JADYMY Postanowiłem przez Jalal Abad dostać się do Naryn okrężną droga, ale na trasie była tylko jedna przełęcz. Tak wynikało z mapy, ale nie opisano na jakiej wysokości. Przed samym miastem droga skręca w lewo i jakieś pięćdziesiąt kilometrów asfaltu i dalej szutrowa w miarę równa, ale skaczę jak po czołgowisku. Po kilku kilometrach jazdy strzela mi tylny bagażnik na całe szczęście to część łącząca bagażnik z rowerem, listwa z otworami. Oklejam sznurkiem i klejami paskudnie to wygląda, ale cóż na tym bezludziu można było zrobić.
Spotykam pracowników utrzymania ruchu drogowego mają z sobą ogromnego psa który warczy na mnie. Właściciel bezdusznie kopie go by się uspokoił, próbuje bronić pieska i o mało sam byłbym pogryziony. Dostaję wiadomość, że za 10 km jest wioska i w niej kowal to może mi coś poradzi z bagażnikiem. Wioska ciągnie się kilometrami, ale kowala wszyscy znają więc nie ma problemu. To nie problem słyszę od kowala zrobimy nówkę wiec część dorobił w godzinę i jeszcze jedna na zapas, bagażnik jak nowy. Za usługę kupuje dwie butelki piwa i na noc zostaję u kowala. To jedyny specjalista w promieniu kilkuset kilometrów, jest dentystą, kowalem a i poród jak trzeba to odbiera, ot taka złota rączka. Dostaję wskazówki żeby nabrać wody i jedzenia bo czekają mnie pustkowia i dopiero po stu km będzie wioska, ostrzega przed rzeką nie wchodzić bo prąd wody i wiry wodne nie jedno życie zakończyło.
Jeździec na koniu pyta czy nie widziałem konia karego bo zwiał, a to koś zaprasza mnie bym odpoczął i tak miło mi czas upływa jadąc przez tą dziwna wieś. Spotkałem po drodze Szwajcara na rowerku jedzie do Chin więc tylko kilka słów i każdy w swoją stronę. Ekipę naprawiająca drogę zastałem w innym miejscu latają dziury na tyle ile mają pieniądze a najczęściej mają na dwa trzy dni i do końca miesiąca wolne.
Mijam stare kurhany i nagle płaskowyż się kończy w jazda w dół. Obwód naryński jest najbardziej centralnie położonym regionem Kirgistanu, ma powierzchnie 45 tyś km kwadratowych na całym obszarze mieszka ok dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Obwód ustanowiono w 1939r przez ZSRR pod nazwą „PROWINCJA TIEN-SZAN”, zlikwidowali w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i ponownie przywrócili w latach siedemdziesiątych, obecnie rejon ten jest najbardziej Kirgiski. Etnicznie Kirgizi stanowią 99%,dużą część zamieszkała leży na wysokości 3500 m. Rejon ten jest aktywny sejsmicznie. W 2006 roku trzęsienie 6 w skali Richtera zniszczyła ponad sześć tysięcy budynków.
Prędkości nie da się rozwinąć bo dziura na dziurze i kilka razy wylądowałem w rowie. Droga szeroka ale w wąwozie robi się dosłownie na tyle wąska, że samochód wymijający jechał dosłownie oponą nad przepaścią, ale widać że maja doświadczenie. Rwąca rzeka dosłownie daje taki odgłos że nie można się skupić ale za to cudowne widoki których nie zapomnieć się nie da.
Naryń leży nad rzeką o tej samej nazwie, mieszka tu ok 35 tysięcy ludzi. Położony jest na wysokości 2500 metrów nad poziom morza. Historia tego miejsca to okres jeszcze ze starożytności. Przechodzi przez ten region jedna z nitek jedwabnego szlaku. W dalszym ciągu miasto spełnia taka samą rolę jak przed wiekami. Każdy kto jedzie i powraca z Chin musi zatrzymać się w tym mieście. Obecny Naryn datują na 1868 rok bo wybudowali tu Kozacy stanicę, nic nie zostało ponieważ w 1920 roku przez miasto przebiegał front wojny miedzy bolszewikami a białymi i miasto zniszczono do fundamentów. Nie mniej jednak po bitwie wielu żołnierzy osiadło w tym miejscu dając podwaliny dzisiejszego miasta. Docieram do miasta późnym wieczorem, napotkany milicjant odradza mi rozbijania namiotu nad rzeka, mnóstwo tu narkomanów, pracy nie ma więc lepiej jedz do hotelu. Jadę więc za przedstawicielem lokalnej władzy. Hotel dobre czasy miał już dawno za sobą, cześć restauracyjna porozbijane okna straszą. Na recepcji bardziej przypomina siedzibę stróża nocnego. Policjant mówi żeby mnie potraktowano jak swojego i ceny dla Kirgiza mają mi zaproponować. W korytarzy wersalka. Na niej panny o martwych twarzach i szeroko rozstawionych nogach kiwają palcem i szepcą cichutko czy nie zechciał bym skorzystać z ich usług. Milicjant tylko na cały głos, a bladź jedna z drugą i panienki grzecznie siadają jak w ławce szkolnej, podczas matury. Pokój na czwartym piętrze tv i specjalnie dla mnie ciepłą wodę odkręcili. Miasto wymarło, kiedyś krążyły po mieście trolejbusy teraz tylko rozebrane autobusy straszą. Kupuję na bazarze zaopatrzenie i butelkę czerwonego wina. Po drodze spotykam szewca, ten częstuje mnie bimbrem i opowiada historie jak miasto żyło i to bogato żyło. Teraz trudno przetrwać większość młodych uciekło do Rosji zostali staruszkowie i typy z pod ciemnej gwiazdy. Ostrzegają by wieczorami siedzieć w hotelu. Opuszczam miasto wcześnie rano większość mieszkańców śpi i tylko hula wiatr.
Czuję się dobrze więc postanawiam zobaczyć jak wygląda jezioro Seng-kul, ruszam droga remontowaną -a raczej odbudowywaną od nowa przez chińczyków. To jedyna droga prowadząca do Chin. Jadę początkowo w tumanach kurzu mijają mnie ogromne ciężarówki, takie widziałem na trasie przez pustynie Atakama w Boliwii. Częstym widokiem były samochody stojące na środku drogi wymieniające koło. Kto ma ten szczęśliwy jedzie dalej kto nie odkręca i z kołem do Narynia. Kilka zdewastowanych hoteli po drodze na przełęcz Dolon leżącej na 3050 m. Pierwsze podjazdy na serpentyny to mijanie eis z ciężarówkami a to nie należy do przyjemności, trąbią jak szaleju by się najedli. Jest jeden sklepik przy drodze więc zakupy i dalej. Sama przełęcz nic ciekawego bo rozkopana przez buldożery, budują nową trasę więc sam wierzchołek przełęczy rozkopany i jedno wielkie bagno. Ale po drugiej stronie góry odcinek 20 km i dalej aż do skrzyżowania w kierunku nad jezioro rewelacja znów 50 km na godz licznik pokazuje.
Radość z dobrej drogi trwała bardzo krótko. Odbijam w kierunku jeziora i znowuż pod górę tym razem ostatni odcinek pcham, bo droga szutrowa a w dodatku nafaszerowana dziurami. Przed oczami ukazuje się szeroka dolina, mijam coś w rodzaju miasteczka ale pusto głucho a w oddali widzę kogoś na rowerze. Zaskoczenie to młoda dziewczyna jedzie do Turcji i mówi, że jest Turczynką. Pyta czy znam drogę i jak myślę gdzie ta droga nad jezioro… Pokazuje palcem na ośnieżone góry to tam widząc serpentyny. Jedziemy i pchamy na zmianę. Wieczorem rozstawiamy namioty przed samą przełęczą zrobił się minus i zaczęło sypać i zrobiło się biało Turczynka zabrała śpiwór i przyszła na noc do mojego namiotu bo raźniej i cieplej. Kiedy rano obudziłem się wszystko przykryte kilku centymetrową warstwą śniegu, gdy nagle kamienie zaczęły się rosząc, nic nie piłem nic nie brałem, ale szybko okazało się że to ogromne stado Jaków budziło się ze snu CDN
9 komentarzy