Do Orleanu tą samą drogą co do Hiszpanii. Teraz szybciej, bo z górki i do domu zawsze szybciej się wraca. Na Dyplomowanego nie zwracam uwagi. Ale co tu kryć, bije mu do głowy głupota coraz bardziej. Trudno, dociągnąłem go do celu, a teraz niech robi co chce. W Orleanie lokuję się na wyspie. Nie chce mi się rozbijać namiotu, bo cieplutko. W nocy spadł deszcz i to rzęsisty – to kara za lenistwo, bo trzeba było namiot rozstawić. Przykryłem się tylko płaszczem przeciwdeszczowym. Na rozgrzewkę poranna jazda rowerem. Nieszczęście, bo zauważyłem, że tylne koło bije. Okazało się, że powyrywało mi z sześć szprych, więc dalsza jazda nie ma sensu. Do Paryża podmiejskim pociągiem, który wygląda jak zjawa, bo nikogo w środku. Wagon cały do dyspozycji.
Wagon ma gniazdka elektryczne, więc od razu cała elektrownia w ruch, by wszystkie baterie zdążyć załadować. Dyplomowany zainstalował swoją ładowarkę kilka siedzeń dalej i zostawił. Jak zwykle zapycha się chlebem. Na chwilę w miejscu gdzie ładowała się bateria mojego towarzysza podróży usiadła dobrze zbudowana kobieta. Dyplomowany przychodzi i mówi, że nie ma ładowarki. Mówię mu: idź i zapytaj pani, która tam siedzi.
W Paryżu Dyplomowany mówi, że ja mu ukradłem ładowarkę, bo mu zazdroszczę zdjęć. Przegiął na całego i powiedziałem tylko, że wybaczam mu i proszę o wybaczenie, ale ja dalej z nim nie jadę. Szukam serwisu rowerowego, ale on na przedmieściach Paryża, więc pędzę przez Paryż jak burza.
Warsztat rowerowy jak u mojego Przyjaciela Kosowskiego. Próbuję wytłumaczyć Francuzowi, by po prostu przeplótł mi koło i po sprawie. Odpowiedź prosta: to za dużo roboty, a ta jest droga. Poza tym, u nich wymienia się całe podzespoły. Trudno, co robić. Na awarie trzeba być przygotowanym. Koszty to 80 euro za koło i 20 euro za robociznę. To i tak po uwzględnieniu rabatu dla wędrowca. Woda na drogę gratis. Nie było wyjścia, na starym kole nie dało się jechać. Dyplomowanego spotkałem jeszcze kilka razy na trasie, ale starałem się go omijać. Mam nauczkę, ale trudno – i tak bywa.
Rzeka Somma – miejsca bitew podczas I Wojny Światowej. Usłana jest licznymi cmentarzami. Żal tych młodych poległych na rozległych polach, ale czas zatarł rany. Rozbijam się na wzgórzu. Mój gospodarz to kierowca tira. Rano jedzie do Paryża i zaprasza – podwiezie. Mnie nie po drodze, bo mknę w kierunku Belgii. Zaopatrzony w pomidory i ogórki, które rosły w ogródku gospodarza, ruszam w dalszą drogę. A tu znowu pada. Po drodze spotykam tira z Polski, więc pytam o jakąś polską gazetę. Jednak on sam nie był w kraju ponad miesiąc. Wypijam z nim kawę i każdy w swoją stronę.
Historia wojenna nie odpuszcza, bo kolejny cmentarz po drodze. Tym razem z II Wojny Światowej. Tu pochowani są Amerykanie.
Zastanawiam się nad tym, czy warto było im ginąć i mieć miejsce na tablicy jako jeden z dziesiątków tysięcy jeden czy może lepiej żyć uczciwie z dala od wojen? Ta druga wersja bardziej mi odpowiada.
Ciąg dalszy nastąpi…
napisz coś od siebie