To był wyjątkowy rok w triathlonie. Pierwszy raz w 44-letniej historii zawodów Ironman, Mistrzostwa Świata na pełnym dystansie odbyły się poza Hawajami oraz zorganizowano dwie edycje w jednym roku. W związku z pandemią najpierw odwołano zawody w roku 2020. Nie powiodły się też próby zorganizowania ich na Hawajach w roku 2021, więc podjęto decyzję, aby edycję 2021 zorganizować w St. George, Utah w USA w maju 2022, a edycję 2022 już z powrotem na Hawajach. W roku 2021 udało się jedynie zorganizować Mistrzostwa Świata Ironman 70.3, które odbyły się we wrześniu właśnie w St. George, Utah. Niestety w związku z wprowadzeniem zakazu wjazdu dla obywateli UE, wiele osób nie doleciało. Zdeterminowani musieli spędzić 2 tygodnie przed przylotem do USA w kraju spoza UE.
Rok 2022 był też pierwszym pełnym rokiem startowym bez obostrzeń pandemicznych.
Dla mnie rok 2022 był też wyjątkowy: najdłuższy sezon z największą ilością startów na dystansie 70.3 oraz najlepszy sportowo, gdzie zrealizowałem wszystkie wysoko postawione cele.
Zanim wrócę do omawiana tego wyjątkowego roku 2022 trochę wspomnień z tym związanych.
Gdy w roku 2015 w Gdyni na zawodach Ironman 70.3 (jak na tamten czas jedyne zawody Ironman 70.3 w Polsce) zdobyłem mojego pierwszego slota na Mistrzostwa Świata do Sunshine Coast w Australii, nie przypuszczałem, że walka o slota i start w Mistrzostwach Świata stanie się coroczną rutyną. W roku 2016 na kilka dni przed wylotem do Australii wywalczyłem, znowu w Gdyni, slota na moje drugie Mistrzostwa Świata tym razem do Chattanooga w stanie Tennessee w USA. Zawody miały odbyć się we wrześniu 2017.
Oczywiście na miesiąc przed wylotem do USA wystartowałem po raz trzeci w Gdyni i po ciężkiej walce wywalczyłem trzeciego slota na Mistrzostwa w roku 2018. Tym razem wybrano Port Elizabeth w RPA, a zawody miały miejsce 1 września 2018.
W roku 2018 w Gdyni znowu powtórka scenariusza. Kolejne podium i slot na Mistrzostwa, tym razem do Nicei we Francji we wrześniu 2019. Była to czwarta edycja Ironman 70.3 w Gdyni i mój czwarty slot z rzędu na Mistrzostwa Świata. Tak się ułożyło, że też czwarty kontynent. Jeszcze tylko Azja i Ameryka Południowa i będę miał triathlonową koronę Ziemi. Na szczęście nie organizują triathlonu na Antarktydzie, bo umarłbym z zimna w wodzie.😉
Już zacząłem się przyzwyczajać, że tak już będzie zawsze. Ale jak to mówią apetyt rośnie w miarę jedzenia, lecz nie były to tylko wygórowane ambicje. Zanim w roku 2015 wszedłem już na stałe do triathlonu byłem bardzo dobrym maratończykiem. Cały rok 2014 przetrenowałem mocno biegowo, aby spróbować złamać po raz kolejny 2:40 mając już pięćdziesiątkę na karku. Na maratonie w Poznaniu wszystko szło zgodnie z planem, ale niestety w końcówce biegu złapały mnie skurcze i musiałem lekko zwolnić, ale wynik 2:41:53 to dalej biegowy kosmos.
Wystarczyło tylko zacząć regularne treningi rowerowe i pływackie i znalazłem się w czołówce krajowej mojej kategorii wiekowej. Dobry wynik przypieczętowywałem zawsze bardzo dobrym bieganiem. Dla przykładu na zawodach w Gdyni w roku 2018 startowało w mojej kategorii wiekowej 99 osób. Po pływaniu byłem dopiero 29. Z roweru miałem 18 czas i przesunąłem się na 16 pozycję. Na koniec świetny bieg, najlepszy czas w kategorii i finalnie 3 miejsce. W open wyglądało to tak, po pływaniu 830, po rowerze już 484 i ostatecznie 213 miejsce. Czas półmaratonu 1:23:10 dawał mi rewelacyjne 53 miejsce na 1844 osób.
W ciągu tych czterech lat startowałem głównie w największych imprezach w Polsce: Suszu, Sierakowie, Poznaniu i Gdyni, razem 10 imprez, zajmując:
- Dwa razy pierwsze miejsce,
- Cztery razy drugie miejsce,
- Trzy razy trzecie miejsce,
- Raz czwarte miejsce.
Jak doliczę do tego 3 medale Mistrzostw Polski (srebro – Sieraków 2015 i 2016 oraz brąz Gdynia 2018) to może się od tych sukcesów przewrócić w głowie.😉
Rok 2019 zacząłem rewelacyjnie. Na koniec czerwca w Poznaniu na Malcie zostałem Mistrzem Polski. Tego krążka brakowało mi w kolekcji. Nie było łatwo, bo zawody odbywały się w temperaturze 38 stopni. Organizatorzy ze względów bezpieczeństwa skrócili dystans o 25%.
W sierpniu po raz piąty jechałem do Gdyni walczyć o kolejnego slota z rzędu. I tu niespodzianka, tylko czwarte miejsce i slot nie dla mnie. Byłem zawiedziony, ale postanowiłem dać sobie jeszcze jedną szansę i zapisałem się we wrześniu, dwa tygodnie po Nicei, na zawody w Słowenii. Zawody odbywały się w malowniczym mieście portowym Koper położonym nad morzem Adriatyckim.
Tym razem zająłem trzecie miejsce i udało mi się zdobyć upragnionego slota. Byłem przeszczęśliwy, tym bardziej, że kolejne Mistrzostwa miały odbyć się na koniec listopada w roku 2020 w Taupo w Nowej Zelandii. Piąty raz z rzędu wywalczyłem slota. Coś niesamowitego.😉
A co tam słychać na kolejnych Mistrzostwach Świata i czemu tak wielu walczy o to, aby tam się dostać. Po już czterech edycjach, mogę powiedzieć, że Mistrzostwa są wyjątkową imprezą, nieporównywalną z żadnymi innymi zawodami. Jest świetna atmosfera i celebrowanie święta triathlonu. Warto tam być, aby poczuć tę atmosferę.
Co do wyniku sportowego to mogę powiedzieć, że gdybym był takim dobrym pływakiem i kolarzem jak jestem biegaczem, to niejednokrotnie mógłbym powalczyć o pudło. Faktycznie bieganie w triathlonie mam na światowym poziomie. W Australii wygrałem, w USA byłem piąty, w RPA szósty, we Francji drugi. Pływanie i rower ciągle do wytrenowania. Nie ma się co dziwić, biegam całe życie, a treningi pływackie i rowerowe zacząłem kilka lat temu. Finalnie zajmuję miejsce w jednej trzeciej stawki, ale tak jak wspominałem Mistrzostwa są świętem triathlonu i dlatego tak jak obchodzimy corocznie stałe święta, miło jest też co roku świętować Mistrzostwa Świata. Warto też zaznaczyć, że jest to świetny sposób na zwiedzanie świata, bo Mistrzostwa na dystansie 70.3 odbywają się co roku w innym miejscu.
Rok 2020 wywrócił wszystko do góry nogami. Pandemia rozprzestrzeniała się po całym świece. Odwoływano i przesuwano kolejne zawody. Każdy miał nadzieję, że wszystko zaraz wróci do normalności. Niestety rzeczywistość zaskoczyła wszystkich.
W połowie roku dostałem informację od organizatorów Mistrzostw w Nowej Zelandii, że w związku z zamknięciem wyspy dla turystów zawody nie odbędą się w 2020 i mam do wyboru czekać do roku 2022 lub wybrać edycję 2021, która miała się odbyć w St. George, Utah w USA. W Stanach już byłem w roku 2017 i wolałem czekać na Nową Zelandię.
Z perspektywy czasu okazało się, że dobrze zrobiłem, bo rok później wprowadzono obostrzenia dla obywateli UE i wylot do USA bezpośrednio z krajów UE był niemożliwy.
Wyglądało, że nie tak szybko wszystko się unormuje, ciągle trenowałem, ale już nie zapisywałem się w wyprzedzeniem na kolejne zawody obawiając się, że je odwołają. Z drugiej strony nie miałem presji na starty. Chciałem to przeczekać.
We wrześniu 2021 dostałem kolejnego maila od organizatorów z Nowej Zelandii, że już wiedzą, że nie będą mogli zorganizować imprezy w roku 2022 i mam do wyboru:
- St. Geroge, Utach, USA w październiku 2022 – zdecydowano się po raz drugi zorganizować Mistrzostwa w tym samym miejscu.
- Lahti, Finlandia w sierpniu 2023 – w międzyczasie wybrano kolejne miejsce na organizację Mistrzostw.
- Taupo, Nowa Zelandia w grudniu 2024.
Wybrałem oczywiście wariant trzeci mając nadzieję, że do roku 2024 wszystko wróci do normy.
Powoli zbliżam się do mojego wyjątkowego roku 2022. Na początku roku wszystko zaczęło wskazywać, że będzie to pierwszy rok bez większych obostrzeń covidowych.
W zeszłym roku niektóre imprezy udawało się zorganizować. Moi koledzy, którym w międzyczasie udało się zdobyć kwalifikacje na Mistrzostwa do St. George namawiali mnie, abym spróbował też powalczyć, moglibyśmy polecieć razem.
Długo się zastanawiałem, ale ostatecznie podjąłem decyzję na tak, tym bardziej, że od zeszłego roku dodano w Warszawie do dystansu olimpijskiego 5150, druga opcję dystans 70.3. Zawody są w czerwcu i ta impreza miała sloty właśnie do St. Geroge.
Po podjęciu decyzji włączył się znowu instynkt wojownika i poszedłem za ciosem i zapisałem się też na sierpniową imprezę w Gdyni, która dawała kwalifikacje na przyszłoroczne Lahti. Takiej kombinacji jeszcze nie miałem, aby w jednym roku walczyć o dwa sloty, ale co miałem do stracenia. Najwyżej nie zdobędę. Świat się nie zawali, tym bardziej że mam ciągle w perspektywie Mistrzostwa w Nowej Zelandii w 2024 roku.
Do kalendarza imprez dodałem jeszcze w lipcu zawody w Poznaniu na Malcie, gdzie tak jak w roku 2019 miały odbyć się Mistrzostwa Polski.
Czyli nie było co ukrywać, cele na ten rok zostały postawione wysoko. Zdobycie dwóch slotów i walka po raz drugi o Mistrza Polski. Niezły plan. Takiego roku jeszcze nie miałem w historii moich startów.
Zacząłem solidne przygotowania do sezonu. Wszystko szło zgodnie z planem do maja. W maju przytrafił mi się głupi wypadek. Córka zostawiła nam na kilka dni swojego psa i przy próbie wyciągnięcia mu kleszcza capnął mnie w udo naruszając trochę strukturę mięśnia półbłoniastego. Niestety ostatnie 3 tygodnie przed zawodami w Warszawie musiałem odpuścić treningi biegowe. Wszystko się zaczęło komplikować, tym bardziej, że bieganie jest moją najlepszą dyscypliną, gdzie zawsze bardzo dużo nadrabiam nad konkurencją. Miałem nadzieję, że te 3 tygodnie przerwy nie zburzą solidnie przetrenowanego początku sezonu, ale już pogodziłem się z tym, że ten start raczej będzie tylko dobrym treningiem, a nie walką o sloty. Co do walki to oczywiście będzie, zawsze tak traktuję start w zawodach, do upadłego z pięknym finiszem na czerwonym dywanie.
Ostatecznie nie było tak źle. Zrobiłem 4:49:35 i mimo kontuzji zrobiłem w kategorii najlepszy czas z biegania 1:31:58. Nie był to piękny bieg w moim stylu. Początek pobiegłem jeszcze głową, lekko powyżej 4 minut na kilometr, ale końcówka to już była walka o przetrwanie. Potworny ból w mięśniach. Dało to mi ostatecznie 4 pozycję. Do pudła zabrakło mi właśnie dobrego biegania w okolicach 1:25, bo właśnie o niecałe 7 minut przegrałem z trzecim. Już pogodziłem się z tym, że ze slota nici, ale nadzieja jeszcze nie umarła. Jak to bywało nie raz, zdarzało się, że ktoś z różnych powodów nie brał i wtedy slot przechodził na kolejnego z kategorii. Pozostało tylko czekać. Sloty rozdawano na sam koniec, po zakończeniu dekoracji. Na mecie rozmawiałem z Polakiem, który wygrał i potwierdził, że na pewno weźmie. Czasami jak było więcej zawodników w naszej kategorii to zdarzało się, że przydzielano nam dwa sloty, ale tego się dowiemy dopiero na rozdaniu. Udało mi się po dekoracji zaczepić drugiego z kategorii Anglika i powiedział, że jedzie w październiku na Hawaje i nie bierze. Trzeci zawodnik potwierdził, że też nie bierze. Płomień nadziei ciągle się tlił, trzeba tylko, aby przydzielono nam dwa.
Serce mi biło mocno, czekałem w napięciu, kiedy wymienią naszą kategorię i ilość przyznanych slotów…jest, jednak dwa. Mam slota. Po raz kolejny okazało się, że czasami szczęściu trzeba pomóc i dać sobie szansę. Gdybym ze względu na przerwę w treningach nie wystartował, albo wystartował tylko treningowo, bez walczenia do końca, nie zdobyłbym tego slota.
Mówią też, że szczęście sprzyja lepszym.😉
Pierwszy z trzech celów został osiągnięty.
Do kolejnych zawodów w Poznaniu, gdzie miałem powalczyć o Mistrza Polski pozostało pięć tygodni. Na szczęście po zawodach w Warszawie wróciłem już normalnie do treningów biegowych, kontuzja została zaleczona.
Ostatnimi czasy, normalnym zjawiskiem są duże upały i niestety przez nie w Jeziorze Maltańskim na kilka tygodni przed zawodami pojawiły się sinice. Wszyscy liczyli na to, że do czasu zawodów znikną, ale tak się nie stało. Niestety organizatorzy na 3 dni przed zawodami musieli podjąć decyzję o zmianie formuły zawodów z triathlonu na duathlon i zamiast pływania zawody miały rozpocząć się 5-cio kilometrowym biegiem. Normalnie na świecie, mimo zmiany formuły, Mistrzostwa by się odbyły, ale że Polska to dziwny kraj, Polski Związek Triathlonu odwołał Mistrzostwa. No cóż, wyjazd był już zaplanowany, więc miałem okazję spróbować po raz pierwszy swoich sił w duathlonie. Rozpoczynanie zawodów od mojego ukochanego biegania spodobało mi się. Cała rywalizacja poszła mi wyśmienicie i wygrałem. Szkoda, że tylko zawody, a nie Mistrzostwa Polski. Postanowiłem, że w następnym roku wybiorę się na Mistrzostwa Polski w duathlonie, które od kilku lat odbywały się w Czempiniu koło Poznania w maju.
Po zawodach PZTri ogłosiło kolejny konkurs na organizację Mistrzostw Polski jeszcze w tym roku i po dziesięciu dniach ogłoszono, że Mistrzostwa odbędą się w stolicy Wielkopolski podczas pierwszej edycji Enea IRONMAN 70.3 Poznań, które miały odbyć się 4 września. Od tego roku w Polsce są już trzy imprezy Ironman 70.3. Zaplanowany cel nie został osiągnięty i nic mi nie pozostało, tylko zapisać się na trzecie w tym roku zawodu Ironman 70.3.
Ale zanim wystartowałem w Poznaniu, miałem jeszcze zawody w Gdyni, gdzie 7 sierpnia miałem powalczyć o drugiego slota na Mistrzostwa w Lahti w roku 2023. Poznań pokazał, że forma jest, trzeba tylko to utrzymać. Lubię startować w Gdyni. Uważam, że są to najlepsze zawody w Polsce. Start na plaży miejskiej z pływaniem w zatoce. Urozmaicona, choć niełatwa trasa rowerowa i na koniec świetna trasa biegowa, składająca się z trzech pętli pełnych kibiców, ulicami Gdyni i bulwarem nadmorskim z metą na plaży miejskiej.
Tym razem nie chciałem liczyć na szczęście, które dopisało mi w Warszawie. W naszej kategorii było 28 osób, czyli trochę więcej niż w Warszawie, więc można było liczyć na dwa sloty. Plan był prosty, musiałem być co najmniej drugi. Byłem mocno zmotywowany.
Pływanie wyszło mi poprawnie, ale dawało to dopiero 14 pozycję. Od jakiegoś czasu w moim rowerze AUTHOR Airman testuję nowe, komfortowe pady oraz wymieniłem lemondki na bardziej ergonomiczne. Widać zmiany pomogły, bo wykręciłem z roweru czwarty czas i przesunąłem się na siódmą pozycję. Czyli wszystko szło zgodnie z planem. Pozostała moja koronna dyscyplina. Ostatnie treningi nie zostawiały złudzeń, forma była. Uzyskałem jeden z najlepszych czasów biegu w historii zawodów w Gdyni 1:22:08 i wskoczyłem na drugie miejsce z czasem 4:44:21. Trzeci zawodnik z Niemiec był za mną tylko niecałe dwie minuty, a czwarty ze Szwecji ponad cztery. Jak się okazało trzeciemu dołożyłem w bieganiu ponad 24 minuty, a czwartemu 12 minut. Nic dodać, nic ująć, Mistrz biegania jest tylko jeden.😉
Jak mogłem się spodziewać kolejny slot zdobyty. Drugi z planowanych celów został osiągnięty.
Biorąc pod uwagę, ze w roku 2020 Mistrzostwa Świata zostały odwołane, a w roku 2021 i 2022 były w tym samym miejscu, to można uznać, że to jest mój SIÓDMY slot z rzędu. HURA.
Jest sierpień 2022, a ja mam zdobyte kwalifikacje na trzy kolejne Mistrzostwa Świata – jeszcze w tym roku w St. Geroge, Utah w USA, w roku 2023 w Lahti w Finlandi oraz w roku 2024 w Taupo w Nowej Zelandii. Takiej kumulacji każdy by sobie życzył.😉
Z postawionych celów na ten rok została jeszcze tylko powtórka Mistrzostw Polski. Jakbym nie zdobył slota w Gdyni, mógłbym mieć jeszcze drugą szansę, ale slot już był, więc jechałem na większym luzie. Dwie ostatnie imprezy pokazały, że forma jest, trzeba było tylko solidnie, bez nerwów wykonać swoją robotę. Jedno na co nie mamy wpływu to pogoda. Czasami na początku września można było trafić już na typową jesienną pogodę, zimno i deszcz. My mieliśmy szczęście, był mocniejszy wiatr na drugiej części roweru, ale temperatura w okolicach 20 stopni. Idealna.
Były to pierwsze zawody z trasą pływacką w Jeziorze Kierskim – miejscu pierwszych zawodów triathlonowych w historii kraju, które odbyły się w 1984 roku. Płaska trasa rowerowa kończyła się w centrum miasta na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdzie zlokalizowana była meta i miasteczko IRONMAN. Cztery „zakręcone” pętle biegowe wyznaczone były w ich okolicy.
Zawody okazały się kopią z Gdyni. Zająłem też drugie miejsce, ale wyprzedził mnie tylko zawodnik z Holandii, który nie liczył się w klasyfikacji Mistrzostw Polski, czyli Panie i Panowie pan Robert został ponownie Mistrzem Polski, trzeci cel postawiony na początku sezony został zrealizowany.
Niestety na koniec zawodów Poznaniu zaczęła mnie boleć łydka. Kończyłem bieg z lekkim bólem. Po godzinie miałem już spuchniętą od wewnętrznej strony całą łydkę aż po kostkę. Po powrocie do domu w ciągu tygodnia odwiedziłem czterech lekarzy. Ortopedę, badanie USG, chirurga i badanie Dopplera. Za opuchnięcie odpowiedzialna była pęknięta żyłka. Dostałem zastrzyki przeciwzakrzepowe i leki przeciwzapalne i zalecenie 2-3 tygodniowej przerwy treningowej.
Do treningów wróciłem pod koniec września i miałem jeszcze miesiąc na podtrzymanie jako tako formy, aby godnie się prezentować na zawodach w USA.
Niestety w połowie października zaczęły łapać mnie dziwne skurcze w łydkach, raz w jednej, raz w drugiej nodze. Starałem się to rolować i na chwile pomagało. Jednak gdy na tydzień przed zawodami wylatywałem do St. George nie mogłem powiedzieć tego co przed poprzednimi zawodami, niestety formy nie było.
Tak jak wspominałem St. George miało gościć po raz kolejny najlepszych zawodników. Były to już drugie Mistrzostwa Świata na dystansie 70.3, a w maju zorganizowano zastępczo zamiast na Hawajach Mistrzostwa Świata na pełnym dystansie za rok 2021.
Miejsce naprawdę piękne, otoczone typowymi dla stanu UTAH górami w czerwonym kolorze. Odcinek rowerowy prowadził przez słynny Park Stanowy Snow Canyon. Wrażenia z jazdy niesamowite.
Po raz kolejny zawody miały dwudniową formułę. W piątek rywalizowało 1825 kobiet, a w sobotę 3551 mężczyzn. Tak dużą ilość zawodników widziałem tylko na Mistrzostwach Świata. Sam start trwał prawie 2 godziny. Zawodnicy PRO startowali jako pierwsi o wschodzie słońca o godzinie 7:30, a ostatnia kategoria wchodziła do wody o godzinie 9:17.
Niemiło zaskoczyła pogoda, która zmieniła się na tydzień przed zawodami. Z planowanych 29 stopni na niecałe 20. Nikt nie brał tylko pod uwagę, że w takim miejscu rano może być w okolicy zera. Oczekiwanie na start w takiej temperaturze to nie lada wyzwanie, a początek roweru to kolejne niemiłe przeżycie. Bieganie kończyliśmy już w pięknym słońcu.
Niemiło skończyła się też dla mnie rywalizacja. Na początku pływania zaczęło brakować mi powietrza i wpadłem w panikę. Na szczęście udało mi się wyrównać oddech i dalsza cześć trasy poszła już bezproblemowo. Słyszałem o czymś takim, ale pierwszy raz coś takiego przeżyłem. Na rowerze nie pojechałem na sto procent, bo bałem się co będzie na bieganiu i niestety na bieganiu sprawdził się najgorszy scenariusz. Już po pierwszym kilometrze złapał mnie skurcz w prawą łydkę i jedynie co robiłem to starałem się dotrzeć do mety. Dla mnie, który na bieganiu zawsze biegł jak w transie i wyprzedzał kolejnych zawodników to było jak największa fizyczna katusza, nie wspomnę o psychicznym cierpieniu. Jednak cel był jeden, ukończyć. I ukończyłem. Najgorszy czas w historii 5:50:51. Bieganie zrobiłem w 1:48:40, po 5:09 na kilometr. Masakra. W Gdyni biegłem poniżej 4 minut na kilometr.
Następnego dnia noga spuchła jak bania. Powrotny lot do Polski to była droga przez mękę. Po powrocie znowu klika wizyt u lekarzy, aby sprawdzić co się stało. Okazało się, że przytrafiło mi się jakieś podskórne zapalanie tkanki, czyli nic poważnego, trzeba tylko czasu aby to wyleczyć. Może nie do końca zaleczyłem kontuzję po Poznaniu. Najważniejsze, że sezon zakończony i mogę spokojnie odpocząć.
Tak na koniec jedna refleksja. Do mojego wyjątkowego roku zrealizowanych planów mogę dołożyć wyjątkowy… najgorszy start. To był naprawdę wyjątkowy rok.
Poprzednie wpisy dotyczące startów Roberta możecie znaleźć w serii artykułów:
Maratończyk, który zamarzył zostać triathlonistą – część 1, część 2, część 3 i część 4
2 komentarze
Tylko podziwiać. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Wielkie brawa panie Robercie!