Dziś ostatnia część podróży Damiana po Alpejskich przełęczach. Po krótkiej przerwie czeka nas droga powrotna, w trakcie której przemierzać będziemy Włochy, Austrię i Czechy. Na deser zostało jeszcze kilka przełęczy, ciekawych miast i noclegów w nietypowych miejscach. Gotowi na kolejną porcję przygód?
Dzień 39 – 28.09.2012 – Passo Falzarego, Passo Valparola, Cortina i Austria
Forcella Aurine – Agordo – Alleghe – Passo Falzarego – Passo Valparola – Cortina d’Ampezzo – Toblach – Austria – Leisach
150.90 km, 17.5 śr, 57.6 max, 2064 m w górę, 8:34:44, 8-19 st.C
Pierwszy i najtrudniejszy dzień powrotu do domu udany. Najtrudniejszy, ponieważ na początek czekał mnie podjazd na przełęcz Falzarego a potem na Valparole. Obie przełęcze mają powyżej 2000m i są mi znane. Na obu byłem już kiedyś tylko podjeżdżałem z innej strony. Pogoda wymarzona, po trzech deszczowych dniach rano nareszcie niebo było błękitne a szczyty dobrze widoczne. To ważne żeby w Dolomitach trafić na dobrą pogodę ponieważ w tej części Alp jak nigdzie indziej można nacieszyć oczy wystającymi skalnymi zębami i grzebieniami. Podjazd na Falzarego z Agordo to ponad 30km w górę za to podjazd z przełęczy Falzarego na Valparole to tylko 2.3km niecałe 100m w górę. Kilka razy widziałem ośnieżoną królową czyli Marmoladę, najwyższy szczyt Dolomitów. Za ostatnimi na tej wyprawie dwutysięcznikami było już w większości w dół. Za Cortiną wjechałem jeszcze na łatwą przełęcz Cimabanche i aż do Austrii nadrabiałem kilometry oraz średnią prędkość. Ponad 150km to świetny wynik w górach jednak suma zjazdów była większa niż suma podjazdów. Jutro już łatwiejszy etap w okolice Radstadt. Nocleg w namiocie na polance przy bocznej drodze.
Dzień 40 – 29.09.2012 – Cały dzień w deszczu
Lienz – Spittal – Trebesing
115.41 km, 17.6 śr, 43.2 max, 1170 m w górę, 6:32:29, 11-17 st.C
Zaraz po tym jak wstałem i zwinąłem namiot zaczęło padać. Do 10:00 przesiedziałem w Mcdonaldzie w Lienz ponieważ padało dość mocno. Potem jakby mniej więc nie miałem wyjścia jak jechać między kroplami. Przez deszczowe chwile i postoje straciłem jakieś cztery godziny i 40-50km. Taki dzień jak dziś z całodzienną jazdą w deszczu musiał się w końcu tracić na tej wyprawie, przecież to już prawie jesień. Najprzyjemniejszą chwilą dnia było przebranie się w suche rzeczy i wskoczenie do śpiworka. W gruncie rzeczy i tak mam dobrze mimo tego że zmokłem. Przez cały dzień miałem lekki wiatr w plecy i nie było zbyt zimno więc nie ma co narzekać. Na koniec dnia czekał mnie niespodziewany podjazd z Spittal aż przed przełęcz Katschberg na wysokość ponad 1200m. O 19:00 przestało padać, może przynajmniej noc będę miał suchą. Nocleg w namiocie koło leśnej drogi. Trochę niewygodnie bo na nierównej i kamienistej powierzchni.
Dzień 41 – 30.09.2012 Dwa podjazdy
Katschberg – Radstadt – Obertauern – Salzburg – Oberndorf
164.22 km, 17.3 śr, 61.4 max, 1484 m w górę, 9:26:54, 8-16 st.C
W nocy nie padało w dzień także ale niebo było szczelnie zakryte chmurami i było dość chłodno. Udało mi się jednak wysuszyć na sobie ubranie przemoczone wczorajszym deszczem. Nie jest to przyjemne przy kilkunastu stopniach i wietrze. Na początek dnia czekał mnie ciężki 15% podjazd na przełęcz oraz ośrodek narciarski Katschberg na wysokość 1641m. Potem ostry zjazd na wysokość około 1100m i ponowna wspinaczka na znany kurort narciarski Obertauern na wysokość 1760m. Od tego momentu miałem już przeważnie z górki. Przejechałem przez Radstadt, minąłem Bischofshofen i w ekspresowym tempie zwiedziłem Salzburg. W Salzburgu udało mi się zrobić zdjęcie przy pomniku Mozarta. Nie było to łatwe gdyż pomnik był oblegany przez sporą grupę azjatów. Miasto jest przepiękne i na pewno jeszcze tu wrócę aby poznać je lepiej. Nocleg niedaleko drogi 156 kilka kilometrów za Oberndorfem. Realnie patrząc w domu będę za cztery dni. Pozostało mi około 509 km według GPS ale zawsze dochodzi parę więcej na objazdy, zwiedzanie czy zjeżdżanie z drogi np. do sklepu. Aby dojechać do domu w trzy dni dziennie musiałbym pokonać prawie 180km. Jest to możliwe tylko przy sprzyjających warunkach. Jak będzie okaże się najbliższym czasie.
Dzień 42 – 1.10.2012 Passau i Czeska Republika
170.24 km, 18.8 śr, 55.9 max, 1628 m w górę, 9:01:26, 11-16 st.C
Braunau – Passau – Freyung – Philippsreut
O 5:00 zaczęło padać i zmoczyło mi namiot od zewnątrz, wstałem przed 7:00 i ruszyłem w drogę w kroplach deszczu ale przed południem przestało padać i do końca dnia było sucho. Dzień szary, smutny i jesienny. Rano było nawet ciepło bo 12 stopni. Wiatr lekki z przodu ale nie przeszkadzał zbytnio. Do Passau droga trochę mi się dłużyła. Sporo płaskiego i kilka objazdów z powodu zakazu dla rowerów. Niektóre odcinki dróg przyspieszone do ekspresówek. Straciłem tak kilka kilometrów. W Braunau przejechałem przez sporą austriacką rzekę Inn i wjechałem do Niemiec. W Passau zahaczyłem o centrum miasta. Jak przystało na niemców miasto czyste i zadbane. Sporo zabytków. Co tu dużo pisać. Piękne jak Salzburg. Za Passau zaczął się podjazd do granicy z Czechami którą przekroczyłem po 18:00. Podjazd to około 700m przewyższenia. Koło narciarskiego miasteczka Philippsreut mój licznik pokazał ponad 1000m.npm. Granica leży trochę niżej bo na wysokości 878m na Kunzvartskim Sedle. Kawałek za dalej musiałem już szukać miejsca na nocleg. Dni są coraz krótsze i już po 19:00 robi się ciemno więc około 18:30 szukam już noclegu. Po raz kolejny dopisało mi szczęście. Zaraz po zjeździe z głównej drogi poniżej miasteczka Strazny zauważyłem starą drewnianą chatę. W środku ławka, prycza do spania i piecyk. Piecyka nie chciało mi się rozpalać ale z pryczy chętnie skorzystałem. Nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Na głowę kapać nie będzie w razie deszczu i namiotu nie muszę rozkładać. Zimno będzie rano a czeka mnie trochę zjazdów. O 19:00 już tylko 11st.C. Do Pragi około 160km więc jest realna szansa na to, że za dwa dni będę w domu 🙂
Dzień – 43 2.10.2012 – Praga
Vimperk – Strakonice – Praga
182.54 km, 19.6 śr, 56.1 max, 1714 m w górę, 9:17:23, 6-20 st.C
Udało się, dotarłem i przejechałem Pragę. Pobiłem przy tym rekord długości trasy na wyprawie przy najlepszej średniej prędkości jazdy. Poranek chłodny ale nie zmarzłem ani w nocy ani podczas jazdy. Nie było długich zjazdów tak jak się spodziewałem a nawet więcej pod górkę. Po drodze wjechałem na 1000m na przełęcz Kubova Hut. Z każdą godziną robiło się coraz ciepłej aż w końcu pierwszy raz od kilku dni wyszło słońce a niebo zrobiło się prawie bezchmurne. Nawet wiatr mi sprzyjał a chwilami wiało podwójne jak blisko mnie przejechał jakiś większy samochód ciężarowy. Nie obyło się także bez objazdów. Na drodze numer 4 od granicy z Austrią do Pragi są dwa odcinki drogi szybkiego ruchu. Pierwszy odcinek jest dosyć krótki i mało uciążliwy gdyż droga prowadzi równolegle do ekspresówki. Drugi odcinek niedaleko Pragi trochę denerwuje, droga objazdowa prowadzi zygzakami i kilka razy przecina się dwupasmówkę. Około 20km przed Pragą to już normalna droga po której można poruszać się rowerem. Przejechałem tak chwilę a gdy tylko pojawiła się taka możliwość wjechałem na drogę rowerową prowadzącą wzdłuż rzeki Wełtawa. Dojechałem tak prawie do samego centrum Pragi. Niestety nie starczyło czasu na zwiedzanie. Musiałem jak najszybciej wyjechać z miasta a po drodze jeszcze kupić coś na kolację. Przy kościele Św.Ludmiły spotkałem jeszcze Tomasa, który zrobił mi kilka zdjęć. Tomas w Pradze zajmuje się planowanie ścieżek rowerowych. Na lepszą osobę która potrafiła mi wytłumaczyć w jak najszybszy sposób wyjechać ze stolicy Czech nie mogłem trafić. Nocleg w jakimś małym zagajniku na obrzeżach Pragi a do Polski 155km 🙂 Jutro będę w domu.
Dzień 44 – 3.10.2012 – Nocna końcówka do domu
187.44 km, 16.8 śr, 44.8 max, 1819 m w górę, 11:06:53, 4-20 st.C
Praga – Podebrady – Jicin – Vrchlabi – Spindlerovy Mlyn – Przełęcz Karkonoska – Jelenia Góra
Noc w Pradze chłodna, rano tylko +4. Wyjechałem w tym co spałem, zakładając jeszcze czapkę i rękawiczki. Godzinę potem byłem już przebrany w krótkie spodenki, koszulkę i bluzę. Wschodzące słońce szybko ogrzewało powietrze. Wieczorem zastanawiałem się przez którą karkonoską przełęcz przejechać aby dostać się do Polski. Karkonosze oraz okolice to tereny które znam bardzo dobrze gdyż mieszkam w Jeleniej Górze i często robie rowerowe wypady w Góry po polskiej i czeskiej stronie. Do wyboru miałem Przełęcz Szklarską, Przełęcz Okraj oraz Przełęcz Karkonoską. Na Okraj wjechałem w drodze w Alpy więc odpada a Szklarska zniechęca sporą ilością podjazdów i zjazdów od Mlada Boleslav. Nie lubię takiego szarpania raz w górę a raz w dół. Wybór padł na najwyższą przełęcz drogową w Karkonoszach czyli Karkonoską o wysokości 1250m.npm. Jeden długi podjazd, takie trasy lubię a do tego tej przełęczy w rytmie wyprawowym jeszcze nie zdobyłem. Z Pragi skierowałem się na miasto Podebrady i potem na Jicin. Przez cały ten odcinek było względnie płasko. Przed Jicinem spotkałem na drodze Stasia. Pierwszego polaka na rowerze podczas tej wyprawy 🙂 Staś planuje jechać do Paryża a potem na południe Europy. Rozmawialiśmy chwilę, potem zdjęcie i trzeba jechać dalej. Staś wyruszył dwa dni wcześniej a ja do domku mam już naprawdę blisko. Z wyprawami jak z życiem, jedna się zaczyna inna kończy.
W Jicinie trafiłem na trzy kilometrowy kawałem drogi przyspieszonej z zakazem dla rowerów. Niestety objazd przez pole kosztował mnie sporą stratę czasu. Kolejną chwilę spędziłem przy sporej jabłonce posilając się soczystymi jabłkami. Obecna wyprawa powinna się nazywać jabłkowa ponieważ przez większość trasy po Włoszech i drogi powrotnej zajadałem się tymi owocami. Od Vrchlabi pomimo zaczynającego się podjazdu wstąpiły we mnie dodatkowe siły. Wiedziałem, że końcówka jazdy będzie po ciemku ale również to, że już nic niespodziewanego nie może się zdarzyć i zbliżającą się noc będę spał w swoim łóżeczku. Z Vrchlabi do Spindlerovego Mlyna przejechałem w niecałą godzinę a od Spindlerovego jechałem juz w ciszy i ciemnościach 🙂 Do przełęczy nie mijał mnie żaden samochód ani turysta. Tylko ja, droga oraz coraz jaśniej świecący księżyc. Na przełęcz Karkonoską wjechałem kilka minut przed 20:00. Dwa zdjęcia, dozbrojenie sie w dodatkowe ubranie i wolny zjazd juz po polskiej stronie. Na przełęczy było już zimno i mocno wiało. Drogę oświetlałem sobie latarką ze smartfona. Flesz ma naprawdę mocną lampę kiedy jedzie się w ciemnościach. Od polskiej strony to najtrudniejszy podjazd asfaltowy naszego kraju gdzie nachylenie dochodzi do 30% na dwóch odcinkach. Cieszę się, że nie muszę tego podjeżdżać na ciężko a tylko zjechać bez wysiłku. Z Podgórzyna do domu to już tylko kilkanaście kilometrów po płaskim. O 22:00 przekroczyłem domowy próg po 6 dniach powrotu i 970 kilometrach.
Dzień po wyprawie 4.10.2012
Wieczorem szybki prysznic, herbata i do łóżka. Rano sucho, ciepło, bez robaczków i odgłosów zwierząt. Zawsze po dłuższej podróży chwilę trwa zanim dostosuję do relatywnie normalnych domowych warunków. A po powrocie do domu niestety odpoczynku za wiele nie ma. Jak to zwykle bywa pranie, płacenie rachunków, mycie sakw, serwis roweru a także co zajmuje sporo czasu przeglądanie zdjęć z wyprawy i wrzucanie wszystkich informacji i galerii zdjęć na stronę www.
1 komentarz