JADYMY Grałem w piłkę mówi oficer – dowódca przejścia granicznego, byłem w Chorzowie na meczu – a Górnik Zabrze jeszcze gra? i zasypali mnie pytaniami o polski futbol, niestety ja w te klocki jestem marny – mało oglądam mecze jak gra reprezentacja tylko. Pozdrów Latę i Bońka z nimi grałem to byli moi przeciwnicy. Proszą bym nie robił zdjęć na granicy nie chcą mieć kłopotów. Rowerzystka jest trzepana jak nas kiedyś na przejściach granicznych. Nigdy tego nie zapomnę, pracowałem na Węgrzech i co trzy tygodnie mykałem do domu na kilka dni a na granicy traciło się z dobę. A jeszcze łapówa w postaci mydełka fa i innych pierdołek, od razu pytam czego się czepiacie tej Australijki. To nie Australijka a Niemka a my tu Germańców ścigamy ot tak mamy w krwi. Kiedy dobrali się do pakunków intymnych to na głos mówię – dajcie spokój to przecież kobieta. Odpuścili i kazali pakować i możemy jechać dalej. Pożegnałem miłych pograniczników wycierając jeszcze raz w matę do odkażania. Niemka od razu do mnie z pretensjami przecież mogłeś wcześniej się za mną wstawić, dlaczego tego nie zrobiłeś? – to tak jak ty też prawdy nie powiedziałaś że jesteś z Niemiec, i tu jak zwykle cały akapit i kolaborant połowa powieści o tym jacy są Polacy, zjebałem ją na amen i przyspieszyła tępa. Mam nadzieję, że tego dnia zrobiła więcej kilometrów niż zwykle.
Góry w oddali to naturalna granica z Chinami mówi jeden z prastarzy, my przez góry do Chin nie przechodzimy ale do Kirgizi bez problemu bo tam soczyste trawy. Poczęstował mnie papierosem, zapaliłem bo ostatni adwersarz doprowadził mnie do szału. Dojeżdżam do miejscowości Kazai, nie mam Kazachskich pieniędzy więc szukam banku – pech wszystko zamknięte, mają kolejne święto i to trzy dni.
Bazar jak u nas. Żelazne szczeki poustawiane dokoła placu, pytam czy wymienią mi pieniądze, nikt się nie pali ale jedna z pań zaprasza mnie do siebie na herbatę. Sklep bogaty w chińskie badziewia, ale to najlepiej idzie mówi miła Aleksandra, czasami przemycamy z Kirgistanu papierosy i inne dobra bo tam trzy razy taniej. Nad biurkiem ma jednodolarówkę pięknie oprawiona, dostałam ją od mamy by się rozmnażała i rozmnaża się śmieje się. Wymienia mi pieniądze bo Kirgiskich mi zostało. Pytam o możliwość rozbicia namiotu, ale od razu mi odradziła, to miasteczko przy granicy tu różni się kręcą jeszcze ci krzywdę jakiś narkoman zrobi, zapraszam do siebie do domu.
Zadzwoniła po syna by zaprowadził mnie bo dom na obrzeżach miasta. Chłopak o kruczych włosach z lekka kuleje już taki się urodziłem i wszędzie się ze mnie śmieją, ojciec jak zobaczył że urodziłem się inwalidą uciekł do Rosji i z mamą jestem szczęśliwy. Domek to kuchnia i duży pokój umeblowany jest internet i telewizja. Alka bo tak do dziewczyny mówiłem w skrócie przyniosła mięso baranie i butelkę wina. Wanny ni prysznica ale nagrzała wody i wyjęła okrągłą ocynkowaną wannę i cudowna kąpiel tak jak w dzieciństwie gdzie co sobotę z piwnicy przynosiło się wannę i najpierw kąpali siostrę, brata, ja trzeci w kolejce a na końcu mama. Ojciec kąpał się na hucie gdzie pracował na okrągło świątki piątki, na taka sobotę sie czekało. A tu proszę sobota na podwórku znajomej, szorowanie pleców masaż i Waron – tak ma na imię chłopak.
Wieczorem opowieści bez końca uśmiecha się do mnie zalotnie, w końcu kazała synowi iść spać do babci, na szczęście babci nie było i chłopak wrócił do domciu na nocleg, Alka pomruczała tylko pod nosem. Śniadanie i prosi bym jeszcze został z dwa dni, ale co ja mam w tym miasteczku robić więc mówię że jednak pojadę dalej. Nagotowała mi jajek dostałem miodu i koziny, poprosiła tylko bym przyjechał się pożegnać na bazar co uczyniłem. Dopadła mnie i przytulała mówiąc a niech baby zazdroszczą, oczywiście baby z bazaru od razu docinki gwizdy, więc długo się żegnam żartując czy mam zostać jeszcze kilka dni.
Godzina dziesiąta rano a temperatura dawno przekroczyła czterdzieści stopni. Pocę się niesamowicie, każdy oddech zaczyna boleć od temperatury zakładam chusteczkę na twarz żeby powietrze nie paliło płuca. Ostatnia jurta słyszę – dalej pustynia słyszę od starczej pani. Nabieram wody i kumysu w każdy możliwy garnek butelkę i w drogę.
Nie daję rady więc rozbijam namiot i w dzień przesypiam do wieczora. Staram się nie rosząc by się pocić jak najmniej. Wieczorem ruszam dalej do późnej nocy i nad ranem do dziesiątej. W południe słońce tak daje że nie ma możliwości jazdy. Czasami na horyzoncie pokazywał się samochód więc błagalnie wyciągam ręce za wodą, bo wypijałem jak wielbłąd i czym więcej piłem tym bardziej chciało się pić.
Jaką radość mi sprawił widok kanionu Szaryńskiego nad rzeką Szaryn, długość kanionu to 150 km a głębokość dochodzi do trzystu metrów. Kazachowie często mówią że to młodszy brat kanionu Colorado, ponieważ powstał z tych samych skał piaskowych. Jest wejście do parku Narodowego co kosztuje dwieście tenge. Każą mi rower zostawić na parkingu, ale w końcu pozwolili wejść z Matyldą odwiedziłem dwa miejsca, czerwony kanion i kanion czarownic.
Próbuje popływać w rzece ale nurt niesamowicie szybki więc w zatoczce wziąłem kąpiel nocleg w kanionie i jak zwykle kolacja z poznanymi Kazachami.
Przez kolejne stepy jazda zajęło mi dwa dni, aż w końcu zrobiło się zielono. Szukałem miejsca na namiot, gdy podszedł do mnie człowiek Wołodia jestem nie rozbijaj namiotu zapraszam cię do mojego mieszkania rower zostawisz w garażu. Mieszka od siedemnastu lat sam, żona pojechała do Tiumenia w Rosji i nie wróciła zabrała syna a ja zacząłem pić na umór i tak pięć lat byłem alkoholikiem przepiłem ziemie ojców, a gdy się opamiętałem sprzedałem dom i kupiłem mieszkanie i samotnie mieszkam. Mam syna ale on się nie odzywa ślad po nim zagonił a oddał bym mu mieszkanie.
Za jego namową jadę nad jezioro Ecik. Po drodze mijam dwie elektrownie wodne, sanatorium, nowo wybudowany meczet. Do jeziora prowadzi droga asfaltowa pełna dziur czasem tak głębokich, że rower trzeba przenosić na drugą stronę. Obok drogi wartka rzeka, do której wpływają rwące potoki strumienie. Co kilka zakrętów platformy widokowe dla kuracjuszy, ale to wszystko już było teraz budynki altany straszą. Jezioro niesamowicie turkusowe, jest już późno po południu więc rozglądam się za noclegiem, ale turyści ostrzegają, że ten rejon roi się od niedźwiedzi więc lepiej zjedz do osady tam będziesz bezpieczny. Już mam odtrąbić odwrót, gdy poznałem strażników parku i oni zaprosili mnie na nocleg do dyrekcji parku. Od razu kolacja i butelka mocnego trunku, opowieści o niedźwiedziach, zwierzętach nie było końca, a ja zasypiam w wygodnym łóżku.Kolejny dzień spędziłem z strażnikami parku, ci opowiedzieli historię jeziora – kiedyś było gigantyczne, pływały po nim statki wycieczkowe były hotele sanatoria. W 1963 roku przebywała tu na wakacjach Walentina Tiereszkowa, kiedy na tamie zaczęły się pokazywać pęknięcia po Tiereszkową przyleciał helikopter i sławną kosmonautkę wywieźli. Tama pękła i fala wysokości 70 m runęła zabierając ze sobą dwie wioski i miasteczko. Oficjalnie mówiono, że trzy tysiące zginęło ale teraz można mówić więc katastrofa zabrała dwanaście tysięcy istnień ludzkich. Chruszczow zabronił mówić o tym nieszczęściu, ci co się odezwali znikali z okolicznych wiosek. Teraz poziom wody obniżono o kilkadziesiąt metrów pobudowali zapory bezpieczeństwa by zapobiec nieszczęściu CDN
3 komentarze