Australian Expedition 2018 – rowerem przez Australię – to samotna wyprawa rowerowa od zachodniego do wschodniego wybrzeża Australii. Główne cele wyprawy to między innymi najwyższy szczyt, najwyższe i najtrudniejsze drogi kontynentu oraz najciekawsze i najbardziej znane atrakcje turystyczne Australii. Trasę o długości około 10.000 kilometrów planuję pokonać w zaplanowane 90 dni.
Wyprawa jest kolejnym etapem, którego celem jest zdobycie Rowerowej Korony Ziemi czyli najwyższych dróg sześciu kontynentów (poza Antarktydą). Australia będzie już piątym kontynentem który zwiedzę na rowerze, a droga pod sam szczyt Góry Kościuszki, moim czwartym koronnym podjazdem. Do tej pory zjeździłem i zdobyłem najwyższe drogi Europy, Ameryki Północnej oraz częściowo Afryki i Azji.
Wyprawa jest połączeniem wszystkich moich pasji jakimi są jazda na rowerze, góry oraz podróże. Jestem coraz bardziej zdeterminowany i zmotywowany do zdobycia upragnionego celu jakim jest Rowerowa Korona Ziemi. Sama trasa wyprawy nie jest dla mnie zbyt wymagająca, a szczyty zbyt trudne do zdobycia. Przez większość trasy będę się poruszał po rozległych równinach, bo takie ukształtowanie terenu przeważa w Australii. Najwyższe góry oraz główne cele mojej podróży znajdują się w południowo-wschodniej części kontynentu do którego dojadę pod sam koniec wyprawy. Najwyższy szczyt oraz droga Australii leży w Wielkich Górach Wododziałowych w paśmie Alp Australijskich. Mount Kościuszko, bo o niej mowa osiąga 2228m n.p.m. a rowerem można wjechać prawie na sam szczyt.
Nie ukrywam, że liczę na ciekawe spotkania na trasie z wieloma endemicznie występującymi tam zwierzętami. Kangury, Wombaty, Koala, Dingo, Sambary czy Emu to gatunki które najbardziej mnie interesują. Poza egzotycznymi zwierzętami będę miał okazję przemierzać Australię ze słynnymi pociągami drogowymi „Road Train” czyli ogromnymi ciężarówkami z kilkoma przyczepami osiągającymi długość kilkudziesięciu metrów.
Poza kontynentem Australii, odwiedzę także niewielką wyspę Tasmania, znaną między innymi z Diabłów Tasmańskich oraz miasta Hobart, w porcie którego którego metę ma coroczne regaty z Sydney. Na Tasmanii najbardziej jednak interesuje mnie najwyższa i najbardziej kręta droga, prowadząca pod drugi najwyższy szczyt wyspy.
Bezpośrednio z Australii polecę do Nowej Zelandii, gdzie do zobaczenia mam kilka znanych atrakcji, a do zdobycia kilka najwyższych dróg Wyspy Południowej oraz bardziej stromą ulicę Świata w miasteczku Dunedin. NZ jest najbardziej oddalonym od Polski krajem, spędzę tam dwa tygodnie.
W podróż wyruszam 1 marca, a powrót zaplanowany jest na 1 czerwca 2018.
W sprzęt ekspedycję wspierają tak znane marki jak: Author Bicycles, HTC Polska, Accent, SiDi, CatEye, Extrawheel oraz WaterToGo.pl
Więcej informacji znajduje się na stronie wyprawy:
www.australia.damiandrobyk.pl oraz na profilu facebook: Damian Na Wyprawie
2 komentarze
ccc
n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylaja wszystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby
aaa
sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:
konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w
christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej
parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa
roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed
momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow
sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie –
auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na
sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie
zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto
jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala
pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na
ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac
akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po
nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom.
zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do
dzis sie pukam w glowe. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku.
oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i
wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko
jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po
lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych
miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero.
mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze
latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac
auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po
500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili
z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie
wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go
sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co
juz nawet wole nie pamietac.
konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to
jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej,
to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w
hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec
sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i
pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed
lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez
bez sensu.
dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac,
przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo
zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem
pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem
150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na
lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka
miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc,
czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane
miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak
wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie
dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione
przed lotniskiem….