjemnych ale odmiennych miejscach. W sumie to niemożliwe ale fajnie było by kontynuować tą dobrą passę.
napisz coś od siebie